Sporo myślę o domach w moim mieście – o księgach wieczystych, notarialnych wpisach, pieczęciach świętej własności, roszczeniach trawionych ogniem. Te wszystkie działy-podziały: 1/8 dla córki, 1/8 dla jej męża, 1/4 dla męża właściwego, więc z tym, co ma, dla niego 5/8. Siostry spłacone wcześniej, później druga żona odpisana za inny dom – ugoda. Dziedziczenie, sprzedaż, nowi właściciele. Ale co dzieje się ze starymi, co z umarłymi? Czasami mam wrażenie, że wciąż z nami są, że siedzą gdzieś pod sufitem i patrzą, co robimy. W księgach wieczystych powinien być jeszcze jeden dział – wpisywałoby się tam umarłych, którzy na zawsze weszli w nieruchomość. I całą przeszłość – wydarzenia, które się w domu rozegrały, rozmowy, sny, uczucia. Z tego myślenia przyplątał mi się dwuwers, taki refren do piosenki:
W tym samym domu, w czterech ścianach/ z oknami bólu, z drzwiami snów.
Powiedzmy, że kupujesz stary dom, a kobieta, która ci go sprzedaje, pyta, czy może zostawić rzeczy. Może… i zostawia: meble, sztućce, talerzyki, zegary i zegarki, książki, czasopisma i pisma z dawnych czasów (urzędowe). Otwierasz szafę i widzisz pościel, firanki, obrusy, otwierasz kredens i bierzesz w rękę stare listy. W piwnicy są nawet kompoty i ogrodowe leżaki. Możesz wszystko wyrzucić, ale zaczyna cię to ciekawić, zaczyna cię kusić inne życie – gotowe, tylko założyć. A przynajmniej przymierzyć: w swoim domu włączyć stare radio, usiąść przy cudzym stole i z cudzego talerza zjeść rosnące w cudzym ogrodzie śliwki. Powspominać cudze wakacje utrwalone na cudzych zdjęciach.
To nie jest moja historia, mój dom wybudował przed wojną pradziadek. Działkę kupił od dziedzica, który po kawałku wyprzedawał dworską ziemię. Potem Niemcy zbudowali obok swoje dwupiętrowe bloki. A kiedy uciekli, szabrownicy wywozili stamtąd, co się dało: stoły, krzesła, zegary, szafy. Wywozili sankami, bo był śnieżny styczeń. Komuś sanki utknęły w śniegu, wiózł zbyt ciężką szafę. Potem leżała na miedzy i gniła. Mieć w ogrodzie szafę, rozkwitającą wiosną w siedem drewnianych wieszaków. A z drugiej strony mieć prosektorium, na ulicy karawan i wdowy w czarnych woalkach szukające cienia pod drzewami.
W tym samym domu, w czterech ścianach/ z oknami bólu, z drzwiami snów.
Willa Oskara Kona na Targowej. Widzewska Manufaktura to było imperium, ale król mieszkał za siedmioma przecznicami, na Targowej. Z okien widział fabrykę Scheiblera, konkurencję. Codziennie chodził na Widzew, a samochód z kierowcą jechał za nim powolutku, wiózł cylinder i rękawiczki. Wieczorem Kon studiował Talmud, pisał o tym książkę. Potem zrobił uroczystą premierę, zaprosił dziennikarzy, każdy z nich wyjechał z torbą alkoholi – recenzje były dobre. Po wojnie powstała tam Szkoła Filmowa, w sali balowej kino, na schodach robili sobie zdjęcia sławni ludzie filmu. W budynku, w którym grywał pierwszy polski zespół jazzowy Melomani, młodzi reżyserzy i operatorzy pokazują dziś starszym reżyserom i operatorom kilkuminutowe etiudy. Czasami dostają od nich piątki. Po ostatniej projekcji można spojrzeć w niebo – Oskar (Kon zaprasza).
W tym samym domu, w czterech ścianach/ z oknami bólu, z drzwiami snów.
Albo ten dom na rogu Zachodniej i Więckowskiego (dawniej Cegielniana), był tam skład towarów Widzewskiej Manufaktury (o czym świadczy herb na froncie budynku), potem – po wojnie – żydowska szkoła (o czym informuje stosowna tablica), wreszcie księgarnia PWN (o czym informuje neon). W księgarni można kupić album z widokami Łodzi – wewnątrz zdjęcie księgarni, na wystawie album, w albumie zdjęcie księgarni i tak w nieskończoność.
W tym samym domu, w czterech ścianach/ z oknami bólu, z drzwiami snów.
No to jeszcze dom na Przemysłowej, gdzie była komendantura obozu pracy dla dzieci. Polen-Jugendverwahrlager der Sicherheitspolizei in Litzmannstadt – niemiecki obóz dla polskich dzieci na terenie żydowskiego getta. Dziś deweloper zrobił tam mieszkania. Owszem, jest tablica, ale to ten sam dom. Z okien widok na „ogród koncentracyjny”.
W tym samym domu, w czterech ścianach/z oknami bólu, z drzwiami snów.
Ostatnio sporo myślę o swoim mieście, które ma kłopoty ze znalezieniem właściwej miary. Jest za duże dla żywych i za małe dla umarłych, nie może znaleźć odpowiednich proporcji między wczoraj i jutro. Licytuje za wysoko. Chce się wzbogacić, więc od dwustu lat gra w trzy karty, cztery kultury i wojnę. Próbuje grać w tysiące, ale wciąż jest na musku i musi blefować, bo nie ma meldunku (króla i damy w tym samym kolorze). Więc znów przeprowadzka i nowe rozdanie… w tym samym domu, w czterech ścianach.