Tydzień temu obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień bez Samochodu. Niektórzy obchodzili, inni objeżdżali – nie zauważyłem wyraźnego zmniejszenia korków. Spędzić popołudnie Międzynarodowego Dnia bez Samochodu w samochodzie – to musi być jakaś wymyślna perwersja. Obce mi te rozkosze, tak jak wielu obce jest pozostawienie w stajni – choćby na jeden dzień – swych mechanicznych koni. Konia z wałkiem rozrządu temu, kto ich przekona.
W Międzynarodowym Dniu bez Samochodu w wielu miastach tramwajem lub autobusem można było jeździć darmo. Czasami przywilej ten dotyczył wszystkich, czasami jedynie kierowców (i ich pasażerów), którzy musieli pokazać dowód rejestracyjny. Przedziwna koncepcja. Ktoś, kto codziennie jeździ samochodem, dostaje przywilej darmowego tramwaju dla siebie i rodziny. Niech to będą cztery osoby po trzy przejazdy – powiedzmy 30 zł. W rocznym bilansie kosztów może tę sumę sobie odliczyć od cen paliwa, napraw i ubezpieczenia. Ten, kto samochodu nie posiada, nie dostaje rabatu, w związku z czym jego wydatki na komunikację pozostają na stałym poziomie. Czy jest to zatem zachęta do posiadania czy do nieposiadania samochodu?
W Łodzi, Poznaniu, Gdańsku i kilku innych miastach faworyzowano kierowców, ale w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i Szczecinie – darmocha dla wszystkich, co wydaje się sensowniejsze. Tak naprawdę jednak świąteczna ulga powinna być dla tych, którzy samochodu nie mają. Oczywiście jeśli zgodzimy się, że z korkami trzeba walczyć nie tylko z pomocą korkociągu. By odkorkować miasto, trzeba użyć sposobu. Problem w tym, że sposoby na ogół wychodzą nam bokiem. By zmniejszyć liczbę samochodów, możemy na przykład zakazać poruszania się po ulicach samochodom z określonymi rejestracjami. Co drugi dzień numery parzyste, co drugi – nieparzyste. Na pozór świetny plan, ale nie trzeba wielkiej wyobraźni, by odkryć metodę obejścia zakazu. Wystarczy kupić… drugi samochód i zadbać o kompatybilny numer rejestracji. Dobrymi chęciami wyasfaltowane jest piekło.
Prawie każdy z nas chciałby być miły, dobry i pożyteczny, chciałby dobrze doradzić, pomóc w potrzebie i znaleźć lekarstwo na choroby świata. Tyle że nasze recepty często się nie sprawdzają, a specyfiki z naszej apteki mają działanie uboczne. Na przykład okres ochronny dla zatrudnionych na etacie. Na pięć lat przed emeryturą nikogo nie można zwolnić – przepis miał być wyrazem szlachetnej troski o starszych pracowników, których i tak się zwalnia… pięć i pół roku przed emeryturą. Z dwiema takimi osobami siedziałem w pokoju.
A ptaki? Wiecie, dlaczego giną ptaki? Dowiedziałem się z książki Stanisława Łubieńskiego Dwanaście srok za ogon. Rozbijają się o ekrany dźwiękochłonne, padają ofiarą turbin wiatrowych i kotów domowych, giną w sieciach ornitologów chcących je zaobrączkować i na skutek polowań, gniazda niszczą im kosiarki, a melioracja zabiera podmokłe łąki pełne żab. Przynajmniej połowa z tych przyczyn związana jest z działaniami w zamierzeniu chroniącymi przyrodę.
Międzynarodowy Dzień Dobrych Intencji – tego chyba jeszcze nie ma w kalendarzu. Światowego Dnia Nieprzewidzianych Skutków Słusznych Działań też nie, ale nikt nie chce go obchodzić. A szkoda, bo piękne orędzia na taki dzień można by napisać.
Zdjęcie: Krzysztof Gol