14 października 2015, Wiedeń. W planie wycieczki zwiedzanie Opery, pałacu Hofburg, Teatru Dworskiego, ratusza, ulicy Graben, Katedry Św. Stefana oraz Muzeum Historii Sztuki. Pobyt w stolicy Austrii miał trwać 3 godziny. Większość zdecydowała, by pójść do Muzeum Historii Sztuki. Kilka osób wybrało zwiedzanie miasta „we własnym zakresie”. W holu Muzeum zaczęło się pośpieszne przeglądanie przewodników, planu galerii, pojawiły się pierwsze propozycje kolejności zwiedzania. Grupa podzieliła się na dwie niemal równe części: tych, którzy w pierwszej kolejności chcieli zobaczyć obrazy Petera Breugela Starszego, i tych, którzy najpierw zamierzali obejrzeć malowidła Michelangelo Merisi da Caravaggio. Podział przebiegł w poprzek wszystkich innych poglądów i upodobań uczestników wycieczki. Żadna ze stron nie chciała ustąpić, czas uciekał. Ktoś wpadł na pomysł, że można się rozdzielić – opowiedziałem się po stronie zwolenników Caravaggia.
W zbiorach wiedeńskiego Muzeum Historii Sztuki znajduje się 12 obrazów Breugela, prawie jedna trzecia wszystkich dzieł, które namalował. Większość prac powstało na deskach dębowych, tylko kilka artysta stworzył na płótnach (malowanie na płótnie powszechne stało się dopiero w baroku). Widzimy na nich przede wszystkim zaludnione postaciami, wielopłaszyznowe, potężne plany z rozbudowanymi narracjami. Wydaje się, że malarz chciał zamknąć w swoich malowidłach cały świat. Obserwujemy wielkie, mityczne tragedie obok małych, codziennych spraw. W obrazie „Myśliwi na śniegu” towarzyszymy zmęczonym mężczyznom wracającym ze zdobyczą do domu, czujemy chłód kończącego się, zimowego dnia i ciepło rozpalanego ogniska. W „Powrocie stada” widzimy chłopów pędzących bydło w pośpiechu przed zbliżającą się burzą. W „Tańcu weselnym” uczestniczymy w przyjęciu odbywającym się pod gołym niebem, przyglądamy się tańczącym chłopom. Dlaczego autor nie pokazał głównych bohaterów – pary młodej? Oglądając te obrazy, odnosi się wrażenie, że to, co najważniejsze, jeszcze nie nastąpiło, ale nastąpi za chwilę. Ludzie w obrazach Breugela wydają się śmieszni i trywialni, a ich egzystowanie prozaiczne i niewiele znaczące, wpisane w kolisty rytm natury, w biologiczny porządek narodzin i śmierci. Malowana przez Breugela przestrzeń nabiera jednak epickiego wymiaru i otwiera ludzki los na perspektywę ładu i sensu wykraczającą poza codzienność i czas. Zajęte swoimi błahymi sprawami grupy ludzi kontrastują z milczącym, obcym pejzażem pod niepojętym, odległym i nieogarnionym niebem.
Caravaggio otwiera nowy rozdział w sztuce nowożytnej. To malarz o o innym od Breugelowskiego temperamencie. Siła jego płócien polega na gwałtowności. Obrazy Caravaggia to spektakle, których akcja rozgrywa się na proscenium, głębia sceny znika w ciemności – to nieskończona i milcząca otchłań kosmosu. Z czerni tła silne strumienie światła wydobywają sylwetki aktorów, którzy grają swoje role, zastygając na płótnach włoskiego mistrza w najbardziej wymownych pozach. Z czerni wyłaniają się fragmenty ścian, stołów, krzeseł, ale to, co najważniejsze, odbywa się między aktorami. Włoski malarz doskonale opanował przedstawianie subtelnych stanów emocjonalnych za pomocą gestykulacji i wyrazu twarzy malowanych przez siebie postaci – dyskretną mowę ciała, grę spojrzeń i uśmiechów. W wiedeńskim Muzeum Historii Sztuki znajdują się tylko trzy obrazy włoskiego mistrza: „Madonna różańcowa”, „Dawid z głową Goliata” i „Cierniem koronowanie”.
Caravaggio przekraczał panujące kanony i wypracowane schematy. Zakwestionował ład estetyczny, który dominował w malarstwie w drugiej połowie XVI wieku – manieryzm. Angażowanie modeli z niższych warstw społecznych pozujących jako święci, przedstawienie na pierwszym planie brudnych stóp klęczącej osoby w „Madonnie różańcowej” lub końskiego zadu w „Nawróceniu w drodze do Damaszku” (ten obraz znajduje się w Bazylice Santa Maria del Popolo w Rzymie) – to były zabiegi, które musiały szokować. Posługiwanie się pospolitymi modelami w najbardziej doniosłych tematach nie miało deprecjonować świętości. Przeciwnie, miało tę świętość sprowadzić do najniższych warstw społeczeństwa. Włoski malarz był mistrzem kontrastów, rozwinął w swoim malarstwie modelunek światłocieniowy, wzmacniając realizm przedstawionego świata. Kontrast światła i cienia ma u Caravaggia także znaczenie symboliczne. Grają w jego obrazach ciemne i jasne struny. Ciemne to drapieżna myśl o ponurym naszym przeznaczeniu, przemijaniu i śmierci, zaś owe czyste i jasne struny to zmysłowość i piękno ciała, których wdzięku, urody i harmonii nie chcielibyśmy utracić. Im bardziej angażujemy się w przeżycia estetyczne, w zachwyt pięknem i zjawiskowością postaci przedstawionych na obrazach, z tym bardziej przejmującą grozą wybrzmiewają struny ciemne. Zapalić świecę oznacza rzucić cień.
