Mój poprzedni felieton wzbudził zainteresowanie mniej więcej sześciokrotnie większej grupy czytelników niż zazwyczaj, co z jednej strony niezwykle mnie cieszy, z drugiej – każe postawić pytanie, czy sukcesu nie zawdzięczam aby zgrabnemu wykorzystaniu tematyki stadionowej. I czy w związku z tym mam już do końca życia pisać felietony sportowe, niczym Jerzy Górzański czy Bohdan Tomaszewski, czy może znaleźć inne tematy, mogące konkurować z futbolem? Tylko co by to mogło być – erotyka, polityka, analiza sytuacji na giełdzie? W żadnej z tych dziedzin nie jestem (niestety? na szczęście?) ekspertem, żadnej nie potrafię dowcipnie komentować. W mailowej skrzynce znajduję reklamy podobno jakoś tam sprofilowane pod moim kątem – środków na potencję i szwajcarskich zegarków. Być może to znak, że czas już napisać coś o czasie.
Pamiętacie tę piosenkę z dzieciństwa, w której szewcy wędrowali przez zielony las? Nie mieli pieniędzy, ale mieli czas. Potem następowała dość tajemnicza część z powtarzającym się wyrażeniem rypcium-pypcium: szewcy wędrują i śpiewają, dodając sobie animuszu takim właśnie, znanym z folkloru lwowskiego okrzykiem. Czemu w piosence wędrują akurat szewcy? Nie wiadomo. Być może zawód ten jakoś wyjątkowo pociąga literatów, czego dowodem choćby dramat Witkacego, a być może jest po prostu mało zawodów o dwusylabowych nazwach, a takiej właśnie wymaga rytm piosenki. Bo któż mógłby wędrować przez las i oddawać się rypcium-pypcium? Krawcy, drwale? Drwale w lesie nikogo nie zdziwią, a krawcy to w zasadzie szewcy, bo jedni i drudzy szyją. Szewczyk nazywa się Dratewka, a krawiec Niteczka. Operowa hafciarka nie powinna się więc nazywać Mimi, tylko Mulina.
Ale nie ma czasu na dygresje – wróćmy do szewców, którzy wędrują przez las. Nic więc dziwnego, że nie mają pieniędzy, bo ile butów można uszyć gajowemu? Mają za to czas – sytuacja wydaje się czysta jak szpitalne ochraniacze na obuwie: albo masz czas, albo masz pieniądze. Teoretycznie można sobie wybrać. Problem w tym, że obecnie coraz więcej ludzi nie ma ani czasu, ani pieniędzy. Pracują tu i tam na jakichś umowach-zleceniach, ciągle gdzieś spieszą, coś niby robią, a na koncie pusto. Umówić się z nimi nie sposób, w lesie nie byli od dawna, a i rypcium-pypcium chyba jakoś nie bardzo. Raczej depresja i zniechęcenie. Gdzie im tam do wigoru szewców, nie mówiąc o dziarskich chłopcach. Tak więc nikt nie ma czasu – nie mają go młodzi, rozmaitemi projectami głowy sobie zatruwając, ale i starzy go nie mają, w kolejkach do lekarzy tracąc zdrowie i pieniądze, których i tak nie mają. Szewcy, pokonani przez chiński przemysł obuwniczy, może go i mają, ale co z tego, skoro ich czas minął. Stają się zawodem muzealnym, jak płatnerze czy łagiewnicy.
Dawniej niektórzy mieli czas, ale nie mieli pieniędzy, inni na odwrót. Byli jednak i tacy, którzy mieli i czas, i pieniądze. Niezwykle to ważna dla rozwoju cywilizacji grupa, dziś praktycznie nieznana. Dzisiejsi bogacze są zajęci niczym pracujący na trzech etatach lekarze, którzy nie mają czasu uleczyć się sami ani nawet wyleczyć jeden drugiego z pracoholizmu. Dawniej to co innego – arystokraci, zanim przegrali wszystko w karty czy nieznaną na szczęście na ziemiach polskich ruletkę, mieli kupę czasu i sporo kasy. Z nudów czasami więc coś pożytecznego wynaleźli albo coś ładnego stworzyli. Bill Bryson w fascynującej książce pt. W domu. Krótka historia rzeczy codziennego użytku przekonująco dowodzi, że podobna rolę odgrywali w Anglii dobrze opłacani pastorzy. Anglicy zawdzięczają przedstawicielom tej grupy zawodowej słownik języka islandzkiego, mechaniczne krosno, nową rasę teriera, a nawet twierdzenia z zaawansowanego rachunku prawdopodobieństwa.
Już widzę te złośliwe komentarze: i pewnie ty sam chciałbyś należeć do tej grupy wybrańców, których warto utrzymywać, bo jeden na dziesięciu coś tam ciekawego wymyśli. Niekoniecznie – odpowiem, choć uwolniony od trosk materialnych napisałbym wam takie felietony, że porzucilibyście codzienne zajęcia, by czytać je na okrągło. A może wędrowałbym sobie przez zielony las i śpiewał rypcium-pypcium. Kto wie…
PS. Jak ten czas leci – to już 25. felieton z tego cyklu.