Spróbuję napisać najdziwniejszy felieton świata, dekonstruując jego formę na każdym kroku, w każdym akapicie. Być może będzie to próba nieudana [jest spore ryzyko – przypis redakcji]. Pisząc tak, wprowadziłem już element napięcia u czytelnika [wszyscy nerwowo zagryzamy wargi – przyp. red.] – uda się autorowi, czy nie uda? Mam w głowie tematy na kolejne trzy, cztery felietony [o Matko! – przyp. red.], ale trzeba skończyć ten – zaczęty tak ryzykownie i nietypowo.
Skąd tytuł? Bawię się często dwuznacznościami i odniesieniami do kultury. Właśnie obchodziliśmy Boże Ciało, dzień po tym byłem w Teatrze Jaracza na spektaklu Boże mój. Filmu Body/ciało Szumowskiej nie widziałem, ale tytuł wystarczy do nawiązania. Niestety, felieton ukaże się już dawno po Bożym Ciele i straci na aktualności, tak jak stracił chwilowo na aktualności mój projekt wykazania wyższości świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia na bazie siedmiu grzechów głównych, co było tym bardziej frapujące, że miał być to mój siódmy felieton dla SNG Kultura. (zamiast niego poszedł do publikacji felieton ósmy, „Ósemka” [zamieszanie z tymi numerami niczym w Dziadach Mickiewicza – przyp. red.]). Zachował się jedynie strzęp niedokończonej rozprawki, który prezentuję niczym nadpalony wycinek ze starej gazety:
O wyższości świąt wielkanocnych nad świętami Bożego Narodzenia
- W czasie Bożego Narodzenia trudno jest rozmyślać o transcendencji, bo głowy są zajęte układaniem list prezentów, kompletowaniem 12 potraw na Wigilię [w czasie Bożego Narodzenia jest już zdecydowanie za późno na układanie list prezentów, chyba że na przyszły rok – przyp. red.]. W pogoni za prezentami i żywnością trzeba odwiedzić galerie handlowe, często na ostatnią chwilę. Konsumpcjonizm przesłania duchowy wymiar tych świąt. Na Wielkanoc nie trzeba kupować prezentów, a do wielkanocnego śniadania wystarczą jajka z majonezem.
- Z wież kościelnych na kartkach świątecznych powoli znikają krzyże a nazwa Bożego Narodzenia zastępowana jest powoli Gwiazdką i bliżej nieokreślonymi Świętami. […]
- […]
- […]
- Bożonarodzeniowy pośpiech […]
- […]
- […]
- (nie kłam) […]
- Dzieci obdarowane prezentami porównują podarki ze sobą [czyżby dostały androidalnego robota? – przyp. red.], stąd wśród ich rodziców pojawił się wyścig zbrojeń – kto podaruje coś bardziej spektakularnego. Nie wypada już dać dziecku jednego prezentu, trzeba podarować kilka. Gdy dzieci mało, a dorosłych dużo, w jeden wieczór młodziak może otrzymać nawet kilkanaście fantów, jeden wspanialszy od drugieg. Jakie to szczęście, że w tradycji wielkanocnej nie ma obdarowywania się prezentami. Nie zazdrości się i nie pożąda smartfona, laptopa, roweru, sanek, robota [a jednak robot! – przyp. red.]… […]
- Ani żadnej rzeczy, która Jego jest.”
Tyle tylko zachowało się z nadpalonego pliku. Ale nawet podstawowa znajomość katechizmu pozwoli czytelnikowi zauważyć, że próba wykazywania wyższości nie na podstawie Septem Peccata Capitalia a Dekalogu musiała zakończyć się niepowodzeniem. Autora pokonały Pycha, Chciwość i Lenistwo. Chciwość sukcesu i lenistwo umysłowe [nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu? – przyp. red.].
