Dobrze czasami kogoś posłuchać, nawet jeśli mówi coś nie po naszej myśli. Na przykład żony, która zarzuca ci, że wciąż wszystkich krytykujesz i jesteś na nie. Ja wszystkich krytykuję? – chciałoby się od razu odpowiedzieć. – A kto wczoraj krzyknął Ale fajna laska! na widok fajnej laski? Ale krzyknąłem (wtedy) w myślach, więc nic nie odpowiadam (teraz). No bo jak udowodnię, co pomyślałem. A może rzeczywiście coś w tym jest? Może jestem trochę marudny? Za taki wpis na Facebooku myśli odruchowo sam sobie chciałem dać wrrr albo dodać ironiczny komentarz w rodzaju Narzekanie na marudzenie też jest marudzeniem, jest marudzeniem do kwadratu. Ale się powstrzymałem, zastanowiłem się i zadumałem…
Ja mam nastawiony wewnętrzny radar na wyłapywanie cudzych wad i pomyłek? Ja ich szukam czy może one mnie szukają? Czasem odnoszę wrażenie, że działam jak magnes, jak lep na muchy, jak światło na ćmy. Co włączę radio lub telewizor, zaraz jakiś reżyser albo pisarz wspomina rok dwutysięczny siedemnasty. Minister i opozycyjni politycy solidarnie mówią okres czasu, w jednym tygodniu trzy razy słyszę porażające półtorej roku. Muszę się przyznać – poprawiam ich w myślach i na głos ich poprawiam, kłócę się z telewizorem, wymyślam dyskutantom niczym jakiś bohater z filmu Koterskiego. Cały świat przeciwko mnie, na złość mi to robią chyba – na jubileuszu, na otwarciu wystawy, w kościele podczas kazania. Nawet nieraz ciekawie mówią, ale po pierwszym błędzie tracę wątek, krew mnie zalewa, teatralnym szeptem podaję najbliższym rzędom poprawną formę. Czasami mnie wypraszają, czasami tylko patrzą spode łba.
No to idę na spacer, by trochę odpocząć i się uspokoić. Chodzę sobie powoli, oddycham spokojnie, ale niestety też patrzę. I się zaczyna – tym razem nie w uszy, ale przed oczy pakuje mi się ten cały bałagan: te zaparkowane na trawnikach samochody, te szyldy i reklamy, akustyczne ekrany i betonowa kostka, te uliczki, gdzie na stu metrach znajdziesz siedem rodzajów ogrodzenia i pięć kolorów dachu. Kto projektuje te budynki, te kolumienki i dobudówki? Kto sadzi te wszystkie tuje, kto tak przycina drzewa? A jakiej muzyki ci ludzie słuchają, a jak się ubiera ta młodzież! I tak dalej – nie ma co tego ciągnąć. Prawda jest smutna – chyba rzeczywiście jestem na nie. I co mi z tego przyjdzie?
Nerwy skołatane, obraz świata spaczony, ludzie obrażeni. Postanawiam im odpuścić, światu odpuścić i czasom (co za czasom). Zmienić optykę, przestawić celownik, aktywować pakiet „akceptacja”. Nie jest to łatwe – teksty od razu stają się mniej drapieżne, żarty mniej udane, samoocena spada (dobrze się wypadało w swoich oczach na tle tych wszystkich przygłupów). Ale są też zyski: świat się zmienia, serce rośnie, pokora zmusza do krytycznego spojrzenia na siebie. Z ciemnego tła wychodzi na pierwszy plan cudowność świata. Blask słońca, kiełkujące nieśmiało roślinki, pies, który liże cię na powitanie, setki ciekawych książek na półce, smak win z najdalszych zakątków świata, obecnych w osiedlowych sklepikach dzięki technice i organizacji. Wreszcie ludzie, którzy co prawda z błędami, ale potrafią i chcą rozmawiać, czasami nawet wymieniają uśmiechy. Gdyby się wytrenować w takim patrzeniu na świat, można by na chwilę wrócić do raju.
Do rajskiej niewinności (naiwności), o której pisał Miłosz w wierszu Miłość. Chodziło mu o miłość do świata, która każe: popatrzeć na siebie, tak jak się patrzy na obce nam rzeczy. Usunąć się w cień ze swoimi pretensjami. Franz Kafka dał nam tę myśl w aforystycznej formule: W walce między tobą a światem sekunduj światu. No i jak skończył ten twój Kafka? – odzywa się we mnie głos przekory. No nie najlepiej. Może niepotrzebnie użył słowa walka, może lepsze byłyby „negocjacje”. Według modnej metody prowadzenia rozmów biznesowych przy odpowiednim podejściu obie strony mogą być (czuć się) wygrane. Strategia win-win powinna się też sprawdzić w negocjacjach ze światem, w rozmowach z żoną i – zwłaszcza – z handlarzem win.
Foto: Autor z żoną przed obrazem Małgorzaty Kosiec, autorką zdjęcia jest Urszula Czapla (źródło Facebook).