Lech Janerka też popełniał plagiaty, ale czy Raymond Queneau jeździł rowerem?
*Człowiek obejrzał się nerwowo na wszystkie strony, jakby nie wierzył, że w końcu zdecydował się wychynąć ze swojej nocnej kryjówki. Słońce raziło w oczy, dezorientację pogłębiał wstrętny zapach spalenizny. Zdecydował się ruszyć, dosiadając niezgrabnie dziwne urządzenie z ruchomymi dwoma kręgami. Wzdrygnął się, gdy obok przeleciał lśniący potwór unoszący się niemal nad czarną płaszczyzną. Wyglądało, jakby ten czerwony potwór przypominający zdeformowany pocisk był goniony przez większego czarnego potwora. Im bliżej jądra, tym ilość błyszczących potworów się zwiększała. Człowiek na dziwnej maszynie pocił się coraz bardziej. To nie była bezpieczna przestrzeń nocy, oswojona gorzką substancją z butli, to był nierealny wycinek kosmosu, niezrozumiały, groźny i pełen nieprzewidzianych zdarzeń. Pierwsze oznaki końca pojawiły się wraz z chmurami i zapachem pleśni bijącym z wnętrza licznych opuszczonych konstrukcji. Dziwne te konstrukcje determinowały kierunek mozolnego ruchu człowieka, pod nimi przemykały się jak roboty podobne do hologramów sylwetki. Ostatnim wysiłkiem udało się mu przeniknąć przez pełną nieruchomych, rozczapierzonych olbrzymów przestrzeń pozbawioną konstrukcji widzianych wcześniej. Nagle pojawiła się gładka i błyszcząca pionowa tafla. Pozostało nacisnąć kod dostępu i w akompaniamencie pisku wrót człowiek wkroczył do bazy.
*Furtka otwiera się z archaicznym skrzypieniem, skrzypienie powtarza się też, gdy rower rusza grudowatą ulicą. To łańcuch – obolały, zardzewiały, rozciągnięty, jego ogniwa stężałe od korozji i wilgoci. Pomogłoby kilka kropel życzliwego silikonu, lecz czasu nie ma. Wieje południowo-zachodni wiatr zwiastujący ocieplenie i deszcz, ale przymrozek trzyma i trzeba uważać na skrętach. Lód skrzypi, poddając się naporowi opon, zamarznięte tafle na kałużach pękają nieodwracalnie. Tu i ówdzie pobocza zaścielają suche od mrozu liście i dużo piasku. Szum wiatru i szum opon na asfalcie, szum mijających aut. Rower składa się w zakręt, horyzont układa się w skos, drugi zakręt i skos horyzontu odbija się lustrzanie względem licznych latarń. Skrzypienie łańcucha staje się już niesłyszalne, wiatr w śródmieściu niespodziewanie zmienia kierunki, gdy stare kamienice działają na przemian jak ekrany lub dysze. Tylny hamulec lekko się blokuje, linka musi też być trochę zardzewiała, opór kół bierze się z tarcia gumy szczęk na obręczach. Bruk śródmieścia wznosi horyzont lekko do góry, łańcuch napędza coraz większe zębatki, hamulce bezczynnie obserwują kręcące się obręcze. Ostatni zakręt, żadne drzewo nie sygnalizuje wiatru. Ostatni dźwięk to klikanie kodu w drzwiach, otwierają się bezgłośnie.
*Niczym szkielet archaicznego zwierza prezentuje się rama z wysuniętym do przodu niczym pysk amortyzatorem. Droga połykana jest łapczywie, kompulsywnie. Drzewa i domy jak rutynowi statyści megaprodukcji – muszą być, ale nie zajmują ani grama uwagi podczas powtarzalnej codziennie wędrówki, powtarzalnej jak mycie zębów, jak jedzenie kalorycznego niczym węgiel śniadania, jak podlewanie domowej dżungli. Mocarne, starannie dobrane opony z jednakową gracją ugniatają żwir, asfalt, granit i beton. Niestrudzony łańcuch obiega ten maszynowy mikroświat bez wytchnienia, pompowany potężnymi korbami. Bez wysiłku łańcuch wybiera kolejne zębatki tak, by korby nie zwolniły ani na chwilę. Na straży spokoju stoją hamulce, niczym bicepsy miniaturowego siłacza gotowe na każde skinienie nerwowych manetek. Wtedy bez wahania zacisną się na obręczach jak szczęka drapieżnika na szyi ofiary. Drzewa ustąpiły miejsca kamienicom, wycięły się z wąskiej panoramy miasta oglądanej spod twardego okapu kasku. Ostatnia drgawka amortyzatorów na schodach i metalowy dinozaur nieruchomieje, złapany w potrzask niezawodnej jak gwarancje bankowe blokady w kształcie tajemniczego przedmiotu z kosmosu.
