Mała czarna książeczka ze zdjęciem tajemniczej maszyny na okładce. Równie tajemniczy tytuł, a w środku siedem części poematu o Łodzi, którym Maciej Robert chciał wygrać konkurs na poemat czterech kultur. Demologos to awangardowe godzinki ku czci wyśnionego miasta. Oniryczna opowieść osnuta na motywach mapy i terytorium, Łodzi i statku. Książka nieludzko łódzka, która wymaga od czytelnika jeśli nie znajomości miasta Biedermannów, to chociaż zdolności wyobrażania sobie jego zakamarków. Która wymaga jeśli nie znajomości poprzednich tomów poety, to chociaż intuicyjnego zaufania jego wyobraźni. Książka pełna – nie tylko literackich – aluzji, trochę popisująca się przed nami, a trochę demaskująca nasze mitologie. Raport z wydrążonego miasta.
Tytuł podpowiada oczywistą konstatację – Demologos to kontynuacja poprzedniej książki Macieja Roberta, poematu Nautilus. Łączy je temat wędrówek po Łodzi (po mapie Łodzi), a także postać Fultona, amerykańskiego wynalazcy, konstruktora statków i łodzi podwodnych. Oczywiście Fulton miał na imię Robert, a jego okręty nazywały się właśnie Nautilus i Demologos. Tak to sobie Maciej gra z czytelnikami w okręty, co w mieście-temacie pozbawionym rzeki można by uznać za postmodernistyczną przesadę. Ale Maciej Robert Fulton postmodernistą nie jest. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że tęskni za porządkiem. Cała ta zabawa z matematyką w Nautilusie, także podział Demologosa na części odpowiadające liturgii godzin to wyraz metafizycznych (a może nawet religijnych) tęsknot autora. Jakby obecne w jego wierszach od zawsze motywy śmierci, biologicznej przemiany, sztafety pokoleń i śladów historii domagały się wyjaśnienia. Ale układanka nie chce się ułożyć.
Pierwsza część z refrenem Leniwi plagiatorzy powielają błędy przywołuje mało może znany fakt, że firmy kartograficzne, chcąc wykryć u konkurencji plagiaty, umieszczają na planach miast nieistniejące ulice. Wiem, co mówię – pracowałem jako korektor planów. W efekcie wszystkie plany, łącznie z tym oryginalnym, są fantastyczną opowieścią o „lądach niebyłych”. A jednocześnie są naszym wyobrażeniem miasta, które musimy sobie wymyślić. W drugiej części autor zdaje się brać w nawias całe to wymyślanie historycznych narracji, tych miejskich legend o początku, tworzonych bez końca na użytek indywidualnych bądź wspólnych mitologii.
A jednak wątpiąc, w następnych częściach poematu taki mit buduje. Wymyśla opowieść stróża zatrudnionego w remontowanym muzeum (wygląda to na Muzeum Przyrodnicze UŁ w parku Sienkiewicza). Pijacka opowieść nocnego portiera, wzbogacona obrazami/wspomnieniami słuchacza/autora, to jeszcze jeden mit, jeszcze jedna makieta, w dodatku z przepalonymi żarówkami. Po co ją opisywać, po co kontemplować? Dla paru zgrabnych sformułowań? Dla trafnej metafory? Remont się przeciąga w lekką nieskończoność – dobrze uchwycona prowizorka (po)przemysłowych miast. Tu mnie wrzucono, zamknięto, a potem połknięto klucz – dobrze uchwycony stan świadomości ich mieszkańców. Owszem, ale wydaje się, że chodzi o coś innego.
Thälmanna do ZOMO. Za Falą Bociany – wiecie, o co chodzi? Ja wiem, ale nie pora na przypisy. Zresztą, czy trzeba wszystko rozumieć? Porwany monolog przesycony szczegółami topograficznymi jest jak mamrotana pod chórem litania. Bo choć miasto z opowieści jest falsyfikatem, choć opowiadana historia jest subiektywnym zapisem wspomnień z trzeciej ręki, to przecież samo przepowiadanie sobie miasta ma sens – chroni je przed całkowitą rozsypką w niebyt. Zamieszkać możemy tylko w opowieści, nie zawsze prawdziwej.
Książkę wydało wydawnictwo Raymond Q.
Ponadto w tym tygodniu polecam:
– łódzka premiera filmu Dzik i spotkanie z twórcami w kinie Charlie – 13 lutego o 19.00
– gala wręczenia nagrody Armatka Kultury i koncert Łukasza Lacha w ŁDK – 15 lutego o 18.00
– wernisaż wystawy Od… do… w galerii Willa – 15 lutego o 18.00
– Fabryka muchołapek w Teatrze Nowym – 18 lutego o 16.00
- KOncert symfoniczny w Filharmonii Łódzkiej (Dmitry Shishkin zagra Rachmaninowa) – 16 lutego o 19.00