Przejdziemy się? Czemu nie. Czemu nie? No właśnie, czemu nie chcemy dziś chodzić? Przejść się? Raczej przejechać – samochodem, motorem, pociągiem, od biedy rowerem albo ruchomymi schodami. Zwolennicy jeżdżenia wygrywają ze zwolennikami chodzenia – nawet dzieci nie chodzą już do szkoły. One uczęszczają. A przecież chodzenie to najnaturalniejsza rzecz pod ws-chodzącym i za-chodzącym słońcem. Chodzenie do szkoły, do pracy i do kościoła. Chodzenie do teatru – czy jakiś teatroman wyzna poznanej kobiecie, że lubi jeździć do teatru? Kibice deklarują chodzenie na mecze, młodzież chce chodzić na dyskoteki, choć już dawno nie tańczy się chodzonego. Wszyscy mówią, że chodzą, choć jeżdżą. Nawet szewc – zajechany przez chińską konkurencję – jeździ bez butów, wciskając bosą stopą pedał gazu. Co się z nami stało? Robert Korzeniowski załamuje nogi.
Właściwie to chodzenie stwarza nas jako ludzi. Ojciec wchodzi, a matka zachodzi. Czy słyszał ktoś o zajechaniu w ciążę? Gdy ktoś lub coś zajeżdża, raczej do niczego nie dochodzi. Ale ci idzie – to komplement, ale ci jedzie – wręcz przeciwnie. Wtedy pocieszeniem może być majątek, który czasami przechodzi z ojca na syna. Niektórym zbyt łatwo to przychodzi, co nie wychodzi im na dobre. Tym tropem można by iść w nieskończoność – lista zwrotów z wariantami słowa chodzić jest długa jak pierwszomajowy pochód sprzed lat. Nie wchodzę w tak łatwe słowne gierki.
Skoro jesteśmy przy komunie, wspomnijmy nasze blokowiska bloku wschodniego, złożone z bloków i wieżowców. Dysproporcje zarobków nie były zbyt duże, więc i stopa życiowa stopie życiowej prawie była równa. Średnia klasa mieszkała w wieżowcach, klasa lekkopółśrednia – w blokach. Ci troszkę bogatsi mieli do dyspozycji zsypy i równie śmierdzące windy. Biedniejsi dymali na czwarte piętro na nogach, w czym była pewna dziejowa sprawiedliwość – fitness był dla nich darmowy. Ja na przykład pokonywałem 81 stopni kilka razy dziennie biegiem, czasami wnosząc na górę rower o wdzięcznej nazwie Rekord 10. Rekordowo ciężki. Dziś trzeba jechać kawał drogi, by poćwiczyć na stepie.
Ale prawdziwe chodzenie to było, panie, przed wojną. Ludzie, żeby oszczędzić na tramwaju, na drugi koniec miasta szli piechotą. Na takich oszczędnościach niejeden daleko zaszedł. Jeśli pucował buty, mógł zostać milionerem. Ja też czasami chodzę do pracy pieszo. W miarę regularnie współpracuję z czterema firmami, oddalonymi od mojego domu o 4, 5, 6 i 15 kilometrów. Tylko w przypadku tej najdalszej komunikacją miejską jest znacząco szybciej. Ale czy przyjemniej?
Zachęcam wszystkich do spacerów – do pracy lub z pracy, z psem lub bez psa, z dziewczyną pod rękę albo z rękami w kieszeniach. Po prostu ruszcie tyłki i zróbcie parę kroków. Nie czytajcie już dalej tego tekstu, idźcie na spacer. Wszyscy poszli… to i ja pójdę. Zakończenie sam sobie mogę opowiedzieć po drodze.