Pewne rzeczy się przeczytało. Rzeczy, że nikt nie zaprzeczy. Jak napisał autor jednej z recenzowanych poniżej książek:
– Właściwie po co ci Leskow?
– Naprawdę chcesz wiedzieć?
– Sama nie wiem, ale skoro go dla ciebie wynalazłam i przywiozłam tutaj…
– Okej. Wiesz, większość moich znajomych biega.
– Ja też biegam – znowu się skrzywiła.
– No właśnie, biegają, chodzą na siłownię (…). Uwierzyli, że można wypocić te lata. Więc ja też któregoś dnia wstałem, włożyłem specjalne buty i pobiegłem. Po dwudziestu minutach byłem w domu (…) oczywiście miałem zadyszkę, wszystko mnie bolało, ale przede wszystkim czułem się jak kretyn, wiesz, jakbym uwierzył, że każdy kilometr to minus jeden dzień w metryce. Przecież to głupie.
– No dobra. Gdzie tu Leskow?
– No więc niedawno zorientowałem się, że nie będę już sprawniejszy, przystojniejszy ani młodszy. Mogę tylko więcej wiedzieć. Doczytać to, czego nie doczytałem. Domądrzyć się czymś…
Skala sześciogwiazdkowa:
****** – Tusku, musisz!
***** – bardzo dobra, wysoka satysfakcja.
**** – dobra, warta przeczytania.
*** – może być, ale może też nie być.
** – słabo, jest słabo.
* – w ogóle nic ni ma.
„Kaprysik” – Mariusz Szczygieł ****
Teoretycznie są to reportaże kobiece. Ale to reportaże o człowieku w ogóle. Każdy w bardzo różny sposób ratuje się przed pustką istnienia – o tym jest najwięcej części tej książki. Czasem w sposób twórczy, robiąc zdjęcia, czasem księgując całe swoje życie w notatnikach, czasem pisząc listy. Lub listę (na przykład listę przeczytanych książek). Ciekawe, dające do myślenia i jak zwykle u Szczygła – fajnie ujęte. Są tu też trudne kwestie polsko-żydowskie, choć ostatni, najobszerniejszy w książce reportaż o tym temacie jest najbardziej powierzchowny – chciałoby się wniknąć w temat głębiej.
Zarzutem do tej książki może być to, że wszystkie reportaże ukazały się wcześniej w magazynie Gazety Wyborczej – na szczęście nie wszystkie czytałem. Te (smaczne) odgrzewane kotlety ośmielają mnie przy okazji do pomysłu na własną książkę zrobioną z fragmentów Fotodinozy. Jak wszyscy, to wszyscy. Babcia też.
„Szybciej, wyżej, dalej. Skandale Volkswagena” Jack Ewing **** (dla motoryzacyjnych świrów: *****)
Dziennikarskie śledztwo. Bardzo ciekawe, zwłaszcza dla tych, którzy interesują się motoryzacją i przemysłem, napisane przystępnie, żywo i trzymające w napięciu. Dostajemy też dość szczegółową historię firmy, a zważywszy, że jest to firma założona przez dwóch bardzo sławnych ludzi – znanego konstruktora Ferdinanda Porsche i znanego destruktora Adolfa Hitlera – jest tam mnóstwo zwrotów akcji i dość niezwykłych zdarzeń, rzutujących, o dziwo, na dzień dzisiejszy koncernu.
Afera dieslowska Volkswagena, o której było niedawno głośno, z wielu powodów nie chce się mieścić w głowie. Koncern, który nakręcał do maksimum trendy ekologiczne w Stanach (bardziej niż Toyota), promował się jako zbawca środowiska naturalnego, w tym samym czasie wyprodukował 11 milionów aut, które czterdziestokrotnie przekraczały normy emisji toksycznych tlenków azotu – tyle tylko że na drogach. Bo w testach Volkswagen wypadał świetnie za sprawą oszukującego testerów oprogramowania silnika. Książka ta daje też ciekawy obraz zupełnie różnych systemów prawnych panujących w Europie i USA. I między wierszami zwraca uwagę, że źle napisane lub nieegzekwowane prawo daje horrendalne efekty w zetknięciu z wielką korporacją. Włos się jeży. Taki na przykład Jeep Cherokee z silnikiem diesla w Europie poniżej +20ºC wyłącza W OGÓLE kontrolę emisji spalin. Ów Jeep motywuje to europejskim prawem, które mówi, że w niskich temperaturach kontrola emisji może być czasowo wyłączana dla ochrony silnika. Tylko nie mówi, w jak niskich.