*Ej, ziom, siema. Że na bajku? Stary! Co ja będę beemwicą jeździł, rozbijał się jak wszyscy po dzielni. Kupiłem se wypas górala. Jest szyk, jest moc. Czujesz, dwa pedały gazu mam. Grubo, dwa razy więcej co merol czy audica każda jedna. Klima jest za darmo, hehe. Same szprychy się kręcą dookoła, pomykam ostro, na ręcznym nie jadę, choć mam też parkę, jak z gazem, nie? No pedały gazu, kumasz? Nie mówię tera pedały, spoko, luz, mówi się te eee platformy. Cisnę platformę i mam megaformę, he he. To skręcam do roboty, tu mam za winklem metę. No cześć, narazka, żółwik – nie zdejmuj rękawiczki.
*ruchy rozważnie dzielą przestrzeń
na stal konstrukcji i powietrze
powiedz to zdanie na powietrzu
powiedz to zdanie wewnątrz tłumu
masowe sporty uprawiają
ludzie spragnieni światła wiosny
muzyka kładzie się na jezdniach
w ulicy trwa ściganie huczne
jadąc na ramie stosunek płciowy
udaje para zakręcona
a pot kroplami spływa z łydek
to na rowerach
na kolarkach
w tych dziwnych kształtach z samych rurek
jadą chłopaki rozbawione
wypowiedz słowa w peletonie
wypowiedz słowa gdzieś na trasie
wypowiedz słowa tnąc pod wiatr
*Miłe panie i panowie bardzo mili,
Często ktoś mnie pyta bardzo szczerze,
Jak najlepiej odpoczywam w wolnej chwili?
Cóż, najlepiej odpoczywam na rowerze.
Czy to w upał, czy w czas mroźnej gołoledzi,
W obojętnie jakiej mego życia wiośnie
Człowiek sobie na siodełku miło siedzi,
Pedałując energicznie i radośnie.
W tym zapale rowerowym brak zastoju,
Pada grad lub deszcz czy zawierucha,
Nie ma złej pogody w dobrym stroju,
Nastrój mam od ucha aż do ucha.
Tylko jedno mnie nurtuje i się lękam,
Że gdy nagle złapię gumę lub ósemkę,
Będę musiał kupić bilet do emepeka
I od razu zacznę cierpieć na depresję.
Bez powiewu, bez endorfin i bez haju
Za to w tłoku, wolno, zimno i dość drogo,
Szybko stracę humor i w tramwaju
Dwukółkowo przejdzie w mig w dwukrańcówkowo.
*To nie tak miało być? Damm, Damian – kupiłeś karbona, ale przyoszczędziłeś na kołach. Niby wzmacniane obręcze, ale jednak łódzkie drogi nie grzeszą równością i wywaliłeś się na szynie tramwajowej, musisz mieć technikę przejeżdżania przez tory na szytkach, musisz i już. Bo co ci po ultralekkiej kolarzówce w cenie kilkuletniego auta, jak wywalasz się na byle czym, niby karbon cały, ale kto tam go wie. Pójdzie rama na węźle i jesteś do tyłu, no way. Espede się nie wypnie i jeszcze sobie nogę rozwalisz. No ale na szczęście skończyło się na ósemce, mój kumpel to ci zrobi, wycentruje cool, ale chyba trochę poczekasz, bo sezon się zaczął i ma już full roboty. Pożyczę ci na razie mojego grata, stary jest, jeszcze rama alu, więc niecałą dyszkę waży, ale do roboty śmigniesz raz dwa. Uważaj tylko na siebie, rower to jest świat! Potem widzimy się tam, gdzie zwykle, ubierz się w obcisłe, ma być pogoda na śmiganie, pokręcimy do Prawdy albo do Zgniłego Błota.
*Wsiadłem na rower, pojechałem do pracy. Tył troszeczkę bił.
Tekst i rysunek – Krzysztof Golec-Piotrowski
PS. Zainteresowanych literacką zabawą odsyłam do wierszy Piotra Groblińskiego i Wojciecha Młynarskiego, które sparafrazowałem.