Góry rosną w oczach. Książki, gazety, czasopisma, broszury, foldery, papierowe teczki, jednostronnie zapisane kartki papieru, które szkoda wyrzucić, a od niedawna liczne zgody na wykorzystanie danych osobowych zgodne z RODO. Piętrzą się. Makulatura, segregacja śmieci, antykwariat, ognisko. Nowe regały montowane pod sufit. Ile to roboty! Przed świętami Bożego Narodzenia poszedłem do księgarni po prezenty. Na wprost wejścia stał regalik TOP TEN.
Fragment nieznanej sztuki Tennessee Williamsa: Ten pies… i owe forty… a lot much? To handle Buddy! Stale pies, but i brew, stale… Ale, no – stare my windy, fury win… One – to ten sam stale pies! Wanna? Piece? A top ten list, pal go! I won! (Stanisław Barańczak)
Stał sobie ten kuszący regalik TOP TEN, a na nim kuszące książki. Niedługo przed świętami zmarł Wojciech Młynarski i książka z jego nazwiskiem stała na poczesnym miejscu na tym regaliku. Nie zapamiętałem dokładnie tytułu – Wspomnienie o Wojciechu Młynarskim czy coś takiego. Sięgnąłem łapczywie. I trochę mnie zatkało. Tekst był napisany czcionką dla trzylatków. Nie znam się na czcionkach drukarskich, ale petit to to nie był. Właściwie nie dla zwykłych trzylatków. Dla trzylatków olbrzymów. Ja rozumiem, że wielu wielbicieli Młynarskiego jest już posuniętych w latach i że mieliby oni marzenie poczytać książkę bez okularów. Mam jednak podejrzenia, że intencje były zgoła inne.
Zaczęli youtuberzy. Każden jeden jutuber, którego oglądała młodzież szkolna i gimnazjalna, kiedy już zmonetaryzował swój kontent i był wielce kontent z licznych subów i lajków, postanawiał dodać sobie prestiżu oraz kasy i wydawał książkę. Taka książka to świetne posunięcie. Starzy nie oglądają jutuberów, ale jak mają kupić prezent swojej gimbazie, myślą o kupieniu czegoś do czytania (może w końcu coś przeczyta?), idą do księgarni, a tam na półce uśmiecha się Gimper, Mandzio, Niekryty Krytyk, Gonciarz, Cyber Marian albo Miecio Mietczyński. O! Nasze dziecko to ogląda i się fascynuje. Kupujemy, na pewno się ucieszy!
Ja też pooglądałem te książki, ale żadnej nie kupiłem. Nie ucieszyłem się. Wydawnictwa te (z wyjątkami) tworzone są według następującego schematu: ładnie wydane, duża ilość kartek, tekst o objętości felietonu zajmujący 40% tych kartek, resztę wypełniają zdjęcia i grafiki, możliwie kolorowe i krzyczące, kupione hurtem na Shutterstocku albo z innego banku zdjęć, oraz złote myśli i memy drukowane czcionką dla trzylatków-gigantów. Świetny plan. Udawana książka za 39,99.
Z dorobku jutuberów polecam jedynie z czystym sercem Historię bez cenzury Wojciecha Drewniaka, która dostarczy waszej młodzieży setki śmiesznie podanych faktów o historycznycznych postaciach, pisanych niezbyt cenzuralnym, ale zapadającym w pamięć językiem. Książka jest lepsza niż vlog pod tym tytułem, znacznie bardziej dogłębna.
Myślałem, że książki bez tekst, to są jednak wyjątki od wydawniczej reguły. Liczyłem że nie wszyscy chcą nas naciągnąć, naciągnąć, naciągnąć, a potem gwałtownie puścić. Z torbami. Jednak to, co stoi na regaliku TOP TEN, coraz częściej przeczy moim przekonaniom.
Lubię Katarzynę Nosowską i jej teksty. Katarzyna Nosowska jest jak dobre wino. Poważam zwłaszcza jej późniejsze teksty. Najbardziej chyba podoba mi się jej pieśń o odrzuconej kochance, z fajnymi metaforami – LINK, oraz modlitwa poranna, którą mało kto jako modlitwę odbierał, kiedy była przebojem – LINK. Ostatnio przeczytałem też dwa bardzo dobre wywiady z nią, dotyczące świeżo napisanej książki A ja żem jej powiedziała. Dojrzałe i mądre wywiady, dotyczące trudnych spraw. Słyszałem też, jak autorka czyta swoją książkę w Trójce. Bardzo mnie to wszystko nastawiło pozytywnie. A nawet jeszcze pozytywniej, bo już przecież nastawiony pozytywnie byłem. Ruszyłem zatem realizować ideały Marylin Monroe (pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy). Jednak przy półce w księgarni doznałem deja vu.
Ja wiem, co tam jest! Tam nic nie ma! (Zenon Laskowik).
O ile tekst Katarzyny Nosowskiej bardzo mi się podoba, to jednak w porównaniu z objętością książki jest tego tekstu po prostu bardzo mało. Znaczną część przeznaczona została na rysuneczki i złote myśli wypisane czcionką na pół strony. Rysuneczki są nawet fajne i nie pochodzą z Shutterstocka, tylko narysowali je Andrzej Wąsik i Danuta Szenfeld. Niemniej całość sprawia wrażenie przenoszenia Facebooka i Instagrama, jeden do jeden, na papierowe kartki. Podobno rzeczywiście takoż książka powstała, mając genezę na koncie instagramowym autorki. Tekst dotyczy spraw codziennych, stosunków międzyludzkich i damsko-męskich, jest żywy i celny (wiem, bo dość szybko czytam, nawet przed regałem w supermarkecie). Ale te olbrzymie ilustracje na dwie strony, ciągnące się przez cały tekst…
Owszem, taka książka nadaje się wybitnie na ebook. W takiej formie, de facto przywróconej do wirtualu niczym Odys do swej Itaki, nadaje się do kupowania. Natomiast wydrukowana, przypomina słynne memy z pakistańskim urzędnikiem albo ministrem Bonim, który postanowił wydrukować sobie cały internet. Dlatego też złapałem się za portfel – w niemym proteście. Owszem, kiedyś kupię książkowe A ja żem jej powiedziała, ale poczekam cierpliwie, jak trafi do antykwariatów i wstąpi na rynek wtórny. Albo pożyczę. Wtedy zrecenzuję na poważnie.
Wydawcy! Youtuberzy! Szanowna Pani Katarzyno! Ludwiku Dornie i psie Sabo! Nie idźcie tą drogą! Już od samych formularzy RODO kolejne lasy padają pokotem jak muchy. Dobrze byłoby się trochę ograniczyć…