To jakby Woody Allen nakręcił Braci Karamazow – ten spektakl jest dziwną hybrydą tematów i nastrojów. Hannah Arendt: Ucieczka w reżyserii Grzegorza Laszuka to fantazja na temat pośmiertnego spotkania czworga filozofów – oprócz tytułowej bohaterki widzimy też Martina Heideggera, Karla Jaspersa i Waltera Benjamina. A może raczej widzimy klownów z amatorskiej grupy cyrkowej, która daje nam przedstawienie o filozofii i Apokalipsie. A może jeszcze inaczej – widzimy aktorów Teatru Powszechnego i offowej grupy Komuna Warszawa, którzy z dystansem do kreowanych postaci opowiadają o wojennych losach filozofów, aby po chwili zaproponować zdezorientowanej widowni błazeńskie scenki o filozoficznych tytułach. Teatr stawiający ważne pytania, a jednocześnie ludyczny i rubaszny, teatr wywiedziony z tradycji offowej – operujący plastycznym znakiem i metaforą, a jednocześnie intelektualny i społecznie zaangażowany, przyjemny i nieprzyjemny.
Losy czworga filozofów ilustrują cztery możliwe reakcje w sytuacji zagrożenia: ucieczkę (emigrację) – Arendt, ucieczkę (samobójstwo) – Benjamin, ucieczkę (emigrację wewnętrzną) – Jaspers i współpracę (kolaborację) – Heidegger. Na walkę (sprzeciw) jest już za późno – wybory w Niemczech są przegrane, faszyści zdobyli władzę. Na sprzeciw czas był wcześniej, ale wtedy większość nie interesowała się polityką – interesowała się filozofią, wychowaniem dzieci, ogródkiem, przyjemnościami. Teraz pozostaje już tylko ucieczka, w której reżyser widzi życiową mądrość i ratunek. Problem w tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy uciekać. Czy to już czas? – takie pytanie pada ze sceny, co dość nachalnie sugeruje aktualność spektaklu. Z tym uwspółcześnieniem jest mały kłopot – raz twórcy podpowiadają analogię między sytuacją Żydów w 1933 roku a obecną sytuacją uchodźców z krajów arabskich, w innych momentach aluzyjnie odnoszą się do sytuacji w Polsce. Wysnuwanie takich analogii wydaje mi się nadużyciem. A jeśli rzeczywiście są podstawy do tak stanowczych sądów, to co reżyser robi na współfinansowanym przez ministerstwo festiwalu?
Teatralnie najlepsze są sceny rozmów między filozofami. Czworo aktorów ustawionych w czterech rogach sali beznamiętnymi głosami wypowiada kwestie, wywołując za każdym razem imię postaci, do której się zwracają. Trochę jak metafizyczni radiotelegrafiści, nadający komunikaty w przestrzeń zaświatów. Te sceny przypominały dokonania Akademii Ruchu, czyli klasykę polskiego offu. Ciekawie wypadło animowanie wyświetlanych na ekranie portretów filozofów przez program komputerowy przekładający mimikę aktorów na ruchy twarzy postaci. Dobra była też mocno ironiczna interpretacja motywu czterech jeźdźców Apokalipsy, np. głód zapowiadający, że zje wszystkie nasze kiełbaski. Dobry żart, z którego jednak publiczność się nie śmieje.
Niestety, chęć przełamania poważnych treści groteską doprowadziła do pojawienia się żartów mało wyszukanych, a momentami wręcz żenujących – np. scenka o filozofii zen. Te interludia oparte są na prowokacji (wulgaryzmy wydawanie „fizjologicznych” odgłosów), dosłownym traktowaniu językowych metafor (człowiek bije się z przeciwnościami losu, pęka nić człowieczeństwa) lub na elementach teatru ruchu, często zestawianych z wypowiadaniem intrygujących haseł i myśli. W moim odczuciu to najsłabszy składnik struktury spektaklu. Reżyser nie zapanował do końca nad ruchem na sporej przestrzeni sceny – aktorzy czasami przemieszczają się tylko po to, by dojść do mikrofonu i coś powiedzieć albo by ustawić się w jakimś miejscu. Ustawianie i rozkładanie materacy trwa tyle, co scena, w której są wykorzystywane.
Dla aktorów Powszechnego było to na pewno ciekawe i rozwijające doświadczenie z innym sposobem gry. To trochę jakby muzykom z orkiestry symfonicznej kazać grać ostry rock. Pouczające i rozwijające, choć problemem może być stylowe potrząsanie głową i wymachiwanie gitarą. Z tego punktu widzenia liderką grupy w naturalny sposób stała się Anna Wojnarowska z Komuny Warszawa, ale znakomicie radził sobie też Michał Lacheta, choćby w scenie, w której „kręciło mu się w głowie od tej całej filozofii”. Arkadiusz Wójcik brawurowo ogrywał swoją cielesność, a Małgorzata Goździk czarowała pięknym, głębokim głosem. Aktorom potrzeba jeszcze zgrania, zwłaszcza w bardziej skomplikowanych układach zbiorowego ruchu dało się to odczuć. Ale z każdym przedstawieniem będzie lepiej.
Teatry offowe tworzą często artystyczne wspólnoty (komuny), pracujące nad spektaklem w procesie ciągłych poprawek (w teatrze instytucjonalnym reżyser na ogół przygotowuje premierę i wraca ewentualnie za jakiś czas na próby wznowieniowe). Miejmy nadzieję, że ten ciekawy eksperyment teatralny zostanie w kolejnych wykonaniach doszlifowany i dopracowany. Pomysł współpracy Powszechnego z Komuną Warszawa uważam za ożywczy, a efekt tej współpracy za intrygujący. Najważniejsze, że twórcy podjęli ryzyko artystyczne.
Foto: Michał Lacheta w spektaklu „Hannah Arendt: ucieczka”, materiały teatru
Ponadto polecam:
- książkę Krzysztofa Sowińskiego Poste restante (druga część Esplanady).
- Światowy Dzień Poezji w ŁDK – premiera nowych tomików wydawnictwa Kwadratura – 21 marca o 18.00
- koncert jazzowego tria Lawaai w Ciągotach i Tęsknotach – 23 marca o godz.20.00