Próbek-rozdziałów jest dwanaście, do tego wstęp o tytule jak wyżej i podziękowania – tak w skrócie wygląda książka Tomasza Owsianego Pod ciemną skórą Filipin, wydana przez wydawnictwo Muza. Nietrudno zgadnąć, że w serii reporterskiej.
Większość z nas nie wybierze się nigdy na Filipiny. A jeśli już, to nie na osiem miesięcy. A nawet jeśli ktoś pojedzie przypadkiem na osiem miesięcy do tego egzotycznego kraju, na przykład jako naukowiec czy dyplomata, to i tak nie będzie mieszkał w górskich wioskach ani rozmawiał z szamanami. Dlatego żeby poznać świat (światy) żyjących tam ludzi, wysyłamy tam w naszym imieniu reportażystę. Można powiedzieć, że składamy się na tę podróż, kupując potem jego książki. Czytając, poznajemy świat. Albo tak nam się tylko wydaje. Na pewno więcej wiemy o Filipinach niż o Polsce wiedział filipiński policjant, który spytał autora, czy Europa leży w Ameryce? Niektórzy jakoś żyją bez tych wszystkich informacji.
No to kilka ciekawostek: papierosy pali się odwrotnie – żarzący się koniec wkładając do ust. Mieszkańcy wioski kąpią się w rzece, do której wrzucają wszelkie plastikowe śmieci, np. opakowania po kosmetykach. Nikomu to nie przeszkadza. Prawie nikomu – jeden z bohaterów, który pracował kiedyś w amerykańskiej bazie, miał niejakie poczucie ekologicznej misji. Raz w tygodniu zbierał ten cały bałagan i palił nad rzeką. Za to młode dziewczyny „robiły sobie ksero”. Dotykały nosa białego, przystojnego mężczyzny w nadziei, że ich dzieci przejmą jego cechy. Dziwne? Zapewne filipińscy wieśniacy nie raz zdziwiliby się w Polsce, ale oni nie włóczą się po świecie w poszukiwaniu wrażeń.
Pierwszy rozdział opowiada o Wielkim Tygodniu w Angeles i San Fernando, o biczownikach i przybijaniu do krzyży żywych ludzi. Sprawy znane ze światowych mediów jak karnawał w Rio czy gonitwy w Pampelunie. Owsiany także je opisuje, ale trochę inaczej, jakby zza kulis, od strony kultywujących tę tradycję ludzi. Opisuje przygotowania do procesji, przechowywane w pojemniku z alkoholem gwoździe do ukrzyżowań i punkt medyczny dla zdjętych z krzyża, opisuje wreszcie stragany przy trasie procesji – te z wieprzowiną i te kosmetyczne, rozkładane przez manikiurzystki. A potem krew, tryskającą na spodnie i na obserwujące to wszystko dzieci. I jeszcze oferty biur podróży, w których oglądanie procesji wchodzi w skład pakietu razem z lunchem i noclegiem. Trochę taki nasz odpust, tylko do potęgi azjatyckiej.
To ostatnie sformułowanie wziąłem od autora. Oto jak opisuje on filipińską ulicę: To był przestrzenny koszmar polskich miasteczek podniesiony do azjatyckiej potęgi. A w innym miejscu: Piłat umył ręce i zabrał się do wieprzowiny z ryżem. Efektowne i dowcipne – oczywiście chodzi o odtwórcę roli Piłata. Czasami język opowieści staje się na moment wręcz poetycki: Zajmował się uprawą kolczochów. Całe wzgórza w okolicy były obłożone narzutą z ich pnączy. Obrazowa metafora. Autor stosuje je w opisach, w które zgrabnie wplata wyczytane lub zasłyszane informacje, a także dialogi z mieszkańcami. Książka ma dobry rytm, wątki znajdują wyraziste, ale subtelnie wprowadzane puenty.
Kolejne rozdziały książki to podróż przez kraj i podpatrywanie życia zwykłych ludzi. Owsiany dociera do miejsc i ludzi, o których nie wspominają foldery biur podróży. Odbywa swoją podróż.
Ponadto w tym tygodniu polecam:
- Przewodnik literacki po Łodzi, premiera książki w Domu Literatury – 22 lutego o 19.00
- bilety na festiwal Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w kasie Teatru Powszechnego
- film Pomiędzy słowami w łódzkich kinach
- wystawa 4 razy malarstwo w galerii Kobro przy ASP
- ostatnie dni wystawy Organizatorzy życia. De Stijl, polska awangarda i design w Muzeum Sztuki ms1 – do 25 lutego