Pozostaje jednak uzupełniać braki, w tym braki w numerowanych felietonach i przejść ad rem. Jest taki izraelski dramaturg Anat Gov, popularyzowany z niejakim powodzeniem na polskich scenach przez tłumaczkę Agnieszkę Olek. Teatr Jaracza wystawia od 4 lat jego sztukę „Boże mój”. Do psychiatry samotnie wychowującej niepełnosprawnego syna przychodzi facecik ubrany jak Robert de Niro w Nietykalnych. Okazuje się jednak nie Alem Capone z plakatu filmowego, a żydowskim Bogiem. Wszystkich, którzy teraz podskoczyli na krześle na dźwięk słowa „żydowski”, nie uspokajam. Akcja idzie mniej więcej tak – pani psycholog z początku podejrzewa żart niespodziewanego i tajemniczego pacjenta, potem na szybko diagnozuje u niego schizofrenię, a gdy mu w końcu uwierzy, że Słowo Ciałem się stało w jej gabinecie i że gość jest samym Stwórcą, trapionym chorobą duszy i wątpliwościami – wylewa na niego swoje osobiste, skondensowane pretensje. Bóg nie jest zaskoczony, słucha bowiem pretensji tej kobiety od lat, słucha wyrzutów miliardów ludzkich i ma już zwyczajnie dość, zwłaszcza że czuje się bezsilny. Stworzony przez niego człowiek okazał się nie tak udany jak poprzednie dzieła i wymknął się spod kontroli, zdobywszy moc. Pani psycholog bezlitośnie punktuje boże dzieła i czyny znane z kart Biblii, wiele z tych dialogów to rozśmieszające widzów gagi. Bóg nie ma ojca i matki, nie można więc na nikogo z rodziców, na nikogo z przodków zwalić winy za jego obecne kłopoty. Jest jedynakiem, stad egocentryzm, przewrażliwienie i brak empatii dla narodu wybranego, stąd silna potrzeba przyjaciela.
Jak na mój gust pani psycholog Lisiecka jest zbyt emocjonalna i rozhisteryzowana jak na fachowca, natomiast Wrocławski Bóg gra tak pewnie i dobrze, tak punktuje tekst gestem (znaczący moment zdjęcia kapelusza), że po spektaklu miałem ochotę klaszcząc wstać i skandować – Bro-ni-sław! Bro-ni-sław! [premiera sztuki odbyła się jeszcze za kadencji prezydenta Komorowskiego – przyp. red.]
Ale nie wstałem i nie skandowałem, od połowy przedstawienia już się też nie śmiałem, albowiem jeden narzucający się paralelny motyw nie został zupełnie ograny przez dramaturga. Pani psycholog ma niepełnosprawnego syna, jego postać na koniec przynosi widzom nadzieję i zmienia pesymistyczną wymowę spektaklu. Czemu więc Bóg i psycholog nie rozmawiają o swoich synach, skoro były pytania o rodziców i o rodzeństwo? Tyle dialogowano o surowości Boga, jego zamiłowaniu do karania narodu wybranego, do pouczania i przemawiania do Hioba, o braku boskiego miłosierdzia, a o Synu Bożym ani słowa? Postaci rozmawiające o problemach z synami – czekałem na to. Niestety, imię Jezusa nie pojawiło się ani razu. I wtedy sobie pomyślałem, o ile Bóg chrześcijański jest pełniejszy, bardziej miłosierny i bliższy ludziom od Boga żydowskiego [Bóg jest jeden – przyp. red] – dzięki swojemu Synowi i jego nauczaniu.
Stary Testament bez Nowego Testamentu to na wpół archaiczna księga twardych praw i świadectw surowego gniewu bożego. Przemoc, brak zmiłowania – oto z czym do dziś borykają się pobożni Żydzi, którzy przecież nie przyjęli Nowiny sprzed 2000 lat. O ile łatwiejsze zbawienie możemy mieć my, chrześcijanie, dzięki potędze bożego miłosierdzia, dzięki złagodzeniu wymowy prawa boskiego nauczaniem Chrystusa. Zadziwiające, choć tak dla nas pozornie oczywiste, wdrukowane przez obcowanie z chrześcijańską kulturą i tradycją!
Podsumowując – nie udało mi się wykazać wyższości Wielkanocy nad Bożym Narodzeniem, ale przestałem mylić Dekalog z Grzechami Głównymi i już nigdy nie dam sobie wmówić [ktoś nam to wmawia? – przyp. red.] wyższości judaizmu nad chrześcijaństwem. Żeby tylko Redaktor SNG nie pomylił się [redaktor rzadko się myli – przyp. red.] i rozważając, czy wrzucić ten dziwny felieton do działu „słowo”, czy działu „recenzja”, nie wrzucił go do kosza. Jest ryzyko, Mój Boże!
Foto: Milena Lisiecka i Bronisław Wrocławski w spektaklu „Boże mój”, foto – Greg Noo-Wak, materiały Teatru Jaracza