Moja ostatnia jak dotąd wizyta w szpitalu związana była z koniecznością zrobienia badań. Właściwie mogłem spać w domu, a do szpitala za płotem przychodzić na godzinę dziennie, ale wtedy placówka nie dostałaby za mnie pieniędzy. Więc spałem przepisowe trzy doby, żywiłem się za siedem złotych dziennie i pozwalałem różnorakiej aparaturze rejestrować parametry moich procesów życiowych. Między innymi zaproszono mnie na wysiłkowe EKG. Trochę to przypominało przedsezonowe badania sportowców – była ruchoma bieżnia, czujniki, komputer i pani doktor w białym kitlu.
No więc staję na tej bieżni i – zgodnie z poleceniem – najpierw idę, a potem biegnę truchtem. Czujniki pracują, coś jakby sejsmograf zapisuje pracę serca. Tętno powoli rośnie, pani przyspiesza bieżnię, przesuwając potencjometr. 1, 2, 3 – kolejne stopnie skali. Dochodzimy do czwórki i w założeniu mam już mieć tętno w granicach 140-150, ale jakoś nie chcę się zmęczyć tym truchtaniem. Prawdę mówiąc, w takim tempie mogę biec ładnych parę minut. Pani doktor włącza piątkę, bieżnia zaczyna skrzypieć, trzeszczeć, coś tam nawet odpada, a tętno ledwo przekracza 130. Na skali jest jeszcze poziom szósty, ale lepiej nie ryzykować. Fiu, fiu – mówi pani doktor. – Pobił pan rekord szpitala, na ogół pacjentom wystarcza trójka. Rozpiera mnie duma, przez moment mam nawet nadzieję na dyplom. Żałuję, że bieżnia nie wytrzymała, że szpital tak słabo wyposażony. Może dałbym radę na szóstce, może pobiłbym rekord NFZ-u, może wysłaliby mnie na jakieś mistrzostwa szpitalne – snuję w wyobraźni wizje własnych tryumfów. Na ziemię sprowadza mnie siostra, która zamiast prosić o autograf, pyta, czy odprowadzić mnie na oddział.
Czy zwiększyć nakłady na służbę zdrowia? Skoro ktoś mądry wyliczył, że potrzeba 6,8% PKB, to niech będzie. Co prawda rząd obiecuje jedynie 6% i to za kilka lat, ale niech będzie chociaż 6. Albo niech będzie 6% na służbę zdrowia + 0,8 na nowe, wspaniałe ruchome bieżnie – nie tylko do szpitali, ale też do zakładów pracy, urzędów i szkół. Diagnostyka i profilaktyka. Niech wszyscy ćwiczą dla zdrowia, nawet przepracowani lekarze. Niech lekarze zapraszają nas na bieżnię, zanim zacznie się z nami dziać coś złego. Może wtedy będą mniej przepracowani. W starożytnych Chinach płacono lekarzowi za zdrowie pacjenta, a nie za wyleczenie z choroby. Taką mam wizję idealnej służby zdrowia: nie licząc kataru i młodzieńczego trądziku wszyscy w kraju zdrowi. W pustych szpitalach wypoczęci lekarze-rezydenci urządzają dla okolicznych mieszkańców zawody w biegu po bieżni do EKG. Pielęgniarki prowadzą rozgrzewkę, salowe roznoszą dietetyczne posiłki ze zdrowej żywności. Cały personel zarabia powyżej średniej krajowej, kraj jest tak bogaty, że wszyscy zarabiają powyżej średniej krajowej…
No przecież wiem, że nie wszyscy mogą zarabiać powyżej średniej… ale wszyscy by chcieli. Nikt przecież nie zgłosi postulatu, żeby zarabiać 0,7 czy 0,8 średniej krajowej. Tak naprawdę powyżej średniej zarabia mniej więcej 1/3 pracowników, połowa to zarabia powyżej mediany. Ale właśnie o bycie w tej górnej połówce, w tej górnej 1/3 nam chodzi – lubimy wygrywać w porównaniach z sąsiadami. Prasa donosi: średni wiek samochodu w Polsce to 15 lat. Super – nasz ma tylko 12. Ponad 60% rodaków nie przeczytało w ostatnim roku ani jednej książki. A to prostaki – myślimy, bo przecież my przeczytaliśmy dwie (trzecią do połowy). Według stowarzyszenia urologów średnia światowa…
Być powyżej – choćby o 5%. Lekarze-rezydenci zażądali 1,05 średniej krajowej. Ciekawe, po co im to 0,05. Żeby było jasne – uważam, że im się ta średnia krajowa należy, że im się należy 1,05 średniej krajowej, a może nawet 1,5 średniej. Do tego karnet na ruchomą bieżnię i mój felieton w pakiecie.