Zbliżał się termin oddania książki, spakowałem więc do torby Dzieje sześciu pojęć Tatarkiewicza i ruszyłem do biblioteki. Z powodu pogody postanowiłem odstawić auto i skorzystać z dawno nieużywanej komunikacji miejskiej. Wsiadłem do autobusu i od razu zauważyłem postęp, to już nie Autosan lub Jelcz, ale Solaris Urbino. Nowe czasy, nowe auto. Tatarkiewicz twierdził, że w pewnym wieku nic tak nie męczy jak przyjemności. To prawda, choć uważam, że to zależy od dobrania odpowiedniego trunku. Wina wykwintne nie szkodzą pite nawet w dużych ilościach. Za to zachęcają do prowadzenia dyskusji o estetyce (nie należy jej zaniedbywać). Temperatura tych dysput robi się niekiedy gorąca. Czasem przeradzają się w spory. W każdym sporze nadchodzi jednak moment, w którym argumenty zaczynają się powtarzać. Jeżeli zgoda nie zostaje zawarta, trzeba postawić kropkę i przejść do następnego tematu. Porozumienie nie rodzi się z mnożenia słów, rodzi się samo, jak błysk w oku, albo nie rodzi się wcale. Paradoksalnie, to porozumienie rodzi dialog – bo umożliwia, by argumenty dla obu stron stały się „słyszalne” – nigdy odwrotnie. O co poszło tym razem?
Niechęć do wielkich projektów architektonicznych jest w Polsce powszechna. Co rusz słychać utyskiwania, że powstało coś zbyt wielkiego, coś zaburzającego harmonię otoczenia. „Największy w całej Azji dworzec kolejowy” – czytam w Internecie o nowym Dworcu Fabrycznym w Łodzi, „następny kloc” – słyszę opinię o innym okazałym budynku niedawno powstałym. „Kloc” to słowo klucz. Największy „kloc” na Ziemi stoi w Egipcie. Piramida Cheopsa, ogromny ostrosłup prawidłowy czworokątny, wyrastający pośrodku pustyni (zasłania dużą część wydm). Jedna z bardziej prymitywnych figur geometrycznych. Gigantyczny okaz megalomanii i marnotrawstwa pieniędzy publicznych. Kto na to dał dotacje? Rachityczna, mniejsza architektura egipska została zasypana przez piasek i odchody szakali. Podobno była wysokiej urody, ale nikt tego nie potwierdził. A wieża Eiffla? Żelazny, industrialny kloc w środku wyrafinowanego Paryża. Trudno wyobrazić sobie bardziej brutalną ingerencję w estetykę otoczenia.
W Łodzi natomiast, gdy przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Piotrkowskiej wybudowano zespół przystanków tramwajowych przykrytych efektowną wiatą, podniósł się wrzask. I jedna z typowych reakcji: „Po trzech latach w samym centrum miasta stanęła monstrualnych rozmiarów kolorowa wiata przystankowa, która nie pasuje tu dokładnie do niczego”. Szczególnie fragment „monstrualnych rozmiarów” daje do myślenia. Sprawa jest równie groteskowa, co znamienna dla rzeczywistości, w której żyjemy. Jako społeczeństwo pogrążeni jesteśmy w kompleksach, nasza samoocena jest niska. Cierpimy na mikromanię. Zastanawiające jest także to, że nikt nie krytykuje wymieszanych stylowo starówek, w których kamienice renesansowe sąsiadują z barokowymi i klasycystycznymi, wszystkie zaś przykrywa cień gotyckich katedr. Apologeci architektonicznej poprawności, powinni zabiegać o wyburzenie z renesansowych starówek „elementów niepasujących”: barokowych kamienic, gotyckich świątyń i w ich miejsce wstawić właściwe, spójne stylistycznie. Dlaczego tego nie robią?
