Dziwne rzeczy dzieją się w łódzkiej kulturze (zresztą nie tylko w łódzkiej i nie tylko w kulturze). W operze operetka, a w operetce, która ma się stać sceną narodową, koncert na cześć Marszałka (Piłsudskiego, to instytucja miejska). Najlepsza w Polsce prywatna galeria sztuki zostaje zamknięta bez podania przyczyn, a wydawało się niestrudzony ksiądz Waldemar przestaje organizować Festiwal Kultury Chrześcijańskiej. W dodatku dyrektorzy instytucji kultury zmieniają się tak często, że w piątkowych dodatkach kulturalnych powinna być drukowana aktualna lista. Po kolejnej zmianie, tym razem w teatrze lalkowym, udałem się na posiedzenie Komisji Kultury Rady Miasta (prawo każdego obywatela), by wysłuchać informacji na temat stanu rzeczy, a także gorzkich żali, skarg i wniosków.
Prawdę mówiąc, nie przekonało mnie uzasadnienie decyzji o niepowoływaniu (mimo wygranego konkursu) byłego już dyrektora na nową kadencję. Pełniąc obowiązki kierującego instytucją, dyrektor nie przelał w terminie ZUS-owi składek swoich pracowników. Nie przelał, bo mu zabrakło. Być może źle gospodarował, być może mógł na czymś zaoszczędzić – trudno mi to ocenić. Odniosłem jednak wrażenie, że dla miejskich urzędników najważniejszą sprawą, wręcz istotą istnienia teatru jest przelewanie składek do ZUS – nie premiery, spektakle czy teatralna edukacja. Gdyby w teatrze nic się nie działo, a składki byłyby przelane – problemu by nie było, bo przecież nikt nie ingeruje w program, a jedynie kontroluje poprawność procedur. W dodatku dyrektor dostał w grudniu nagrodę roczną, niejako potwierdzającą, że wszystko jest w porządku. Pan prezydent podczas obrad komisji tłumaczył, że nagrodę przyznano, bo dyrektor zapewnił na piśmie, że wszystko gra. Byłeś grzeczny? Wystarczy przytaknąć i masz na (od) Mikołaja prezent.
Zostawmy ten spektakl. Rozejrzyjmy się wokół. W ostatnich trzech latach zmienili się dyrektorzy muzeów (miasta, włókiennictwa, tradycji niepodległościowych, wcześniej kinematografii), galerii, kilku domów kultury i trzech teatrów. Kto jest prawowitym dyrektorem opery – nie wiedzą tego najtęższe prawnicze głowy. Różne były przyczyny tych zmian – dyrektorzy przechodzili na emeryturę, rezygnowali, byli odwoływani przez organizatora lub własnych pracowników. W pewnym stopniu jest to proces naturalny. Nienaturalna jest skala zjawiska i jego większa intensywność w okresach przedwyborczych. Nawet bym zaakceptował sytuację, gdyby ktoś otwarcie powiedział: chcemy odmłodzić dyrekcje instytucji, potrzebny jest nowy impuls i stąd takie właśnie zmiany. Koncepcja ryzykowna (w kulturze kontynuacja i tradycja mają znaczenie), ale dopuszczalna. W pewnych sytuacjach konieczna, jak odmładzanie drużyny narodowej po wielkich turniejach. Ale dlaczego tych ludzi żegnać w takim stylu? Dlaczego ich upokarzać? Nawet najsłabszym kadrowiczom robi się pożegnanie i wręcza proporczyk albo ozdobny talerz.
Jak na talerzu kierunek zmian został nam podany na łódzkim Kongresie Kultury w 2011 roku. Pamiętacie państwo jeszcze? Trzy dni debat, podczas których nie padło słowo „piękno”, za to „partycypacja” i „ewaluacja” odmieniane były przez wszystkie przypadki. No może z wyjątkiem wołacza. Twierdzę, że to właśnie wtedy pojawiła się nowa „narracja”, której uległy osoby decydujące o kulturze. Pewne teorie z kręgów uniwersyteckiego kulturoznawstwa weszły w obieg dokumentów. Myślenie projektowe, trzeci sektor, przemysły kreatywne – te hasła zdobywały popularność niczym wakacyjne przeboje (niektóre naprawdę urocze). Czy ktoś pamięta jeszcze Richarda Floridę i jego książkę o klasie kreatywnej? Chyba sam autor już o niej zapomniał. Ja pamiętam – na przykład Florida dowodził tam w oparciu o statystyki, że kreatywność miasta rośnie, gdy mieszka w nim więcej osób o innej orientacji seksualnej. Trudno sprawdzić, czy to prawda, jeszcze trudniej tę wiedzę wykorzystać w praktyce.
Drugim symbolicznym momentem w łódzkiej kulturze była awantura wokół Nagrody Tuwima, przyznanej przez kapitułę Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. Protesty podczas gali wręczania nagrody i masowo podpisywana petycja (petycja bez konkretnego postulatu) – wszystko to (choć nie tylko to) zaowocowało odwołaniem dyrektora Domu Literatury i… zmianą kapituły. Autorytety autorytetami, ale racja musi być po naszej (naszych poglądów) stronie. Teraz ma się w Łodzi pojawić kolejna nagroda – proponuję od razu w regulaminie zapisać, jakie przekonania wykluczają kandydata. A podobno kultura to dialog.
Upolitycznienie, biurokratyzacja czy brak pieniędzy – nie jestem pewien, co jest największym problemem kultury (nie tylko kultury i nie tylko łódzkiej). Nie twierdzę, że te zjawiska powodują, że nic ciekawego nie powstaje. Powstaje wiele ciekawych rzeczy – jurorzy kulturalnych plebiscytów mają kłopot z wyborem. Problem w tym, że te ciekawe rzeczy powstają mimo, a nie dzięki…
Foto: Marcin Andrzejewski