To fascynujące, pomyślałem. Wezmę udział w debacie dotyczącej rozwoju i przyszłości mojego osiedla, uzyskam szansę wpłynięcia na najbliższe otoczenie i aktywne jego kształtowanie. W organizowanym w miejscowej szkole podstawowej spotkaniu ucieleśnią się ideały republikańskie – stwierdziłem górnolotnie – a ja do tego przyłożę dłoń. Poczułem, że buzuje we mnie niewyczerpana energia, a świat staje przede mną otworem. Dopiero w połowie dyskusji zorientowałem się, że przegapiłem znak zakazu wjazdu.
Ale po kolei: najpierw został przedstawiony plan zagospodarowania przestrzeni, a w nim: zwężanie ulic, poszerzanie stref „uspokojonego ruchu”, powiększanie trawników, budowa ścieżek i śluz rowerowych, przystanków roweru miejskiego, instalacja ławek, sadzenie drzew, krzewów, iglaków, bluszczu i trawy. Stworzenie raju dla pieszych i rowerzystów. Zaczęła się dyskusja, jeden z uczestników powiedział, że lekarstwem na korki jest ograniczenie ruchu i redukcja miejsc parkingowych (z tym nie ma co dyskutować). To się nazywa dać odpowiednią miarę rzeczy. Inny wyciągnął konsekwentny wniosek z propozycji poprzednika: samochody trzeba po prostu usunąć z centrum i problem się skończy. Sądzę, że skuteczniejsze byłoby usunięcie z centrum kierowców. Na wszelki wypadek nie zaproponowałem tego rozwiązania. Czułem się wszelako zobowiązany zabrać głos, skoro już się pojawiłem. Powiedziałem – zgodnie z przekonaniem – że podobają mi się przedstawione plany, lubię spacerować czystym, zadbanym chodnikiem lub przejechać się rowerem po równym asfalcie, jednak w związku z planowanymi zmianami odczuwam pewien niepokój, związany z nieuchronną redukcją i tak już niewielu miejsc parkingowych, jestem bowiem użytkownikiem samochodu. Słyszę w odpowiedzi, że problemu nie ma, w ostateczności można parkować jedną lub dwie przecznice dalej. I tak sobie trwała wymiana zdań. Ale sformułowanie „użytkownik samochodu” naznaczyło mnie w dyskusji. Spojrzenia obecnych nie pozostawiły wątpliwości: oto głos zabrał gość z innej planety, postać Kaspar Hauser. Ktoś osobliwy, kto jeździ samochodem, więc przykłada się do całego tego Babilonu – zwiększa smog i hałas, powiększa korki. Cóż począć, wydało się. A wystarczyło milczeć. Prowadzący spotkanie, wyraźnie zatroskany, odparł, jak istotna jest dyskusja, jak ważna jest wymiana opinii, jak niezbędne jest uruchomienie „kanałów dialogu”, potrzeba debaty o zrównoważonym rozwoju, znalezienie złotego środka, nade wszystko zaś zgoda.
Zrównoważony rozwój, kompromis, znalezienie złotego środka. Jak znaleźć środek? Nawet nie złoty. Podobno najlepszą metodą jest wyznaczenie punktów skrajnych. Tylko że ciągle nie wiadomo, gdzie są punkty skrajne. Jak je znaleźć? „Patrzeć, patrzeć patrzeć”, powtarzał z charakterystycznym dla siebie, łagodnym uporem profesor Marian Kempiński na zajęciach malarstwa. „Należy wyostrzyć patrzenie” mówił. Więc patrzyliśmy. I nagle okazywało się, że draperia martwej natury nie jest jednolicie czerwona, jedna jej strona ma bowiem odcień karminu, druga wpada w cynober. Dotychczas tak nie myślałem (nie widziałem). Uczyliśmy się chłodnego analizowania rzeczywistości, staraliśmy się uchwycić subtelne różnice i usiłowaliśmy dostrzec szczegóły, bo tylko przez szczegóły można dotrzeć do istoty rzeczy. Zajęcia u profesora Kempińskiego były szkołą realizmu i skutecznym lekarstwem na zmanierowanie i egzaltowany artyzm studenta pierwszego roku.
Na czwartym roku studiów kupiłem pierwsze auto: pięknego, czerwonego, cynobrowego Volkswagena Golfa, rocznik 1998 – na benzynę, ale z możliwością tankowania gazu. Pamiętam moment, kiedy wsiadałem do niego na pierwszą przejażdżkę. Na mojej dziewczynie na pierwszy rzut oka błyszcząca, półtoratonowa maszyna nie zrobiła wrażenia, ale kiedy byliśmy już w środku, zorientowałem się, że pomalowała usta jaskrawo czerwoną, karminową pomadką. Wielkie, blaszane powierzchnie ciepłej czerwieni rozpędzonego samochodu i mały kontrapunkt chłodnego karminu w jego wnętrzu. Gdybym, dla opisania tej sytuacji, użył słów profesora Lesława Miśkiewicza od kompozycji, powiedziałbym: układ elementów tej kompozycji tworzy harmonijną całość. Od razu napiszę, że wyjątkowo trudno było usłyszeć takie wyrażenia od profesora. Długotrwałe korekty polegały raczej na wymianie idei i ścieraniu się poglądów, w których dominowały wiedza i doświadczenie wykładowcy. Jestem wdzięczny moim profesorom za cierpliwość.
