Styczeń był w instytucjach kultury miesiącem pisania wniosków. Kto żyw, a nawet kto półżyw, wypełniał ministerialne formularze, by – jak to się mówi – aplikować o dofinansowanie. Prościej: by wyżebrać trochę pieniędzy na działalność. System finansowania kultury wygląda bowiem tak: samorządy niby utrzymują teatry, muzea, galerie i domy kultury, ale że nie mają na to wszystko pieniędzy, dają tylko na utrzymanie budynków i na pensje. Na wystawy, przedstawienia i kółka zainteresowań instytucje mają zarobić sobie same – z biletów, wynajmowania sali, opłat i składek. Mogą też aplikować w systemie grantów, co przypomina nieco proszenie rodziców o forsę na kino. A lekcje odrobione?
System grantowy ma tę wadę, że osiąga w nim sukces – powiedzmy – 10% wnioskodawców. Na tysiąc złożonych podań o dofinansowanie imprezy pieniądze dostaje 100 podmiotów. Reszta marnuje czas i energię. Oczywiście te proporcje nie mają nic wspólnego z jakością propozycji. Pomijając już subiektywizm jurorów, trzeba zauważyć, że pula jest ograniczona, a chętnych wielu. Z założenia więc większość pisze bez żadnych szans na sukces. Wyobraźmy sobie styczeń w tych wszystkich placówkach, gdzie wkurzeni dyrektorzy poganiają zrozpaczonych pracowników, by wreszcie coś wymyślili. Wyobraźmy sobie te wszystkie narady, te stosy papierów, te zawiedzione nadzieje. A to nie koniec – są jeszcze eksperci od oceniania i eksperci od pisania wniosków. Te wszystkie panie Kasie i Zosie, które za drobną opłatą pomogą nam wniosek napisać, bo skończyły specjalny kurs pisania wniosków (bez tego na pewno coś pomylisz). I jest pan Tomek, który takie kursy organizuje. Jest cały przemysł wnioskowy.
Tysiące ludzi wykonuje nikomu niepotrzebną pracę, co mogłoby nasunąć nam myśl, że system jest nieefektywny. Ale jego zwolennicy powiedzą, że właśnie o to chodzi, by dopingować wielu do tworzenia, a nagradzać niektórych, w domyśle – najlepszych. Problem w proporcjach: szkoda energii na system, który z założenia odrzuca 90% pracy. Nieefektywne są instytucje, zatrudniające ludzi niemających co (za co) robić. W dodatku granty zaczynają działać od kwietnia. Myśleliście, że wysyp imprez wynika z nadejścia wiosny? Nie, wynika z uruchomienia grantów.
Kolejny zarzut dotyczy wpływu grantodawców na program grantobiorców. Czy po to kulturę oddaliśmy samorządom, by ministerstwo (w ręku tej czy innej opcji) albo jakiś centralny Instytut decydowały, co finansować. To rodzi konformizm – wszyscy chcą się wpasować w aktualne preferencje, choć nie wszyscy dobrze te preferencje odczytują. Chyba że rok ma ważnego patrona – wtedy wszystko jasne. W Roku Chopina każda gmina ma swój Gminny Konkurs Chopinowski.
I jeszcze w sprawie konkursów. Ile się wszyscy nasłuchaliśmy o ambitnych planach kandydatów na dyrektora, które okazywały się listą mniej lub bardziej pobożnych życzeń, gdy dyrektor przeprowadził pierwszą rozmowę z główną księgową. Przedstawiane w konkursach programy to liryka roli (żeby nie powiedzieć liryka maski), która skrywa smutną prozę życia. Dziewięciu na dziesięciu mianowanych dyrektorów przegrywa z papierkami i frustracją (swoją i swoich mocodawców z urzędu). – Inni jakoś zdobywają pieniądze, a pan tylko narzeka. – A pan? – Ja narzekam na pana, bo ja tu jestem od oceniania (narzekania). Pan jest od wymyślania. – Nie będę panu wymyślał, zresztą… czemu nie. Kurtyna.
No to czas wrzucić ulicznym grajkom coś do kapelusza, na przykład kartkę z dobrą radą: przestańcie fałszować! Zróbcie coś ciekawego, a ludzie to kupią. Zwolennicy Janusza (tego z muszką) już dawno zawyrokowali: nie potrzeba dotacji, dobra sztuka sama się utrzyma. Owszem, znane są przypadki prywatnych teatrów czy galerii, które sobie jakoś radzą. Ich właściciele to taka zaradna młodzież, która zamiast prosić rodziców, na kino zarabia roznoszeniem ulotek. Opery czy filharmonii nie można w ten sposób prowadzić, ale coś mniejszego – czasami się uda. Problem w tym, że tylko czasami. Mogłoby się udawać częściej, gdyby takim ludziom trochę pomóc.
Mogłoby to wyglądać tak: jeśli przez cztery lata prowadzisz z sukcesami teatr czy galerię, to w piątym roku dostajesz od państwa (ministerstwa) wsparcie (dofinansowanie) – powiedzmy 50% rocznego budżetu. To ci pozwala rozwinąć skrzydła, a jednocześnie nie odbiera szansy innym, bo za rok znowu jest pula do podziału. Eksperci oceniają dorobek, a nie plany, łatwiej też szukać sponsorów, by i w szóstym roku działo się u nas coś ciekawego. Genialne w swej prostocie? To teraz napiszcie wniosek, żeby wprowadzić to w życie.
Foto: Krzysztof Golec