Odpadliśmy, przegraliśmy, się nie popisaliśmy. Nie będziemy mistrzami świata, nie zdobędziemy złota, srebra, brązu ani nawet ćwierćfinału. Dlaczego? Nie wiadomo. Jedni winią piłkarzy, bo za dużo grali w reklamach, inni trenera, który wariantami taktycznymi zaskoczył nawet samego siebie, jeszcze inni pretensje mają do działaczy, że na bazę drużyny wybrali duszne i parne Soczi (za cztery lata w Katarze znaleźć chłodne miejsce będzie jeszcze trudniej). Gdyby kogoś interesowało moje zdanie, to po pierwsze: nasi piłkarze nie byli wybiegani. Krótkie migawki z treningów pozwoliły zauważyć, że przygotowanie fizyczne polegało u nich głównie na napinaniu mięśni przy skrępowanych dziwnymi taśmami nogach. To zapewne jakaś nowoczesna metoda treningu, ale ja tam bardziej wierzę w staromodne bieganie. Wydaje się, że Kolumbijczycy i Senegalczycy również.
Po drugie: wśród winnych porażki widziałbym też… kibiców. Powiedzmy sobie szczerze – nasz kibicowski przebój Polska, biało-czerwoni to nie jest mistrzostwo świata ani w warstwie muzycznej, ani w warstwie tekstowej. Co gorsza, mam przekonanie graniczące z pewnością, że również wykonanie nie stawia nas w pierwszym rzędzie kibicowskiej wokalistyki. Jeżeli polscy artyści nie potrafią napisać porządnej pieśni ku pokrzepieniu, a polscy kibice tej nienapisanej pieśni nie potrafią wykonać bez fałszowania, to czego wymagać od piłkarzy. Ich zwycięstwo graniczyłoby z cudem. No i po drugie drugie: gdzie ci fałszujący kibice byli, gdy Kolumbia spuszczała nam lanie? Na trybunach było jakoś żółtawo, choć z Kolumbii jest do Rosji nieco dalej niż z Polski. Odpuściliśmy sobie kibicowanie i na efekty (na brak efektów) nie trzeba było długo czekać. Osieroceni piłkarze grali jak sieroty.
Być może to jest nasz problem – nie lubimy jeździć za granicę. Wpadł mi ostatnio w ręce artykuł o niewyjeżdżaniu do innych krajów. Mimo otwartych granic 190 million Europeans have never been abroad. Na 28 państw Unii zajmujemy w tej klasyfikacji 20. miejsce, ale można też powiedzieć, że mamy ósme (ex aequo z Litwą) miejsce w niejeżdżeniu za granicę. Bo niby w czym jeżdżenie lepsze od niejeżdżenia? Wiem, wiem – podróże kształcą, poszerzają horyzonty i leczą z zaściankowości. Racja, ale skoro ktoś jeździ, to znaczy, że u siebie czegoś mu brakuje. A gdy ma wszystko, to siedzi na miejscu, jak na przykład Włosi czy Hiszpanie (55% Hiszpanów całe życie spędziło u siebie). Mają góry, morze, zabytki i świetną kuchnię, więc po co mają się gdzieś ruszać? No najwyżej na mundial.
Najwięcej jeżdżą mieszkańcy Luksemburga, co mnie nie dziwi wcale, bo są bogaci, a kraj mają tak mały, że nawet amatorska przejażdżka rowerem może się skończyć opuszczeniem granic. W ogóle mieszkańcy małych krajów rzadziej są turystycznymi abstynentami. Tylko 7% Holendrów czy 23% Czechów nie było za granicą. Czy są bardziej od nas otwarci na świat czy może chcą zobaczyć rzeczy, o których u siebie mogą tylko pomarzyć? Na przykład Czesi o morzu. Irlandczycy dużo podróżują, ale czy brać pod uwagę przekroczenie granicy Irlandii Północnej? Bo Włochom chyba jednak wizyta w Watykanie nie powinna się liczyć. Właśnie – podróże niby kształcą, ale czy wszystkie? Czy mieszkaniec przygranicznej osady, który do sąsiedniego kraju jedzie po zakupy, otwiera się na inną kulturę? A kierowca TIR-a jeżdżący po całej Europie – czy jest światowcem?
Podróże kształcą, ale czy wszystkich? Może tylko wykształconych. Stefan Themerson napisał kiedyś, że książka jest jak lustro – jeżeli przed lustrem stanie osioł, to nie zobaczy filozofa. Być może podróże także są jak lustro. Być może nie jedziemy poznać obcych, ale zobaczyć siebie w ich oczach. Być może lustrami dla narodów są mistrzostwa świata – w telewizji możemy (jeśli umiemy patrzeć) zobaczyć siebie oczami całego świata. Możemy podziwiać naszych piłkarzy, trenerów i kibiców, posłuchać naszych pieśni i okrzyków na tle cudzych pieśni i okrzyków. Zobaczyć nasze orły na tle ptactwa z całego świata. Określić swoje miejsce w szeregu – co prawda zakwalifikowaliśmy się do elity, ale odpadamy po pierwszej rundzie. I wcale nie jesteśmy tacy waleczni.