Zarówno mistrz z Włoch, jak i malarz z Niderlandów dostrzegali okrucieństwo świata i zło, które jest częścią ludzkiej natury. W obrazie „Rzeź niewiniątek” Breugel namalował matki wyciągane ze swoich domów razem z dziećmi, które za chwilę zostaną na ich oczach zabite. Jednak przedstawiana przez malarza przemoc pozbawiona jest zwątpienia, wydaje się elementem większej, starannie zaplanowanej i uporządkowanej całości. Breugel patrzy na świat z dystansu, stamtąd widać inaczej. Przemoc w obrazach Caravaggia jest namacalna, prowokuje brutalnością i szokuje zmysłowością. Ale nawet mroczny świat sztuki włoskiego malarza ukazuje dzieje uniwersalne, wpisane w porządek, który musi je przekraczać. Mimo dostrzeganego przez obu artystów cierpienia świat to dla nich zachwyt.
Przemieszczając się po przestronnych salach wiedeńskiej galerii, zastanawiałem się nad rodowodem sztuki. Doszedłem do wniosku, że punktem wyjścia jest odczuwana przez artystów niedoskonałość świata, w przeciwnym wypadku twórczość nie byłaby nikomu potrzebna. Nawet najbardziej afirmatywne dzieła są przetworzeniem świata, próbą przeciwstawienia się czasowi. Tylko że nawet wysiłek utrwalania życia spełza ostatecznie na niczym, bo rzeczywistość, z którą się stykamy, jest nieskończona, wypełniona zdarzeniami, poddana regułom płynącego czasu. I choć próbujemy ją opisać, choć staramy się uchwycić jej istotę, to na zawsze skazani jesteśmy na niedopełnienie. Z jednej strony bowiem mamy dzieło, z drugiej – nigdy nie domknięty świat z nieodłączną mu możliwością zmiany.
Pod koniec zwiedzania obie, podzielone na początku grupy połączyły się przy wyjściu, jak dwie zbiegające się ze sobą rzeki (oni to Narew, my – Wisła), ale muszę przyznać, że to Breugel wtedy już zadomowił się w moim sercu bardziej niż Caravaggio, choć ten nic ze swojego uroku nie stracił. To banalne powiedzieć, że malarstwo należy oglądać na żywo. O niektórych twórcach znanych jedynie z albumów zmieniłem zdanie. Rafael Santi, na przykład, stracił przy bliższym poznaniu, dlatego jego „Madonnę na łące” przemilczę. Za to o Vermeerze i jego „Alegorii malarstwa” mógłbym trochę napisać, ale zostawię to na inną okazję.
„Myśliwi na śniegu” przypomnieli mi się, gdy kilka miesięcy temu oglądałem serwis informacyjny w telewizji. Wyemitowano materiał, nakręcony amatorsko przez kogoś, kto był świadkiem niecodziennego zdarzenia w lesie. Oto ujęcie z dość stromego wzniesienia w dół, a tam drzewa i ośnieżona ziemia – jak u Breugela. W dużym oddaleniu, z prawej strony, wchodzi niedźwiedzica ze swoim małym – ta z kolei scena przywodzi na myśl dokument Wernera Herzoga „Grizzly man”, tylko że zakończenie będzie inne. W pewnym momencie niedźwiedzia mama opuszcza kadr z lewej strony, i niedźwiadek zostaje sam. Wyraźnie widać, że zwierzęta straciły ze sobą kontakt. Niedźwiadek rozgląda się. Następnie z górnej strony do kadru wchodzą wilki, które powoli zaczynają okrążać osamotnione zwierzę. Wilki zbliżają się do ofiary powoli, w równych od siebie odstępach. W tym momencie operator urządzenia rejestrującego zaczyna krzyczeć z całych sił na drapieżników, by zostawiły ofiarę. Te pierzchają galopem w popłochu. Zwierzę bezpiecznie oddala się w bezpiecznym kierunku. Koniec ujęcia. Po wyemitowaniu w telewizji materiał rozpoczął drugie życie w mediach społecznościowych. Wzruszeniom i radości nie było końca. Wilki, które tamtego dnia zostały przepędzone, prawdopodobnie dawno już padły z głodu, ale kto by się nimi przejmował.