Po tej książce raczej nie kupię już diesla.
„Łódź 370. Śmierć na Morzu Śródziemnym” Annah Björk, Mattias Beijimo ***
Długo myślałem, jak podsumować tę książkę. Przy okazji należałoby podsumować swój stosunek do uchodźców i kryzysu emigracyjnego… Na początek takie streszczenie: „Łódź 370” to głównie wyraz bezradności. Bezradności sytego Europejczyka, który chciałby, żeby wszyscy-byli-zawsze-szczęśliwi, ale w zetknięciu z geopolityką nie pozostaje mu nic poza pisaniem na transparentach „refugees welcome”. To reportaż odkrywający prawdy znane. Uchodźcy płyną wszelkimi sposobami do Unii Europejskiej. Przemytnicy zarabiają na tym krocie. Ludzie toną w morzu. Zarówno Unia, jak i Turcja, z której uchodźcy wyruszają, nie robią zbyt wiele. Cokolwiek zrobisz, szeregowy syty Europejczyku, i tak będzie to zawracaniem wykałaczką Wisły, kroplą w morzu.
Motywacje emigrantów są znane – chcą do lepszego świata, chcą uciec ode złego. Są gotowi zapłacić za to wysoką, najwyższą cenę. Syty Europejczyk nie może na to patrzeć i robi co może. Ale może niewiele.
Reportaż ten jest po części naiwny, młoda, mało doświadczona dziennikarka ze Szwecji daje co chwila dowody swojej amatorskiej bezmyślności (w moim mniemaniu, np. używając non stop lokalizatora w iphonie i poruszając się w nielegalnych strefach, przechowując wszystkie dane w swej komórce, nie szukając także wcześniej pomocnych kontaktów na miejscu), ale daje też pewien świeży efekt patrzenia na zdarzenia własnymi oczami.
Czy ta emocjonalno-reporterska książka coś zmieni? Czy mniej ludzi będzie tonąć na Morzu Śródziemnym? Czy pociągający za globalne sznurki zrobią coś z tym problemem? Nie.
„Obłęd 44″ Piotr Zychowicz ******
Zastanawiałem się nad tymi sześcioma gwiazdkami. Ale jednak tak. To bardzo ważna książka. Mimo tabloidowego, obrazoburczego tytułu.
Krytyka Powstania Warszawskiego zaczęła się jeszcze przed samym Powstaniem i trwa do dziś. Wiele powstało już książek na ten temat. Sam czytałem kilka – Jana Nowaka Jeziorańskiego, Władysława Andersa, Stanisława Jankowskiego. Niemniej ocena Powstania ukształtowała się przede wszystkim pod wpływem osób, które gloryfikują je i usprawiedliwiają. Książka Zychowicza wykazuje jednak, że nie ma usprawiedliwień. Jest to pierwsza logiczna analiza działania Polski przed, w trakcie i po Powstaniu, napisana w sposób popularny, przystępny i bardzo żywy, rozpatrująca wszelkie warianty postępowania, wiedzę, jaką mieli dowódcy, sytuację geopolityczną. Czytałem już wiele tekstów krytycznych wobec tej książki, zarzucających Zychowiczowi niekompetencję (nie jest historykiem) oraz dążenie do sensacji. Niestety, nigdzie nie spotkałem zarzutów dotyczących logiki jego wywodu. A to jest właśnie główną siłą „Obłędu”. Powstania nie dało się nijak wygrać. W imię przegranej z góry walki poświęciliśmy 200 tysięcy ludzi, całą stolicę i masę kulturowego dziedzictwa. Warto się nad tym zastanawiać.
„Polak sprzeda zmysły” Konrad Oprzędek ****
Reporterski, emocjonalny i tematyczny groch z kapustą, choć pod wspólną egidą. Smutny jednak w tonie, wbrew zapowiedziom Mariusza Szczygła na okładce, że „wariacki i pogodny”. Płytka wiara, pogoń za doczesnością, skłonność do oszustwa – oto co z nas czasami wyłazi. A przy tym bieda, ledwo wiązanie końców. Kondrad Oprzędek poszedł dawnym tropem Krzysztofa Kąkolewskiego, który w latach 70. wypytał autorów dziwnych ogłoszeń zamieszczanych w gazetach. W książce jest między wierszami wiele cennych diagnoz społeczno-politycznych, wyjaśniających sporo z dzisiejszej sytuacji w naszym kraju (opowiadania pochodzą sprzed kilku lat. Oprzędek dostrzegł różne znaczące symptomy, a wielu polityków i socjologów – nie.
