Wiadomo: pisze się WŁĄCZAĆ, mówi się WŁONCZAĆ (a nie włanczać), podobnie wyłączać. A co można wyłączyć? Maszynę, światło, jeden z wątków sprawy do osobnego rozpatrzenia. W Łodzi przy nowym dworcu wyłączyli sygnalizację świetlną. Decyzja jak najbardziej słuszna, bo światła tam były niepotrzebne i tylko wkurzały ludzi, zmuszonych do czekania kilka minut na przejście. Problem w tym, że światła były tam niepotrzebne już pół roku temu, czyli w momencie oddawania dworca. Jeszcze mniej potrzebne były w momencie projektowania układu drogowego. Czy będą potrzebne kiedykolwiek? Nawet jeśli tak – można by je zainstalować dopiero wtedy. Filozofia jest jednak inna: róbmy jak najwięcej, najwyżej się wyłączy. Nie trzeba być jakoś wyjątkowo bystrym, by zauważyć, że taka metoda daje wiele korzyści wykonawcom inwestycji. Instalują – zgarniają kasę. Im więcej świateł, tym więcej pieniędzy.
Według tej spiskowej wersji zdarzeń korzyści jest znacznie więcej – gdy się niepotrzebną sygnalizację włączy, to za jakiś czas można ją wyłączyć, wykazując się inicjatywą, pomyślunkiem i dbałością o wygodę mieszkańców. I znowu sukces. Wreszcie korzyść dla Straży Miejskiej czy innej policji, która też musi się przecież wykazać. Liczba wystawionych mandatów ma się zgadzać, więc wszelkie utrudnienia działają na korzyść. Niepotrzebne światła ustawione tak, by trzeba było czekać kilka minut niejednego sprowokują do zlekceważenia przepisów. A my się wtedy zaczaimy i ciach… Najlepsza metoda to wyłączyć ulicę z ruchu (na przykład z powodu remontu), ale nie wyłączać sygnalizacji. Potem nie słuchać bzdurnych wyjaśnień przechodniów, że tu i tak nic nie jeździ, być twardym, niewzruszonym.
Dla wzmocnienia efektu można wprowadzić element dodatkowy – do niczego niepotrzebne przyciski włączające zielone światło dla pieszych. Trzeba je tylko odpowiednio ustawić, tak by przyciśnięcie dawało zielone dopiero w następnym cyklu świateł. Zimą to draństwo zamarza i przestaje działać – wtedy czekać trzeba do wiosny, by przejść na drugą stronę (w dawnych czasach na Podhalu z pogrzebami też czekano do roztopów). Połowa bałwanów w mieście powstaje w ten właśnie sposób. Ludzie zamarzają, stojąc. Nie mogąc wyjść ze zdziwu: co za bałwan to wymyślił! W ostatnim słowie zaprzeczają Goethemu – mniej świateł!
Za komuny wiele rzeczy było na kartki. Cukier, mięso, czekolada, papierosy, buty. Dziś nawet mydła mamy w bród. I czerwonego światła. Miasto czerwonych świateł – rozpusta drogowców. Ich wielkie marzenie: samochody, piesi, rowerzyści – wszyscy mają czerwone, stoją i gapią się na siebie przez tydzień zrównoważonego transportu. Ja marzę o powrocie systemu kartkowego – chętnie wprowadziłbym kartki na sygnalizację. Zarząd Dróg i Transportu dostawałby talony na nowe sygnalizatory. 5 skrzyżowań na rok, nie więcej. We wszystkim trzeba zachować umiar.
Rzymianie dali Europie system dróg. Czy wymyślili też system zarządzania ruchem? Czy mieli swój ZDiT? Wszystkie drogi prowadziły do Rzymu, a tam nie było sygnalizacji! Ktoś powie, że ruch był mniejszy – polecam mu filmy ze skrzyżowań w Indiach, Chinach czy Afryce. No tak, ale tam nie ma funduszy europejskich. W tym sęk – nikt nie instalowałby niepotrzebnych świateł, jeśli miałby za nie sam zapłacić. Przecież w przedpokoju nikt, nawet najwięksi zwolennicy oświecenia, nie instaluje dziesięciu kinkietów z myślą, że dla oszczędności do kilku nie wkręci się żarówek.
A może to nie wynika ze złej woli czy chytrego planu, tylko z głupoty. Rada jest prosta i ekologiczna: wyłączamy prąd, włączamy myślenie.