Dawno temu, ale wcale nie w baśniowej krainie zmyślenia, mój pies upolował bażanta. Dogonił, kłapnął paszczą i gotowe. Potem nie bardzo wiedział, co z bażantem zrobić, ja zresztą też nie wiedziałem. Zamiast przygotować jakieś tradycyjne danie kuchni staropolskiej, zakopałem biednego ptaka pod drzewem. Ale wcześniej wyjąłem z martwego ciała dwa wspaniałe pióra. Długo trzymałem je dla ozdoby w szklanym wazoniku, pewnego dnia spróbowałem jednym z nich coś napisać.
Przyznaję – miał to być wiersz. Tak to sobie wymyśliłem, że maczając bażancie pióro w kałamarzu, stworzę wiekopomne strofy. Że niby Niezwykłym i nie leda piórem opatrzony/ Polecę… – jak pisał Jan z Czarnolasu. Czyli wzniosę się ponad poziomy, w pionie uniosę się na skrzydłach poezji. Zamiast się wznieść – uniosłem się, bo pisanie wielce było niewygodne. Pióro należało maczać co trzy litery, więc zarzuciłem ten pomysł w kąt.
Nie rezygnując z kałamarza, przerzuciłem się na stalówkę. W szufladzie ojcowskiej biblioteczki znalazłem czerwoną, drewnianą obsadkę i kilka pogiętych ostrzy. Wraz z czarnym tuszem utworzyły zestaw, który zabrałem na wieczór autorski, by podpisywać w ten sposób książki. Niezły szpan. Na szczęście kolejka po wpis nie była zbyt długa. Gdy pewnego dnia urosła, kupiłem wieczne pióro. Podświadomie odtwarzałem powszechną historię piśmiennictwa.
Pióro było wieczne, dopóki nosiłem je w ozdobnym etui. Wsadzone do wewnętrznej kieszeni marynarki, zaczęło wykazywać upodobanie do wysuwania się z ortograficznego wyjątku i brudzenia atramentem podszewki, a potem także koszuli. W końcu je zgubiłem, by uniknąć kłopotów. Przeprosiłem się z długopisami, które – choć wygodne i praktyczne – nie mają subtelności piór. No i ta prostacka procedura wymiany wkładów – tania metafora przemijania.
Piszę to wszystko w Roku Herberta, który w jednym z późnych wierszy pożegnał pióro, lampę i atrament. Ja wolę wspomnieć tu o klawesynie, bo ten szlachetny instrument też piórkami stoi. Pióra kondorów lub kruków, osadzone w skoczkach, szarpią struny klawesynu i wydobywają dźwięk. Plakaty konkursów pianistycznych często grają motywem skrzydła – wieko fortepianu tak się artystom kojarzy. Ale o ileż ciekawszy byłby taki plakat w przypadku rywalizacji klawesynistów. Pobudzone muzyką ptasie pióra mogłyby naprawdę ulecieć, niosąc artystę i słuchaczy w wyższe rejony.
Tymczasem świat wydaje się schodzić na psy. Zamiast piór mamy mazaki, zamiast szklanych kominków i koronkowych abażurów – kable i włączniki. Zamiast klawesynu keybord, zamiast wzniosłych wierszy Herberta – mniej lub bardziej zgrabne felietony.
Foto: Pixabay