„Mężczyzna, który gonił swój cień (Trylogia Millennium)” David Lagerkrantz. ***
Piąty tom trylogii! Jak to brzmi! Kontynuacja dzieła Stiga Larssona skręca tym razem, chyba po raz pierwszy, w stronę mielizn. Choć są muzułmanie, faszyści i lewicowi ideolodzy genetyczni, bohaterowie walczą na całego pięścią i komputerem, a akcja postępuje chyżo – czuć słabiznę, a nawet nutki kiczu. Najgorzej, że osłabienie występuje w kluczowych momentach przełomowych scen – zamiast jakichś żywych dialogów mamy relacje jak u cioci na imieninach, do tego wątpliwą psychologicznie (dorośli ludzie zachowują się niezbornie jak dzieci, nie wzywają pomocy na przykład, kiedy każdy by to zrobił). Czytelnik w tej książce odkrywa intrygi jakby o krok przed autorem. Tak do tej pory nie było. Pierwszy tom Trylo-Millo był świetny, stanowił połączenie fabuły jak z Agaty Christie z żywą i wyrazistą nowoczesnością. Kolejne były dobre, napięcie 380V non stop, zawiłe wątki łączące przeszłość z teraźniejszością, bohaterowie psychologicznie umocowani. „Mężczyznę” jednak uznaję za zawód. Można, ale nie trzeba.
„Król” Szczepan Twardoch *****
O tę książkę odbyła się pierwsza w Polsce literacka gównoburza, pomiędzy Jackiem Dehnelem, a jej autorem. Przeczytałem głos krytyczny Dehnela, a potem przeczytałem książkę. Dość trudno określić gatunek tejże – jest to kryminał, ale też political fiction i powieść historyczna i obyczajowa w jednym. Rzecz odbywa się w środowisku żydowskiej bandyterki, w Warszawie w roku 1937. Anturaż historyczny znacznie przekracza tło, jakie dostajemy w jakichkolwiek znanych kryminałach, jest to opis zarówno społeczny, narodowościowy, jak i polityczny. De facto fikcja realistyczna. Największym moim pytaniem jest – czy prawdziwa. Opisuje rzecz bardzo ciekawą i nośną, czyli stosunki polsko-żydowskie. Mogę sądzić, że jest to jedna z wersji tych stosunków, a w moim przekonaniu tych wersji jest cały hektar – ile było kontaktów polsko-żydowskich, tyle było poglądów. Zupełnie inaczej wyglądały te stosunki w dużym mieście, zupełnie inaczej na prowincji. Niemniej Twardoch (postać nieco mnie drażniąca, znany prowokator) jest bardzo dobrym pisarzem, barwnym, celnym, dobrze oddającym psychologię. Warszawskie przedwojenne realia są świetnie rozpracowane, widać tu wielką erudycję. Postaci bardzo ciekawe, niejednoznaczne, mają liczne skazy. Nie czuć w tej powieści fałszu, choć czuć wyraźną sympatię do jednej ze stron tego sporu – Żydów. Od ich strony jest to jednak, bądź co bądź, opisywane. Zakończenie powieści nie zawodzi, wręcz jest wisienką na torcie, kierującą całość w stronę uniwersalnej symboliki. Rzadko czytam powieści. Tę warto.
