Coś się zamyka, by coś się mogło otworzyć. Coś się otwiera, by potem coś się zamknęło. Drzwi, bramy, sklepy – na osiedlu ruch w interesie. Na ruchliwym skrzyżowaniu ktoś wybudował dwa handlowe pawilony, taką małą galerię handlową na siedem sklepów. Ogłoszenia wisiały już w trakcie budowy – powierzchnie handlowe wynajmę. I oto mamy wielkie otwarcie, brawo. Otwarcie sobie jednak powiedzmy: na razie nie jest to pasjonująca historia. Może w kolejnym akapicie będzie ciekawiej. Oby.
Zobaczmy, kto wynajął powierzchnie handlowe, zobaczmy, jakie sklepy tworzą szczęśliwą siódemkę, zobaczmy siedmiu wspaniałych lokalnego rynku. A zatem od lewej: „Żabka” – mały wielki sklep ze wszystkim, bar o nazwie „Schabowy czy Mielony” (jakby właściciele czytali mój poprzedni felieton), delikatesy mięsne, delikatesy ekologiczne (pasztety z soi, orzechy po stówie, kiełki wszelakie i ziarna), potem „Strefa Pupila”, czyli delikatesy dla psów, sklep z alkoholami i prasą (co za połączenie, za komuny można by zażartować, że sklep z ogłupiaczami), w końcu motoryzacyjne delikatesy „Oleje i Smary”, czyli część druga sklepu dla naszych pupili, tym razem dla mechanicznych koników. Jest jeszcze ósmy sklep (wejście z boku). Właściwie nie do końca sklep, raczej zakład usługowy, salon, gabinet… Wizyta u dentysty kończy zakupowe szaleństwo.
Przyjmując, że powstanie sklepu jest reakcją na potrzeby rynku, mamy tu gotowe wyniki ankiety na temat „Jakich zakupów nie można odkładać do wizyty w centrum handlowym?”, mamy obraz podstawowego poziomu osiedlowej piramidy Maslowa. Przede wszystkim jedzenie w wersji podstawowej, obiadowej, wypasionej i ekologicznej. Ekodelikatesy to znak, że akcja nie dzieje się w biednej dzielnicy, podobnie zresztą sprawa ma się ze sklepem dla psów i dentystycznym salonem. Czego zatem oprócz jedzenia i leczenia zniszczonych tym jedzeniem zębów potrzebują mieszkańcy w miarę bogatego przedmieścia? Alkoholu, karmy dla psów, gazet i czasopism, a także smaru i silnikowego oleju. Do tego jeszcze bankomat, paczkomat i gra muzyka (z zaparkowanych przed tym nowym centrum osiedla samochodów).
Co jest, to jest, ale ciekawsza jest lista tego, czego nie ma. Otóż nie ma sklepów zaspokajających jakieś wyższe potrzeby – w zasadzie tylko sklep z artykułami dla zwierząt domowych można potraktować jako coś dla ducha, gdyż oprócz karmy są tu zabawki, gryzaczki, piłeczki i co tam jeszcze. Tyle że dla zwierząt. Na osiedlu nie kupisz zabawki dla dziecka, za to dla psa – owszem. Nie ma też księgarni, sklepu z płytami, nie ma galerii malarstwa współczesnego ani galerii sztuki ludowej. Ba, nie ma nawet kwiaciarni – po kwiaty jeździ się teraz pod cmentarz. Kupowałbym żonie kwiaty raz w tygodniu, ale gdzie je dostać? A co z romantycznymi kolacjami? Gdzie kupić świece, pachnącą papeterię, gdzie kupić głupi dezodorant? To nie są artykuły pierwszej potrzeby? No dobra, dajmy spokój romantyzmowi, przejdźmy do pozytywizmu – zwykłego zeszytu nie ma gdzie kupić, więc jak ma się rozwijać oświata i praca u podstaw? O ołówek trudno tu niczym w pustynnych wioskach Afryki, podobnie o czarne skarpetki w rozmiarze 42. W ogóle z ubraniami jest kłopot. Na co drugim rogu stoi pojemnik na zużytą odzież, ale skąd brać odzież niezużytą, by ją zużyć i wrzucić do pojemnika – nikt nie wie. Trzeba zamawiać przez Internet.
Kiedyś była tu księgarnia, za komuny. Księgarnia i sklep papierniczy w jednym. Potem przyszła prywatyzacja i panie z księgarni zostały jej właścicielkami. Nagle musiały zarobić handlem na swoje pensje, prąd, czynsz i takie tam. W związku z tym w ofercie proporcje książek i artykułów papierniczych uległy odwróceniu. Z czasem pojawiły się też nasiona dla działkowców, ziemia do kwiatów, perfumy, rajstopy i lakiery do paznokci. Potem przyjmowano zdjęcia do wywołania i buty do naprawy, w końcu w rogu księgarni mały stoliczek wynajął przedsiębiorca pogrzebowy. A potem księgarnia ostatecznie zbankrutowała i powstał w jej miejscu spożywczy. Zjadły go jednak żabki i biedronki, te drapieżniki osiedlowego ekosystemu.
Foto: Paweł Kwiatkowski