Czytam po raz kolejny „W lodach Prowansji” Renaty Lis – książkę o życiu rosyjskiego pisarza Iwana Bunina. To coś więcej niż biografia, to biograficzny esej z dygresjami na różne tematy, w dodatku esej pełen smakowitych ciekawostek. Przytoczę dwie lub trzy, bo przecież mimo mojej wyraźnej zachęty nie każdemu będzie się chciało „W lodach Prowansji” przeczytać – a szkoda. Autorka dostała za tę książkę przyznawaną przez Bibliotekę Narodową nagrodę Skrzydła Dedala, a także nominacje do nagród Nike, Gdynia, Gryfia i Angelus. Gdybym układał scenariusz amerykańskiego filmu dla 20th Century Fox, dorzuciłbym jej Nagrodę Nobla w 2033 roku, dokładnie w setną rocznicę uhonorowania Bunina.
Na wieść o Noblu dla Bunina rosyjskie środowiska emigracyjne we Francji (gdzie Bunin żył po ucieczce z Rosji) zorganizowały na jego cześć uroczysty wieczór. Feta odbyła się 26 listopada w paryskim Théâtre des Champs-Élysées. Wstęp kosztował od trzech do pięćdziesięciu franków (podaję za Renatą Lis), czyli w przypadku najlepszych miejsc niemało – w tym mniej więcej czasie Bunin, według relacji Galiny Kuzniecowej, miał zwyczaj kupować pióra Watermanna po 70-80 franków. A oto program uroczystości: najpierw chór katedralny wykonał bożonarodzeniową pieśń, następnie wygłoszono mowy pochwalne i odczytano gratulacje. Laureat otrzymał około ośmiuset powinszowań i pozdrowień, więc chyba nie wszystkie odczytywano w całości – licząc po dwie minuty na wystąpienie, zajęłoby to ponad dobę. Załóżmy, że listy nieobecnych jedynie anonsowano, że laudacje trwały krótko i już po trzech godzinach można było przystąpić do kolejnego punktu – mistrz miał przeczytać swoje opowiadanie. Miał, ale… wymówił się z powodu późnej pory.
Przekładając to na współczesne realia: kupujemy bilet na spotkanie z pisarzem, udajemy się do wielkiej sali, wysłuchujemy kolędy i kilkudziesięciu przemówień różnych ważnych i mniej ważnych osób, po czym pisarz mówi, że jest zmęczony i że jego utwory możemy sami sobie przeczytać w domu (jeśli kupimy książkę). No nie wiem. Po pierwsze, dziś nikt nie zapłaciłby za bilet na spotkanie z pisarzem więcej niż 10 złotych. No może za noblistę ludzie daliby dwie dychy (więcej tylko za noblistę śpiewającego), ale na pewno chętni nie zapełniliby widowni dużego teatru. Po drugie, nikt nie wytrzymałby nawet ośmiu przemówień, nie mówiąc o osiemdziesięciu czy ośmiuset, co może świadczyć o upadku sztuki retorycznej lub o niecierpliwości współczesnych. Po trzecie wreszcie, być może dzisiejsza publiczność darowałoby pisarzowi nieprzeczytanie opowiadania, ale od podpisywania książek i robienia pamiątkowych zdjęć nie mógłby się wykręcić.
Pisarz Dmitrij Siergiejewicz Mereżkowski dwa lata wcześniej proponował Buninowi układ, który mieli podpisać u notariusza: w razie gdyby któryś z nich dostał Nobla, da drugiemu 200 000 franków. Pomysł znakomity – takie ubezpieczenie od sukcesu konkurenta. Będę to proponował każdemu pisarzowi, z którym będę miał okazję rozmawiać. Na przykład Renacie Lis, którą będziemy gościli w Nowej Gdyni 11 lutego.
I jeszcze: Bunin w czasie wojny mieszkał w miasteczku Grasse na francuskiej Rivierze. Latem było tam tak gorąco, że pisał, siedząc w swoim pokoju nago. Zimą natomiast domownicy cierpieli z zimna w nieogrzewanej willi o nieszczelnych oknach. Bunin czytał w futrzanych rękawiczkach – kilka kilometrów od Cannes! Wojenne zimy były tam bardzo ciężkie (jak na południe Francji), na dworze nawet minus pięć stopni Celsjusza. Tytuł „W lodach Prowansji” nie jest tylko metaforą. Pisał przepojone melancholią opowiadania o miłości, ciepło wspominał przedrewolucyjną Rosję.