Krótko przed Dniem Dziadka wybrałem się na punkrockowy koncert. Trochę brakowało mi energii, więc chciałem się wampirycznie doładować (przebywanie wśród skaczącej młodzieży może dawać złudną nadzieję, że się jest skaczącą młodzieżą). Na koncert poszedłem z równie uroczystej jak rodzinne obchody Dnia Dziadka gali plebiscytu Energia Kultury, więc strój miałem – jak się to mówi – wieczorowy. Marynarka, biała koszula, krawat czerwony w delikatny rzucik. Niezłe wejście. Kurtkę zostawiam w przedsionku, wchodzę na salę i spokojnie staję sobie w tłumie 200 może ubranych na czarno koneserów undergroundu – czarne wąskie spodnie, czarne koszulki z nadrukami, czarne bluzy i makijaże (u dziewczyn), do tego sporo srebrnych akcentów typu okrągłe przypinki.
Powiem szczerze, że się na mnie gapili, być może z obawy, że widzą fana Maryli Rodowicz, która dziwnym trafem zaraz okaże się gwiazdą wieczoru. Gapili się faceci i dziewczyny się gapiły – co było nawet miłe. Być może jednak to nie strój, ale moje spektakularne wąsy budziły powszechne zainteresowanie. Wąsy jak u norweskich skoczków narciarskich niechcący zrobiłem sobie pitą po drodze kawą (zauważyłem ten element dopiero w domu). A zatem stoję sobie w tym garniturze, punkowe dźwięki chłonę, w przerwach między utworami zamieniam z kimś słowo lub dwa (kilkoro znajomych wyłowiłem z tłumu) i tak sobie rozmyślam o mundurach i mundurkach.
Nic w tym złego, wyróżniać się z tłumu – myślą, fryzurą, koszulką bądź zaniedbaniem (na co dzień). Ale od święta (koncert jest świętem) cała ta alternatywna publiczność jakaś taka zunifikowana. Nic w tym złego, szukać potwierdzenia w grupie. Ale ciekawie też stanąć trochę z boku. Co ty tu robisz w tym krawacie i marynareczce? Słucham. Słucham? Nie słyszę. Co? Słucham muzyki, ubranie mi w tym nie przeszkadza. Takie rozmówki prowadziłem, a na scenie wokalista o aparycji Marlona Brando z Czasu Apokalipsy wykrzykiwał coś o pingwinie, który odłączył się od stada. Co ciekawe: też miał krawat, bardzo podobny do mojego. Ale jego (wokalisty) krawat nikogo nie dziwił.
Czasami lubię zmieniać kontekst: czytać poezje zebrane jakiegoś klasyka w przerwie piłkarskiego meczu, na wernisaż założyć klubowy szalik ulubionej drużyny, na teatralną premierę przyjechać rowerem. Czasami robię tak specjalnie, czasami tak wychodzi. Na spotkanie ze znanym reżyserem założyłem muszkę, a reżyser (po siedemdziesiątce) ubrany były w dresowate spodnie z obniżonym krokiem. Wziąłem salę pod lupę – ani jednego krawata. Człowiek już sam nie wie, co będzie prowokacją, a co konformizmem. Nawet Mrożek pogubiłby się w meandrach dzisiejszej mody, pisząc Tango 2 – opowieść o zbuntowanym synu rodziców z pokolenia Jarocina, który na złość ojcu kupuje sobie karnet do filharmonii.
Ja kupiłem płytę, winyla Cesarstwo zwierząt – limitowana edycja. Zapomniałem, że popsuł mi się gramofon, więc żeby posłuchać, musiałem pojechać do dzieci. Piszę o kupieniu płyty, żeby dowiedział się o tym Internet i żeby mi nie proponował kupna. Internet bowiem myśli jakoś dziwnie – zawsze gdy napiszę recenzję jakiejś książki, przez miesiąc wyświetla mi jej reklamy. Jakby nie wierzył, że już ją przeczytałem. Na Dzień Dziadka dostałem inny album – taki do zdjęć. Uwierzycie?
Foto – dowcipne zdjęcie ze strony wydarzenia „19 Wiosen: premiera winyla”, zespół w stosownym przebraniu