Moja pełna recenzja tej książki na SNG Kultura –TUTAJ
„Nieprzysiadalność. Autobiografia” Marcin Świetlicki, Rafał Księżyk *****
Świetlicki, ech Świetlicki. Wielce ciekawa postać. Twórczość tego poety znam pobieżnie – kilka wierszy, jedną płytę i trzy książki kryminalne (znowu kryminalne!) „Dwanaście”, „Jedenaście” i „Trzynaście”. Z zapałem oglądałem też „Pegaz” w wykonaniu Świetlickiego i Dyducha. Z tak pobieżnej znajomości urodziła się fascynacja, która kazała mi kupić ten wywiad-rzekę. Wywiad-rzeka nie zawodzi, meandruje po wielce ciekawych polach tematycznych. Bardzo dużym atutem tej książki jest nie tylko skupienie się na biografii faceta który nie ma komórki, nie ma samochodu, nie ma meldunku, i w odróżnieniu od redaktora Groblińskiego, nie ma także dowodu osobistego, ale przede wszystkim na twórczości, wierszach, genezie pisania i genezie myśli – Rafał Księżyk zrobił świetną robotę, chwała mu za to. Jest ta książka też, hm… może zabrzmi to zbyt patetycznie – hymnem na cześć kontestacji świata i osobności. Ponieważ Świetlicki jest wielowymiarowy, przeczytacie też tam o wielu znanych muzykach rockowych i jazzowych, poetach i literatach, Tymańskich, Polkowskich, Ziutach Gralakach i Janerkach. Poeta nie krępuje się z wyrazistymi o nich ocenami. Niby zwykły wywiad, ale mi zmienił trochę spojrzenie na świat. Więc to tak można, panie doktorze?
„Żeby nie było śladów” Cezary Łazarkiewicz ******
Wstrząsająco dosadna książka. Historia zabójstwa biednego Grzegorza Przemyka, opisana krok po kroku. Bicie na milicji, matactwa, zacieranie śladów, olbrzymia machina komunistycznej propagandy pod wodzą Czesława Kiszczaka i generała milicji Józefa Beima, z zaangażowanym udziałem Jerzego Urbana, sztaby kryzysowe w SB-ckiej wierchuszcze. Sprzedajni prokuratorzy, sędziowie. Co najgorsze – sprzedajni naukowcy doradzający JAK KŁAMAĆ. Profesor socjologii Włodzimierz Szewczuk: „pokazać wroga w najczarniejszych barwach (wroga – czyli zabitego Przemyka), należy wyeksponować narkomanię i pijaństwo w jego środowisku, w ten sposób odbierze się wiarygodność jemu i świadkom”. Profesor Józef Borgosz z Wojskowej Akademii Politycznej: „Wyeksponować elementy siłowe. Podkreślić, że wkraczając na plac, bili się fachowo, że wydawali okrzyki w stylu karate, że kilka razy zdarzyło się przygniecenie przyszłego denata (…) Uwaga: Część opisową przed placem ubrać w jak największą liczbę szczegółów – ilość spożytego alkoholu, narkotyków, długość baraszkowania, ćwiczeń karate, stopień zaawansowania uczestników w karate (…) Działać zdecydowanie, by nie dawać do zrozumienia że MO poczuwa się do winy. Można twierdzić że uszkodzenie ciała nastąpiło w trakcie szamotania się w karetce, szpitalu, czy też u matki w domu (to wszystko są punkty w które można bić)„. I tak się dzieje. Kampania inwigilacyjna, w którą zaangażowanych jest kilka tysięcy (dosłownie) pracowników SB, prowadzi do zniszczenia psychicznego kilkunastu świadków i osób ważnych dla śledztwa. Kilkoro z nich nie podniesie się do końca życia. Kilkoro z nich w krótkim czasie umrze.
Nigdy nie oddano sprawiedliwości sprawie Przemyka, choć wielu zaangażowanych ludzi próbowało, wszystkim oprawcom i organizatorom fałszerstw włos nie spadł z głowy aż do dziś. Przykre. Prawdziwe. Dobrze napisane. Słusznie dostało nagrodę „Nike”.
„Himalaistki” Mariusz Sepioło ****
Cenny przekrój przez polski kobiecy himalaizm. Warto przeczytać, nawet jak ktoś zna książki biograficzne o Rutkiewicz, czy innych znanych postaciach. Dużo jest tu o stosunkach w środowisku, można objąć całość z lotu ptaka, kilka znanych wypraw, między innymi tej kontrowersyjnej, kobiecej na Gaszerbrumy II i III z 1975 roku, jest opisywanych z różnych punktów widzenia (film dokumentalny z epoki, o tej wyprawie – dostępny TUTAJ). Pół książki jest też o współczesnych nam, aktywnych wspinaczkach. Daty ich urodzenia pokazują, że pomiędzy pokoleniami polskiego alpinizmu zieje gigantyczna dziura, co potwierdza w rozmowie Kinga Baranowska (9 zdobytych ośmiotysięczników) i Izabela Czaplicka.