W Dziejach sześciu pojęć czytam o wielkim sporze zwolenników subiektywizmu ze zwolennikami obiektywizmu na temat piękna. Piękno w kategoriach klasycznych, pitagorejskich, polega na harmonii, harmonia na ładzie, ład na proporcji, proporcja na mierze, miara na liczbie. Klasyczne piękno to piękno obiektywne. Szekspir, pisząc w Hamlecie: There is nothing either good or bad but thinking makes it so (pisze o rzeczach dobrych i złych, ale wliczał do dobrych piękne i do złych brzydkie), wyraża pogląd subiektywistyczny na piękno. W czasach baroku Claude Perrault, twórca kolumnady Luwru, sformułował najtrafniejszą według mnie koncepcję piękna, twierdząc, że żadne proporcje nie są z natury swej ani piękne, ani brzydkie. Dlaczego jednak pewne proporcje wydają się piękne, a inne brzydkie? Stanowią o tym konwencje, skojarzenia, przyzwyczajenia, psychologiczne i historyczne warunki człowieka. Do pewnych proporcji przywykliśmy i podobają się nam. Podobają się mianowicie – i tu jest sedno sprawy – jeśli je oglądaliśmy w budynkach okazałych, wzniesionych z pięknych materiałów, dobrze wykończonych i mających przez to swe piękno naturalne. Ich proporcje wydają się lepsze od innych, bo skojarzyły się z pięknymi skądinąd budowlami: reszty dokonało przyzwyczajenie. Ale gdy będą wzniesione świetne budowle o innych proporcjach, wytworzy się nowe przyzwyczajenie, a tamte przestaną się podobać. Był zatem Perrault zwolennikiem subiektywizmu, jednak swój subiektywizm ograniczał: nie twierdził, by w ogóle nie było rzeczy „naturalnie” pięknych. Do takich w architekturze zaliczał szlachetne materiały budowlane i dobre wykonanie. Nie zaliczał natomiast proporcji.
Solaris Urbino wjeżdża na Rondo Solidarności. Tutaj przestrzeń rozstępuje się i zaprasza, wabi perspektywami. Ronda są bramami do innych części miasta, między którymi możemy wybierać. Dalej przestrzeń z powrotem się kondensuje, Solaris wychodzi na prostą, stabilizuje prędkość. Wierzę w oczyszczającą moc czasu. Słabe wytwory kultury przepadną, wartościowe (solidnie wykonane) pozostaną i zyskają uznanie. Nie płaczę po ruinach, nie wzruszają mnie budynki wymagające nieustannego konserwowania, łuszczące się murale, których życie obliczone jest na kilka lat. Uważam, że każde miasto powinno mieć swoją piramidę, wieżę Eiffla albo Giewont. Coś, co je wyróżni z morza pospolitości, sprawi, by było charakterystyczne i wyjątkowe, rozsławi na cały świat. Dopinguję wielkim łódzkim projektom, to one na dłuższą metę przyniosą miastu rozpoznawalność i idące za tym wymierne korzyści.
Kultura to zbiór ludzkich przedsięwzięć, które wydobywają człowieka ze zwierzęcego statusu. Szczególnie ujawnia się to w działaniu w długiej perspektywie. Ślady tego działania można odnaleźć w pozostałościach starożytnych cywilizacji, wysp w oceanie barbarzyństwa, które nie pozostawiło po sobie żadnej spuścizny materialnej, a piramidy z czaszek i aleje z szubienic szybko się rozpadły. Obrazy mistrzów renesansu mają niekwestionowaną wartość z tego tylko powodu, że farba na ich powierzchni trzyma się od kilkuset lat. Dlatego nikt nie krytykuje wizerunków wymuskanych, ckliwych i słodkich do granic możliwości Madonn Belliniego, bo nie ma to w tym momencie żadnego znaczenia. O warsztacie malarzy renesansowych, a tym bardziej barokowych aktualnie można tylko pomarzyć. Sztuka współczesna ma charakter doraźny. Kiedyś jednak miała głębszy wymiar, potrafiła rozgrzać emocje i debaty. Aktualnie puste galerie (i znacznie bardziej wypełnione ludźmi muzea) mówią o niej wszystko. Była kiedyś wielka. Ale to było dawno.
Solaris Urbino zbliża się do mojego przystanku. W wielkich oknach autobusu odbijają się twarze pasażerów – ci, którzy w weekend się nie oszczędzali, miny mają nietęgie. Co jest najbardziej trwałe? Myśl, pomyślałem. Ona przetrwa, my nie. Wcisnąłem przycisk stop i w tym momencie usłyszałem charakterystyczny, modułowy tekst wypowiadany przez lektora: „przystanek, Smutna, cmentarz, Doły”. Cztery słowa, w których streściła się cała metafizyka.
Tekst i grafika – Paweł Kwiatkowski