Jedną z oznak nadchodzącej wiosny jest rytualne narzekanie na spadek czytelnictwa. Co roku o tej porze Biblioteka Narodowa publikuje raport, z którego wynika, że nad naszym krajem krąży widmo wtórnego analfabetyzmu. Polacy nie czytają i co im zrobisz? W ubiegłym roku aż 63% nie przeczytało ani jednej książki, 16% ani jednego zdania. Olaboga, czas bić na alarm! Na trwogę czas bić, walić pięścią w stół… Polacy nie w ciemię bite gęsi – swój jęzorek mają. Nieudolnie nim władając, kaleczą go sobie o zęby swych własnych mądrości. Cudzych nie potrzebują, więc nie czytają. Nie czyta większość, na co narzeka mniejszość. A kiedy zapełnią się już księgi skarg narodu polskiego, przychodzi pora na wnioski. A te są stałe: zwiększyć finansowanie bibliotek, promować czytelnictwo, przyznać granty, zorganizować tuzin literackich festiwali, łeb urwać hydrze, radość pisania przemienić w radość czytania… Do tematu wrócimy z okazji kolejnego raportu.
Dramatyczna nieskuteczność wszelkich form promocji czytelnictwa każe się przez chwilę zastanowić. Czy aby nie wozimy przerobionych na książki drzew do papirusowego lasu? Czy nie zachęcamy zachęconych? Czy z tysiąca spotkań autorskich zorganizowanych w domach kultury i klubokawiarniach zrodzi się choć jeden nowy czytelnik? Czy ktoś, kto nie czyta, wybierze się na festiwal literacki? Czy pójdzie na targi książki? Zły jest adresat tych wszystkich kampanii, złe są metody i argumenty. Spece od marketingu potrafią nam wcisnąć wszystko, wszystko oprócz… książek.
Czytanie można lansować na dziesiątki sposobów. Państwo mogłoby przyznać podatkowe zniżki na zakup książek, paragony z księgarni mogłyby brać udział w jakiejś narodowej loterii z tysiącem samochodów do wygrania, celebryci mogliby się fotografować na tle ścianki z książkami, piłkarze Nawałki mogliby podczas rozgrzewki coś tam podczytywać zamiast przez słuchawki raczyć się wątpliwej jakości muzyką. Szkoła mogłaby dawać wszystkim dzieciom książkowe nagrody, księża mogliby dawać za pokutę lekturę ambitnych i umoralniających powieści albo filozoficznych esejów (to akurat się zdarza). Nawet policja mogłaby za przejście w niedozwolonym miejscu wypisywać czytelniczy mandat – 100 stron Zbrodni i kary, czytanie ze zrozumieniem. Widzimy się na komisariacie za tydzień – osobiście pana przepytam!
Mam jeszcze sporo pomysłów, niektóre nie całkiem legalne. Na przykład emisja filmów z erotycznymi scenami, w które wmontowywano by pojedyncze klatki przedstawiające namiętną lekturę. Wiem, że reklama podprogowa jest zakazana, ale gdy cel szlachetny… Albo drukowanie książek, w których byłyby umieszczone zaszyfrowane hasła pozwalające odbierać zakodowane transmisje sportowe. Za godzinę zaczyna się finał ligi mistrzów, a telewizor emituje komunikat: Aby obejrzeć mecz, wpisz hasło, które znajdziesz w najnowszej powieści Jerzego Pilcha – do pobrania na stronie TVP. Ale by czytali! Ale by była promocja czytelnictwa!
Książka podobno rozwija wyobraźnię – nie widać tego w sposobach zachęcania do lektury. Czyżby nie czytali nawet działacze kulturalni i ministerialni urzędnicy? A managerowie i kadra zarządzająca? Jeśli lektura tak rozwija, powinni być zainteresowani czytaniem. Może więc dodatek dla czytających? Lista lektur do wyboru i zaliczenie przed firmową komisją, będące warunkiem otrzymania premii. Przynajmniej dla tych, od których wymaga się kreatywności. Książka podobno w życiu pomaga, z książki płynie podobno odwaga. Może jakieś badania pokazujące zależność życiowego sukcesu od liczby przeczytanych książek? Wyniki można lekko naciągnąć.