Przykra w tej książce jest tylko powtarzająca się jak refren w piosence śmierć w górach, jej bliskość, wszechobecność. Tak wygląda ten sport i tak musi wyglądać. Cytowana w książce Dina Štěrbová: „Pragnienie wspinania się na najwyższe szczyty i podejmowania ryzyka po prostu tkwi w wybitnych jednostkach. Ta podstawowa i niezbędna dla przetrwania gatunku potrzeba zapisana jest w naszych genach. Dzięki temu ludzkość wciąż ewoluuje. (…) Motywacja ludzi pragnących narażać życie i zdrowie w górach najwyższych jest rodzajem atawizmu mającego źródło u samego początku cywilizacji. (…) Niewątpliwie z jakiegoś powodu istotne jest, żeby ludzkość pielęgnowała tę cechę swojego gatunku, by ta nie zanikła i się nie zdegenerowała. W przeciwnym razie zostalibyśmy niewolnikami cyfrowych technologii, którzy zapomnieliby o bożym świecie”
Podzielam ten pogląd.
„Design” Janusz Kaniewski **** dla automobilistów *****
Największą wadą tej książki, napisanej przez zmarłego w młodym wieku, najbardziej chyba utytułowanego polskiego projektanta aut, jest wszechobecne ego. Ma się wrażenie że trzyma się w rękach prospekt reklamowy firmy „Kaniewski Design” i czyta co chwila peany, jakie na własny temat pisze autor. To zrozumiałe – chciał zainteresować czytelnika i przykuć jego uwagę, bo miał czym, a jego nazwisko nie jest tak głośne jak chociażby Chrisa Bangle, czy Petera Schreyera. Wielka szkoda Kaniewskiego. Kilkaset tysięcy Polaków i kilka milionów Europejczyków jeździ autami z zaprojektowanym przez niego logo – aktualnym, czerwonym i ślicznym logo Fiata. Wiele lat przepracował u Pininfariny współprojektując jego najbardziej znane auta – Ferrari, Fiaty, Alfy Romeo.
Książka jest bardzo interesująca dla każdego kto interesuje się wszelkim designem, pracą „od projektu do wystrzału”. Na przykładzie swoich doświadczeń i prac Kaniewski nie tylko opisuje realia i ramy działania projektanta, szeroko omawia swoje inspiracje (czasem drażniąco celebrycko, ale co tam), ale przede wszystkim puszcza farbę. To jest największy cymes tej książki! Ujawnianie jakim tajnym procesom poddawany jest produkt w postaci auta, zanim trafi na wystawy i linie produkcyjne. Expressis verbis jest tu mowa także o celowym postarzaniu produktu. „Design” nie jest książką spójną, o liniowej narracji, raczej jest to zbiór esejów i felietonów na różne tematy okołodesignowe, architektoniczne i plastyczne, część z nich z resztą już publikowano w różnych czasopismach. Niemniej – dla automobilistów – pozycja obowiązkowa.
„Berlin- Warszawa- Express” Steffen Möller ****
Przemyślenia o różnicach pomiędzy Niemcami a Polakami, jakimi dzieli się z czytelnikiem autor tej książki, są niezwykle ciekawe. Bardzo polecam wszystkim Niemcom, Polakom, polskim Niemcom i niemieckim Polakom (pozycja ta wyszła także po niemiecku). Książka, choć ma pewne drobne kiksy, jest dowcipna i fajna. Trafna. Ten Steffen Möller wie prawie wszystko o dwóch naraz kulturach i warto przejrzeć się w takim jak on lustrze. Sporo się dowiedziałem, rozbawiłem się.
Jedno z ciekawych celnych spostrzeżeń: Kiosków jest w Polsce po prostu bez liku. Przy mojej ulicy w Warszawie, na odcinku trzystu metrów, znajdują się aż trzy kioski. Polacy, którzy przybywają do Niemiec, są na początku zdziwieni brakiem kiosków. Jak też ci Niemcy sobie radzą? (…)
Ogólna dostępność kiosków wiąże się również z niską popularnością prenumeraty, która w Niemczech jest powszechna. Przyczyna względnie małej liczby kiosków w Niemczech jest prosta: większość ludzi prenumeruje gazety i chodzi do kiosku tylko od czasu do czasu. W Polsce natomiast jest to codzienna rutyna – co znacznie wpływa na kulturę czytelniczą kraju, a nawet na politykę.
