No i mamy w Łodzi stadion – wyczekiwany, piękny, niestety za ciasny. 18 tysięcy miejsc to dla Widzewa za mało nawet na czwartą (czyli trzecią) ligę – co dopiero na Ligę Mistrzów (to już za kilka lat). Ale może chodzi o równowagę w przyrodzie – dostaliśmy trzy razy za duży dworzec, więc stadion musi być trzy razy za mały. Za mały w stosunku do zainteresowania. Ponad 15 tysięcy sprzedanych karnetów powoduje, że kupienie zwykłych biletów jest problemem. Znów trzeba będzie iść do teatru zamiast na mecz.
Inaugurację nowego stadionu chciało zobaczyć – ostrożnie licząc – jakieś 20 tysięcy ludzi. Zastanawiam się, co musiałyby pokazać nasze teatry, by osiągnąć taki wynik na cudownie powiększonej widowni. Operę Krzysztofa Pendereckiego z librettem Doroty Masłowskiej? Góra 2 tysiące, jeśli reżyserowałby Treliński. Może wiersze Tuwima w scenicznej adaptacji Krzysztofa Warlikowskiego? Już widzę, jak rzepkę z jednej strony ciągnie Cielecka z Poniedziałkiem, a z drugiej Stuhr (młody) z Ewą Dałkowską. Wszyscy w szklanej klatce, która przesuwa się przez scenę szeroką jak hala Łodzi Fabrycznej. To mogłoby zgromadzić z 5 tysięcy miłośników teatru. Sam bym poszedł, a nawet z żoną bym poszedł. 10 tysięcy mogłyby ściągnąć chyba tylko Szalone nożyce – zabawna komedia o finansowaniu kultury. Ale 20 tysięcy? Trzeba iść na stadion zamiast do teatru.
Nie zamierzam tu udowadniać wyższości futbolu nad teatrem, nie zamierzam nawet tych dwóch szlachetnych rozrywek sobie przeciwstawiać. W gruncie rzeczy są one bardzo podobne, może tylko w teatrze ostatnio trochę więcej się przeklina. Ale przecież w grę wchodzą emocje. Emocje w świetle jupiterów/reflektorów, kreowane przez zespół pod wodzą trenera/reżysera. I nawet przerwa jest podobna – wszyscy kierują się do bufetu (na stadionie do stoiska z pieczoną kiełbasą) i wymieniają fachowe uwagi. I może tylko publiczność w teatrach jakby spokojniejsza (może z racji wieku) – trudno wyobrazić sobie ustawki fanów Nowego i Jaracza. Stadion i scena – wielkie metafory świata. Sztuka i mecz – wielkie metafory życia. Modele rzeczywistości, pozwalające postawić widzowi kilka ważnych pytań.
Jaka jest rola przypadku w biegu zdarzeń? Co się tak naprawdę liczy – zdrowe, sprawne ciało czy myśl (taktyczna)? A może wola zwycięstwa jest najważniejsza? Co zrobić, gdy sędzia nie zauważy naszego przewinienia – przyznać się czy uznać to za element gry? A co, gdy przeciwnik nas oszukuje – grać fair czy robić drugiemu, co sobie niemiłe? Czy genialna jednostka jest w stanie zapewnić sukces słabemu zespołowi? Czy dobrą drużynę mógłby trenować każdy? Dlaczego jedni wciąż wygrywają, a inni – mimo pięknej gry – nigdy? Kibicować lepszym, słabszym czy swoim? Czy miłość do ukochanej drużyny to jakaś prymitywna forma religijności? I tak dalej. Nie ma chyba pytania z zakresu wiedzy o człowieku, którego nie można by zadać przy okazji meczu. Oczywiście nie każdy z 18 tysięcy widzów je sobie zadaje, ale wielu z nich wyczuwa je podskórnie – tak sądzę.
Obejrzałem w życiu bardzo wiele teatralnych przedstawień, widziałem też sporo meczów. Ligowy sezon wyobrażam sobie nieraz jako festiwal sztuk przyjemnych i nieprzyjemnych (w zależności od wyniku), kolejne premiery jako mecze o utrzymanie lub batalie o awans. W pucharach bramki strzelone na wyjeździe (np. do Edynburga) liczą się podwójnie. Piękno wszystkie mecze w poprzedniej rundzie rozgrywało na wyjeździe, bo trwał remont naszej wrażliwości. Ale powoli wracamy. Będzie dobrze, będzie pięknie. Wystawimy swoją jedenastkę wszech czasów: w bramce Ajschylos, w obronie Molier, Czechow, Ibsen i Witkacy, w pomocy Mrożek, Szekspir, Sofokles i Bernhard, w ataku Jelinek i Ionesco. Tytuł jest nasz.