To miasto jest. To miasto jest jak Kuba. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Odpuścił Niniwie, odpuści Hawanie. I Łodzi.
Amerykańskie miasto w rosyjskim zaborze. Amerykańskie tym szybkim wzrostem od pucybuta do milionera i z powrotem, mitem „od pucybuta do pożaru fabryki”. Amerykańskie tą siatką prostopadłych ulic i tym Broadwayem z piotrkowskiej guberni, niestety już bez teatrów i kin. Ta siatka ulic tkana w pośpiechu – czółenka tramwajów przeplatały wątek przecznic między wiejskimi drogami zamienionymi w główne ulice (aż dziw bierze, że ktoś znalazł czas na nadawanie im jakichś nazw, znajdowanie patronów). Liche płócienko, na którym można nadrukować wzór albo napis: Łódź – europejska stolica włókniarzy, Łódź – europejska stolica kultury, Łódź – stolica awangardy, Łódź – stolica niepowstałych ogrodów.
A jednocześnie to miasto podskórnie rosyjskie, tym wschodnim bałaganem i tym blichtrem imperialnej przesady. Właściciele pałaców, których stać na wszystkie style, i prezydenci, których stać na największe dworce. Jak złocone stacje moskiewskiego metra. I Józef Roth, który wraca ze Wschodu, z wojny i w Łodzi znajduje pierwszy hotel z łazienką. „Savoy” – piękna fasada i ten śmieszny balkonik na tylnej ścianie. Festiwal światła i festiwal cienia. Być może jakiś pisarz wracał kiedyś z Ameryki Środkowej i na Kubie znalazł pierwszy hotel z klimatyzacją.
A zatem amerykańsko-rosyjski mix, jak stacja Sojuz-Apollo, krążąca wokół Ziemi w epoce Gierka i Studia 2 (Kosmos 1999). Jak jakaś międzynarodowa produkcja filmowa, thriller science-fiction. Był taki film Wirus – koprodukcja amerykańsko-brytyjsko-niemiecko-francusko-japońska. Polska aktorka Joanna Pacuła grała w nim Rosjankę pływającą na opanowanym przez obcą cywilizację statku badawczym. Moja alegoria Łodzi.
To miasto jest. To miasto jest jak Kuba. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Odpuścił Niniwie, odpuści Hawanie. I Łodzi.
Pałace i wille nieremontowane przez kilkadziesiąt lat socjalizmu. Drzewka wyrastające na dachach gotyckich przędzalni, roślinność rozsadzająca mury. Stare niemieckie tramwaje jak stare amerykańskie samochody, które z braku paliwa jeżdżą raz na rok. Po drugiej wojnie (po rewolucji) pałac został przejęty przez władze państwowe. Przekazano go na mieszkania dla artystów. Na początku XXI wieku stał pusty i popadał w zaniedbanie – otwieram grubą monografię autorstwa Jacka Kusińskiego i Krzysztofa Stefańskiego na przypadkowej stronie. Po drugiej wojnie obiekt znacjonalizowano. Użytkowany był przez Polską Partię Robotniczą, Związek Harcerstwa Polskiego i Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej. Mieści obecnie Instytut Europejski. Potem oglądam sobie zdjęcia ulic Hawany i mam wrażenie, że zrobione je gdzieś na Polesiu, tym łódzkim Starym Polesiu. Stary chevrolet robi za przechowaną gdzieś na podwórku warszawę. Warszawę garbuskę. Pamiętam je z dzieciństwa, jak stały szeregiem na postoju przy Lutomierskiej. Chodziłem tam do dentysty – byłem dzielny, więc w nagrodę pojechaliśmy do domu taksówką, a nie autobusem linii B. Będąc na Kubie, musimy przygotować się na utrudnienia komunikacyjne – ostrzegają w przewodniku. Co innego w Łodzi.
To miasto jest. To miasto jest jak Kuba. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Odpuścił Niniwie, odpuści Hawanie. I Łodzi.
Kto jeszcze pamięta lata 90. i nagły wysyp pubów? Jakby nagle te wszystkie zwolnione włókniarki chciały przepić odprawy, których nie dostały. Naprawdę miasto ożywało w piątek, gdy na stary dworzec wjeżdżały wesołe pociągi przyjaźni. Zanim Anglicy zaczęli latać do Krakowa, warszawiacy przyjeżdżali do Łodzi. Ile trzeba było wypić tych tańszych piw, by zwrócił się bilet? A może tańsze było też coś więcej? Jak w latach 50., gdy Amerykanie przylatywali do Hawany, by się zabawić. Dziś też zaczynają latać, poczuć klimat dawnej, upadłej świetności. Sypiące się domy, odrapane ściany, pustostany i slumsy. Socjalistyczne murale, a w bonusie uliczne muzeum amerykańskiej motoryzacji. W Łodzi co prawda samochody normalne, ale za to w bramach witrynki zakładów szewskich i zegarmistrzowskich. W Warszawie tego już nie znajdziesz. Dlatego Jerzy Stuhr nie tylko wystawia tu Szewców, ale i podgląda szewców przy pracy. Opowiada mi o tym w niedoświetlonym lobby hotelu Grand. Rzut beretem od Savoyu, ale ja nie noszę beretu. Fidel kiedyś nosił.
Piękny widok – buena vista. Buena Vista Social Club – Hawana ma swego Wendersa, a Łódź ma Lyncha. I domy kultury z programem zajęć dla seniorów. Uniwersytet trzeciego wieku zaprasza na juwenalia. To miasto jest jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Zdjęcie ulicy w Hawanie – Pixabay, licencja CC0 Creative Commons.