Nie lubię się przechwalać, ale na temat mojego Golfa można powiedzieć same dobre rzeczy. Przejechałem bezawaryjnie Polskę wzdłuż i wszerz, zwiedziłem najdalsze fragmenty kraju. Samochód ułatwił mi także funkcjonowanie w mieście, przewożę nim różne towary, których nie byłbym w stanie dźwigać o własnych siłach. Szczerze przyznam, uwielbiam pojazdy na czterech kołach i trudno byłoby mi się bez nich obejść. Panowanie nad ważącą półtorej tony maszyną to duża przyjemność, wymaga także dużej koncentracji i ostrożności. Trzeba być skoncentrowanym, i trzeba uważnie patrzeć. Co więcej, wszystkie sądy dotyczące rzeczywistości należy formułować w oparciu o obserwację. Tę wiedzę powinni przyswoić spotykający się w osiedlowych świetlicach aktywiści miejscy, których rozgrzane umysły pracują, żeby zmienić ludzkie nawyki i narzucić rozwiązania, które mają przynieść ludziom szczęście. Trzeba patrzeć.
Patrzę przez okno mojej pracowni i widzę miasto, w którym przez siedem miesięcy chodzi się w kurtce zimowej. Sezon rowerowy trwa pół roku, tylko koneserzy poruszają się dwanaście miesięcy na dwóch kółkach. Drugiego Amsterdamu w Polsce nie będzie, bo panuje tu inny klimat. I są tu inne zwyczaje. To być może niewiarygodne, ale oprócz studentów, emerytów i bezrobotnych, są w Łodzi ludzie pracujący, którzy nie mają czasu na slow walking i jazdę rowerem (najlepiej na ostrym kole). Zatrudnieni w firmach, którzy muszą załatwić kilka pilnych spraw w centrum, podpisać dokument, zawieźć dzieci do szkoły, dostarczyć do domu zakupy z hipermarketu, dojechać do znajomych po drugiej stronie miasta. Lobby rowerowe strzela jednak, żeby zabić. To nie jest przyjemne. Oczywiście, można korzystać z komunikacji miejskiej, walory jazdy tramwajem zostawiam jednak entuzjastom „uspokojonego ruchu”.
Kolor łódzkich tramwajów to według mnie czerwień żelazowa, „minia”, choć trudno to precyzyjnie określić, bo co maszyna, to inny odcień. Ale na pewno nie jest to cynober, który jest ciepłą, wpadającą w oranż czerwienią. Niektórzy pogardliwie porównują go z barwą wozów strażackich. Nie podzielam tych kpin, szanuję i lubię ten kolor, ma on w sobie coś dojrzewającego. Pofałdowana tkanina martwej natury miała odcień cynobru i karminu, stały na niej rozmaite naczynia: butelki, kubki, szklanki i kieliszki. Na studiach nauczyłem się, że inną nazwą kieliszka jest literatka. Oprócz koloru, trzeba było badać kształt i proporcje malowanych naczyń. Najtrudniejsze było odwzorowanie szklanych obiektów, w których światło załamywało się i zniekształcało optycznie formę przedmiotu. Jedyne oparcie znaleźć można było w percepcji i uporczywym obserwowaniu rzeczy. W tle martwej natury było okno, za oknem, wiosną, bloki zanurzają się w nasyconej zieleni drzew (zieleni Veronese’a). Miasto jest pełne roślinności, to widać na każdym kroku. Przedstawiana przez niektórych wizja Łodzi bez drzew jest straszna, ale zarazem strasznie zabawna. Nie chcę dalej pisać o zieleni, bo psuje mi to całe, misternie budowane wrażenie czerwieni w tym tekście.
Gdyby Łódź była pieszym, powiedziałbym, że biegnie, gdyby była autem, powiedziałbym, że jedzie (lub pędzi), ale Łódź jest łodzią – płynie. Płyniemy z nią po wzburzonym oceanie. W jakim kierunku, niepodobna określić. Na pokładzie okrętu są osoby wielu profesji: urzędnicy, lekarze, nauczyciele, malarze, poeci, aktorzy, reżyserzy, kompozytorzy, architekci, ogrodnicy. Są w Łodzi miłośnicy jednośladów i samochodów. Są w Łodzi fani Widzewa, i fani ŁKS-u, miłośnicy psów i kotów, kobiety i mężczyźni (czasem można odnieść wrażenie, że są także anioły). W każdym z łódzkich środowisk wieją inne wiatry. Nasze indywidualne i zbiorowe wysiłki powinny być tedy, w miarę możliwości, skoordynowane, gdy bowiem jedna strona, pod wpływem wzmożenia, zacznie wiosłować intensywniej, okręt będzie kręcił się w kółko. Dostrzegajmy się więc, zwracajmy na siebie uwagę i szanujmy, nie chyboczmy Łodzią, wiosłujmy równo.
PS. Jeżeli ktoś jest zainteresowany zakupem opisanego wyżej Golfa, proszę o kontakt. Auto ma umiarkowany przebieg, jest dobrze utrzymane, zadbane, prawie bezwypadkowe. Sprzedam po przystępnej cenie.
Tekst i zdjęcia – Paweł Kwiatkowski