Do wyboru mamy zatem całe mnóstwo dzienników i czasopism. Podczas gdy w Niemczech dominują „Spiegel”, „Stern” i „Focus”, w dwa razy mniejszej Polsce wydawanych jest przynajmniej pięć tygodników o nakładzie przekraczającym sto tysięcy egzemplarzy. Kultura kioskowa umożliwia nowym tytułom osiągnięcie błyskawicznego rozgłosu. Za słone opłaty kolporterzy eksponują je w widocznych miejscach. W kraju prenumeraty, jakim są Niemcy, o wiele trudniej pozyskać nowych czytelników. (…) Taka dynamika ma także przełożenie na polską kulturę polityczną. Nowe partie, nowe idee mogą trafić do ludzi szybciej niż w kraju zatwardziałych abonentów. Rezygnacja z prenumeraty jest tam naprawdę rzadkością. Sprzedaż gazet w Niemczech jest zatem, podobnie jak liczba partii politycznych, nawet w dobie mediów elektronicznych, względnie stabilna. W Polsce natomiast każdego ranka czytelnik decyduje na nowo, jaką gazetę kupi.”
„Siódemka” Ziemowit Szczerek ****
Od realności do fantasmagorii, od Opla Vectry do Bolesława Chrobrego i wojny z Ruskimi. I z powrotem. Powieść drogi. W pijanym widzie sapkowskich eliksirów rozprawa bohatera z Polską, polskością i chaosem estetycznym naszej rzeczywistości. Krwawa rozprawa. To co Filip Springer opisuje w swoich poważnych analizach, Ziemowit Szczerek ubiera w strumień świadomości. Jest to wyraz miłości – nienawiści (hasse – liebe) jakim każdy z nas (chyba) darzy Polskę, choć pewnie każdy w różnym stopniu nasilenia.
Szczerek jest ironiczny, dowcipny, miejscami niesłychanie celny, potrafiący jednym zdaniem walnąć prosto w oczy, prosto w punkt.
Był to jeden z tych kościołów wykonanych w latach dziewięćdziesiątych, które przypominają rekonstrukcje babilońskich świątyń.
Powiedz pan – zacząłeś- czemu, jeśli Szwecja ładna, to sobie tutaj – pokazałeś murek z doniczkami z margaryny – postawiliście coś takiego. Paskudnego. To już nie można było czegoś ładnego?
Chłopaczek popatrzył na murek i się zadumał.
– No – powiedział w końcu – bo to jest tak po naszemu murek. Bo to nie Szwecja, wiesz pan, a Polska.
– No to po co sobie wieszacie Szwecję.
Obrócił w twoją stronę zdziwione oczy. Błyszczały jak królikowi.
– Bo ładna.
– A Polska nie może być ładna?
Uśmiechnął się.
– Panie – powiedział- Polska to Polska.
„Jeszcze zamknięte” – można było przeczytać nagryzmolone na tekturowej tabliczce. „Przepraszamy za utrudnienia. Golgota w budowie, powstaje tu dla państwa wygody.
Jest to dowcipne, erudycyjne i wielu aspektów się chwyta, choć zarzucałbym tej książce, że przybrany ton opowieści jest zbyt łatwy, lekki, że wszystko można napisać w owym fantasmagorycznym tonie, zmieszać wszystko ze wszystkim. Są tu nawiązania do „Wesela”, do „Wiedźmina”, do Sienkiewicza i sienkiewiczowszczyzny, do Gombrowicza, Mickiewicza, do Matejki, do współczesnych seriali, muzyki. Jest też groźne i smutne zastanawianie się – jak to wszystko może się skończyć.
Nie jest to do końca i na sto procent udane, ironia nieco zbyt mocno zjada poważne syntezy. Z drugiej strony napisać groteskę o polskiej groteskowej współczesności, taką która nie przekracza granic dobrego smaku – trudne zadanie. I nikt się na to nie odważa. Brawa zatem dla Szczerka. Musiał tylko trochę tych wiedźmińskich eliksirów wziąć. No cóż. Życie na trzeźwo jest nie do przyjęcia.
