Nakładem wydawnictwa Rebis ukazał się gruby tom felietonów Umberta Eco z lat 2000-2015. Nad zaczerpniętym z Dantego tytułem Pape Satan aleppe nie ma się co długo rozwodzić. Nawet sam autor przyznaje, że zdecydował się na taki właśnie cytat z uwagi na jego niezrozumiałość – podobno komentatorzy do dziś nie wiedzą, o co Dantemu chodziło. Ma to zdaniem Eco dobrze oddawać ducha naszych czasów, w których również nie wiadomo, o co chodzi. Są to czasy – jak zauważa autor Imienia róży w podtytule zaczerpniętym z kolei od Zygmunta Baumana – płynnego społeczeństwa. A tak naprawdę to mamy tu do czynienia z kolejnym tomem Zapisków na pudełku od zapałek, czyli słynnego cyklu felietonów z tygodnika „L’Espresso”.
Umberto Eco zaczął je pisać w 1986 roku, ostatni opublikował 27 stycznia 2016. Zmarł 23 lutego, a cztery dni po pogrzebie ukazała się we Włoszech książka, nad którą pracował w ostatnich tygodniach życia. Pół roku wcześniej, w maju 2015 odebrał w Łodzi tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Łódzkiego. Miał wtedy 83 lata i cieszył się sławą jednego z największych współczesnych intelektualistów – filozofa specjalizującego się w semiotyce i estetyce, mediewisty, teoretyka literatury, ale też powieściopisarza i publicysty, potrafiącego w przystępny i fascynujący sposób przekładać skomplikowane zagadnienia na język codzienności.
Od poprzednich książek z felietonami Eco tom Pape Satan aleppe różni się układem – teksty pogrupowano w rozdziały tematyczne, w ramach których kilka felietonów ułożono weług klucza chronologicznego. Mamy więc 10 tekstów o różnicach między starszym i młodszym pokoleniem, 5 tekstów o telefonach komórkowych czy 15 tekstów o Internecie. Eco wraca do swoich ulubionych tematów, co pozwala śledzić zmianę spojrzenia autora na dane zagadnienie. Przez lata zmienia się kontekst niektórych tekstów, bo zmieniają się realia. Czym innym był telefon komórkowy w roku 2000, a czym innym jest w roku 2015. W tekście z roku 2005 Eco potwierdza swoje wcześniejsze słowa, że nieposiadanie komórki świadczy o wyższej pozycji społecznej, bo możni tego świata nie posiadają telefonów komórkowych, tylko sekretarzy (to zabawne, szczególnie dla mnie – szczęśliwego nieposiadacza komórki). W 2015 autor ma już na tyle dosyć dyktatu komórek, że opisuje (wymyśla?) anegdotę o celowym sprowokowaniu zderzenia z panią zapatrzoną w swój ekranik. Zdarza się w dzisiejszych czasach.
Jest jeszcze jedna różnica między dawnymi i nowszymi felietonami Eco – te ostatnie są poważniejsze. Mniej dowcipne, mniej sarkastyczne, a bardziej refleksyjne, choć ironia, zabawne porównania i drobne złośliwości nadal są znakiem rozpoznawczym tego pisarstwa. Na przykład, gdy pisze o znajomym salezjaninie, który kiedyś uczył mnie gry na instrumencie muzycznym, a teraz ma zostać świętym – oczywiście nie z tego powodu, a jeśli już, mógłby to być świetny argument dla adwokata diabła. Oczywiście by docenić ten dowcip, trzeba wiedzieć, jaką rolę w procesie beatyfikacyjnym odgrywa adwokat diabła. A z tym może być różnie – Eco na kartach swej ostatniej książki narzeka na upadek edukacji i zanik wyobraźni historycznej. Na przykład przytacza sytuację z włoskiego teleturnieju, gdy zawodnicy mieli wybrać datę objęcia przez Hitlera stanowiska kanclerza. Do wyboru były lata: 1933, 1948, 1964 i 1979, a mimo to tylko jedna osoba na cztery odpowiedziała prawidłowo (po długim zastanowieniu), co prowadzi słynnego profesora do myśli, że równie dobrze można by zaproponować im datę 1492.
Ale Eco nie jest starszym panem, który tylko narzeka na dzisiejsze czasy. Jak prawdziwy myśliciel potrafi zaskoczyć – na przykład gdy nie ma nic przeciwko przeklejaniu przez studentów fragmentów znalezionych w sieci artykułów do swoich prac – o ile potrafią odróżnić strony godne zaufania od bezwartościowych wszystko jest w porządku, bo przecież – jak przytomnie zauważa Eco – wcześniej też przepisywali, tyle że z książek. Ciekawych, inspirujących myśli jest w tej książce wiele, na przykład o papieżu Franciszku jako „paragwajskim jezuicie” (nawiązującym do tradycji misji jezuickich w Ameryce Południowej, które broniły Indian przed konkwistadorami – film Misja). Albo taka myśl (przejęta od hiszpańskiego pisarza Javiera Mariasa): ludzie chcą dziś sławy za wszelką cenę, chcą choć przez chwilę być w telewizji, stać się rozpoznawalnymi, bo nie wierzą w Boga, nie wierzą w kogoś, kto ogląda i interesuje się ich życiem. „Bóg jeden wie, ile wycierpiałem”.
Ponadto w tym tygodniu polecam:
- koncert Yankel band z Robertem Stefańskim w gierskim MOK-u – 28 października o 18.00
- koncert The Residents w ramach festiwalu Soundedit – 28 października o 19.00 w klubie Wytwórnia w Łodzi
- Piłsudski (nie) znany: Lietaratura i poezja o Marszałku – 26 października o 18.00 w Muzeum Tradycji Niepodległościowych przy ulicy Gdańskiej
- wystawę Montaże. Debora Vogel i nowa legenda miasta – wernisaż 27 października o 18.00 w Muzeum Sztuki ms2
- film Biegacze – w łódzkich kinach.