Rok Awangardy nieoczekiwanie doczekał się całkiem niezamierzonej puenty. Otóż w domu aukcyjnym Christie’s w Nowym Jorku sprzedano obraz Leonarda da Vinci za 450 milionów dolarów. To dużo, to nawet najwięcej w historii, choć obraz, za który tyle zapłacono, jest – łagodnie rzecz ujmując – dziełem w niewielkim stopniu awangardowym. Salvator Mundi to tradycyjne przedstawienie Jezusa, a Leonardo to ikona klasycznego malarstwa. Pieniądze nie są oczywiście miarą wartości artystycznej, a tym bardziej duchowej, ale być może mówią coś o preferencjach kupujących. Leonardo zepchnął na drugie miejsce listy najdroższych obrazów Gauguina, na trzecie Cezanne’a. Poza podium znalazł się w związku z tym Picasso, a poza pierwszą piątkę wypadł Bacon. Leonardo został Neymarem rynku sztuki.
Swoją drogą to pocieszające, że za dzieło włoskiego mistrza można kupić Neymara, Pogbę i Bale’a i jeszcze zostanie na dwa kluby naszej ekstraklasy. To pocieszające, bo jednak sztuka wygrywa z futbolem, przynajmniej jako lokata kapitału (w kategorii „sprzedaż pamiątek” chyba wygra PSG i Neymar, choć w tej dziedzinie malarstwo ma Klimta – mistrza kubków, notesów i kart do gry). To pocieszające, że przynajmniej z tej okazji w serwisach informacyjnych pojawia się temat sztuki.
Nie wiadomo, kto kupił Leonarda – być może jakiś arabski szejk, dławiący się petrodolarami, być może szalony kolekcjoner z filmu „Kolekcjoner”, być może jakiś fundusz inwestycyjny. Ja mam nadzieję, że zrobił to nasz minister kultury, który nie tak dawno kupił Damę z gronostajem za 100 milionów euro. (Właśnie otrzymaliśmy potwierdzenie, że wtedy nie przepłacił, zwłaszcza że sprzedający dorzucili 86 000 innych obiektów z kolekcji). Może więc – ośmielony tamtym sukcesem – wyprosił u Morawieckiego 2 miliardy z budżetowej nadwyżki i kupił nam drugiego Leonarda. Bardzo bym się ucieszył.
Tym bardziej, że jako poseł z Łodzi minister Gliński mógłby obraz przekazać którejś z łódzkich instytucji kultury. Może Muzeum Sztuki – mimo awangardowych preferencji tej placówki. A może Zbawiciela świata dostałaby łódzka katedra? W obu przypadkach zjeżdżaliby do obrazu turyści z całego świata i nie musielibyśmy starać się o żadne Expo, bo Expo zrobiłoby się samo. Na dworzec wartości Leonarda przyjeżdżałby pociąg Leonardo, a w licznych sklepach z pamiątkami można by kupić setki albumów o włoskim renesansie. W łódzkich restauracjach podawano by pieczeń z gronostaja i deser lodowy Mona Liza.
Albo może nasz nowy arcybiskup zarządziłby peregrynację obrazu po domach swojej diecezji. Parafia po parafii, ulica po ulicy cudowny obraz wędrowałby po mieszkaniach i ludzie modliliby się do arcydzieła. Misja religijna połączyłaby się z misją estetyczną, przynosząc duchowe odrodzenie i cudowną poprawę gustu w narodzie estetycznie mało wyrobionym. Arcybiskup Grzegorz Ryś mógłby tak zrobić – jako przedstawiciel kościoła otwartego nie zamknąłby przecież obrazu w sejfie swej arcybiskupiej rezydencji.
Foto: fragment obrazu Leonardo da Vinci „Salvator Mundi” – Wikimedia