„Mikrotyki” Paweł Sołtys *****
Nie będę obiektywny. Kocham Pawła Sołtysa. Co prawda kochałem go dotąd jako Pablopavo, i nie byłem w uczuciach odosobniony – ceni go także wymieniony wyżej Marcin Świetlicki. Jego teksty w większości przekraczają to co uważa się za tekściarstwo i chadzają sobie swobodnie po polu przeznaczonym dla poezji. Nie jest to poezja Herberta czy Słowackiego, jeśli miałbym szukać analogii, to kojarzy mi się ona z Barańczakiem, jego „Tryptykiem ze zmęczenia, betonu i śniegu”, albo i trochę z Białoszewskim z okresu „blokowego”. To poezja jaką ma przed oczami każdy z nas, tyle tylko że nie każdy widzi. Paweł Sołtys widzi. Jaki debiutancki tomik prozy mógł napisać facet, który stworzył takie teksty – LINK, LINK, LINK ? Skromny, niepozorny tomik krótkich opowiadań. Niby to nic, ale autentyczność, skupienie tych tekstów, zamyślenie nad tym co zdarza się nam wszystkim, dają sporą przyjemność. Niby to nic, skromne, codzienne, ale zapadają w pamięć te „Mikrotyki” i wyleźć nie chcą.
„Jak przestałem kochać design” Marcin Wicha *****
Poetycko-socjologiczna i nieco eteryczna książka o projektowaniu. Nie taka, jakiej sie spodziewacie. Lepsza. Krótkie eseje, osobiste, ironiczne, w filozofii zbliżonej do stoicyzmu. Niezwykle do mnie trafiają, bo zazębiam się z autorem branżą, wiekiem i w dużej części doświadczeniami. Marcin Wicha, dawny rysownik z „Tygodnika Powszechnego”, grafik, a od niedawna i pisarz, daje obraz zgrzytów i śpiewów anielskich, jakie wydaje z siebie design szeroko pojęty. Nie wszystko da się w nim zrozumieć. Część po prostu trzeba przeboleć. Wicha walczy, fechtując ironią i bon motami, ale wie, że nie na wiele się to zda.
Klienci lat dziewięćdziesiątych mieli w oczach żar.
-Jestem brand managerem piegusków – przedstawiła się pani.
-Zawsze chciałem panią poznać – zapewniłem.
Ale oczywiście emocje zwyciężyły. Suchy styl komunikatów i podziemnych gazetek wkrótce wyparował. Tabloidy pokazały, że emocje poprzedzają fakty. Są od nich ważniejsze. Szybsze. Prowokują do kliknięcia. Sprzedają.
Książka dla wszystkich. Tutaj moja obszerniejsza recenzja tejże – LINK
„Portugalia” Cyril Pedrosa **** i pół
Chcecie obejrzeć sobie dobry film obyczajowy? Ze świetnymi zdjęciami? Przeczytajcie ten komiks! Tylko do filmu, solidnego filmu da się go porównać. Jest imponujący. Pierwszy komiks który czytałem przez kilka dni. Skonstruowany absolutnie filmowo, dużo bardziej niż wszystkie inne, każde spojrzenie, każde ujęcie ma tam swój kadr. Kreska swobodna, bazgrolona, impresyjna, a mimo tego świetnie oddająca świat. Historia odkrywania swoich korzeni i znajdowania miejsca w życiu – bohaterem jest młody francuski rysownik komiksów z syndromem wypalenia. Idąc tropem rodzinnych wspomnień dociera do tytułowej Portugalii, odnajduje ciekawych krewnych i dowiaduje się co nieco o przeszłości.
Komiks ten w bardzo ciekawy sposób przedstawia życie w skali 1:1, nudzenie się, rozmyślania i odpływania bohatera, podążanie za chwilowymi impulsami. Nic nie jest tu skrócone dla atrakcyjności i wzmocnienia efektu, nie ma fabularnych fajerwerków – ta powolność jest dużym atutem tego komiksu, na tle produkcji „bum, krach, bang!” wydaje się bardzo oryginalna. Drugim, bardzo dużym atutem są dialogi. Zasługa w tym pewnie i tłumacza Wojciecha Birka. Dialogi są tak naturalne, jakbyśmy to my sami rozmawiali ze swoimi znajomymi. Kto jeszcze miał kontakt z Francuzami, ten wyczuje dodatkową lokalną autentyczność tych rozmownych klimatów. Owemu, naprawdę imponującemu dziełu zarzucić mogę jedno – opisuje historię w gruncie rzeczy banalną. Mógłby się ten Ciril Pedrosa zainteresować naszymi regionami, a niebanalne historie rodzinne same pchałyby się pod piórko i pędzel. Dziadek w Wehrmachcie, babcia w Armii Czerwonej, stryjek Wyklęty i te rzeczy…
Moje poprzednie rankingi książek: LINK 1
Tekst i rysunek – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski