„Dziady” jest to nazwisko naszego narodowego dramatu, grywanego jeszcze od czasu do czasu na polskich scenach – chciałoby się sparafrazować Mickiewicza. Cmentarna kaplica, noc, śpiewy. I jedzenie przyniesione, by pomóc duszom zmarłych. Są pączki, ciasta, mleko i owoce, i jagódki. Jest chleb, mak i soczewica. Granica między życiem i śmiercią zaciera się, żywi i dusze zmarłych próbują nawzajem coś sobie przekazać.
Jedzenie jako znak pamięci, wehikuł wspomnień. Najstarszy zachowany obraz z mojego dzieciństwa: Prababcia zaprasza mnie do kuchni na garnuszek białego barszczu. Mam dwa i pół roku, bo scena rozgrywa się jeszcze przed przeprowadzką. Do rozrabiania barszczu prababcia używa drewnianego koziołka, który umieszcza między otwartymi dłońmi i energicznie przesuwa, jakby zacierała ręce.
Inna zupa, inne wspomnienie: mam cztery lata i jestem z dziadkiem na wakacjach. Dziadek musi przygotować obiad i wpada na świetny – jego zdaniem – pomysł. Będzie zupa jagodowa, czyli zebrane w lesie jagody, cukier, woda, a do tego niespodzianka – pokruszona bułka. Dopóki nie zjem, nie wyjdę na dwór. Minuty mijają, bułka pęcznieje, wszystko rośnie w ustach. Gdy dziadek wreszcie się nade mną lituje, przed domem piję wodę z beczki na deszczówkę. W pozostałe dni dziadek musiał gotować coś smacznego – szkoda, że nie zapamiętałem, co.
No to jeszcze obóz sportowy w czasach liceum. W latach 80. wyżywienie raczej marne. Masło na kartki, ale naszej grupie podają go przypadkiem jakoś za dużo. Chleb, ser i mielonka są już zjedzone, a sporo masła w równych kosteczkach wciąż leży na talerzu. I wtedy trener w odruchu troski o nasze zdrowie nakazuje: każdy zjada jedną porcję, połykamy całą naraz!
Prababcia, dziadek i trener już nie żyją, tak jak tysiące naszych bliskich, których odwiedzamy w te listopadowe dni. Przed cmentarzem kupujemy kwiaty i znicze. Są też obwarzanki, chleb, cukrowa wata, herbata, pieczone kiełbasy, a nawet – nowość cmentarnej gastronomii – smażone oscypki z żurawiną. Ludzie jedzą, chcą się rozgrzać. Rodzi się we mnie myśl, by zabrać trochę na groby i niby przypadkiem zostawić gdzieś z boku. Kilka lat temu widziałem, jak Cyganie wylewali na pomnik wódkę.
Lubię Polskę na początku listopada, lubię nas za to odwiedzanie grobów, za te Dziady, które gdzieś pod skórą w nas tkwią. Nie wiem, ilu z nas wierzy w świętych obcowanie, w wymianę duchową między tym a tamtym światem, ale chyba chcemy w to wierzyć. Te tłumy na cmentarzach, te znicze i kwiaty, te bogato-kiczowate dekoracje, te porządki cmentarne gorliwiej wykonywane niż sprzątanie domu – w tym nie może chodzić jedynie o zwyczaj czy symbol. Częstujcie się, nasi drodzy zmarli – czym chata bogata: Jest jałmużna, są pacierze,/ I jedzenie, i napitek.
Foto: Wikimedia Commons