Na łódzkim festiwalu designu zobaczyłem aparat do nierobienia zdjęć. Niby zwyczajny aparat fotograficzny, ale wyposażony w GPS i specjalną aplikację (czy w ogóle są aplikacje niespecjalne?), która po wycelowaniu obiektywu w jakiś obiekt sprawdza, ile razy zdjęcie z tego miejsca pojawiło się w sieci. I uwaga – jeśli tak otagowanych zdjęć jest za dużo, aparat zabrania zrobienia kolejnego. Na wyświetlaczu pojawia się komunikat, że wykonanie zdjęcia jest niemożliwe. Nie sądzę, by ten akurat projekt wszedł do masowej produkcji – to raczej koncept mający skłonić nas do refleksji. Jego ideę można sobie na różne sposoby interpretować.
Po pierwsze – że zdjęć na świecie jest za dużo, że zginiemy zasypani lawiną wydrukowanych fotografii. Albo zaleje nas potop po oberwaniu internetowej chmury, przeciążonej plikami JPG. Po drugie – autor projektu być może sugeruje, że wielokrotnie powtarzane ujęcie traci wartość, rangę, że obrazy podlegają inflacji i – pośrednio – niszczą też rangę fotografowanych obiektów. Dziesięciomilionowe zdjęcie krzywej wieży w Pizie wykańcza nie tylko reputację fotografa, ale też niszczy tajemnicę niezwykłego miejsca. Być może rację mieli Indianie, odmawiający pozowania do zdjęć, które miały ich zdaniem kraść im dusze. Jeśli w wizerunku nie ma choć śladu duszy fotografowanego obiektu, to po co go wykonywać, jeśli jest – to po 10 milionach powtórzeń rozcieńcza się ona i rozpuszcza.
A może – po trzecie – chodzi o pewien rodzaj sprawiedliwości. Jest tyle pięknych miejsc, których nikt nie fotografuje – dajmy im szansę. A co z miejscami brzydkimi? Czy nie zasługują choćby na rolę tła dla selfie? Blokada zdjęć Wenecji czy Paryża stworzyłaby dla nich nowe możliwości. Japońscy turyści nie spoczną, póki nie zapełnią zdjęciami całego magazynu kart pamięci, więc może nawet Widzew Wschód o zachodzie słońca albo Radogoszcz Zachód o wschodzie znalazłyby uznanie w skośnych oczach i dostałyby swoje pocztówkowe albumy. Festiwalowy aparat byłby narzędziem redystrybucji zachwytów. Gdyby widoki brały udział w wyborach, partia obiecująca wprowadzenie obowiązku montowania tego typu blokady w aparatach miałaby widoki na sukces.
Co tam aparaty – należałoby iść dalej. Muzyczny przebój po iluś tam odtworzeniach powinien się kasować we wszystkich dostępnych serwisach. Może wtedy ludzie chętniej sięgaliby choćby po suity orkiestrowe Jeana Baptiste Lully’ego czy współczesne kompozycje z Katedry Kompozycji. Książki cytowane zbyt często wycofywano by z listy lektur. Podobnie z wpisami na Facebooku – ustanawiamy liczbę możliwych udostępnień i koniec, ani jednego lajka więcej. Niech inni też mają szansę w wyścigu o naszą uwagę. Z drugiej strony – gdyby wprowadzić blokadę na wypowiedziane już setki razy komunały, informacje o nowym wpisie zaakceptowanym przez system podawaliby w wieczornych wiadomościach jako hot news. Uwaga, na blogu X pojawiła się oryginalna myśl! To pierwszy taki przypadek w naszym kraju od 13 miesięcy.
No to zajmijmy się teraz tematem kobiecej urody (by nasycić wilka osobistych upodobań). Albo tematem męskiej (nie)atrakcyjności i ewentualnych szans u płci pięknej (by cała została i owca feminizmu). Tak już jest (niestety?), że jedni bardziej zwracają uwagę płci przeciwnej (co wcale nie jest dla nich takie super), a drudzy mniej – czasami zresztą niezasłużenie. Pamiętacie film Malena? Monica Bellucci skupia na sobie uwagę całego miasteczka, innym kobietom nie pozostawiając nawet możliwości oglądania filmów o miłości w niewynalezionej jeszcze telewizji. Niesprawiedliwe. Gdyby bohaterowie Tornatore mieli w komórkach fotograficzne aparaty, na pewno fotografowaliby wyłącznie Malenę. Gdyby mieli wspomniany na wstępie aparat z blokadą, musieliby zmienić obiekt zainteresowania. Być może na podobnej zasadzie działał zwyczaj oczepin (był swoistą blokadą aparatu). Piękna panna po zamążpójściu obcinała warkocz, a figlarne kosmyki chowała pod czepkiem. Szansę na tytuł miss okolicy dostawała następna. Sprawiedliwe? To jedna z zalet monogamii… pisał już o tym choćby Houellebecq.
Przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Czyżby? Przecież właśnie o to chodzi, że niczego nie można mnożyć w nieskończoność, nawet Produktu Krajowego Brutto (a co dopiero netto). Każdy system musi mieć w sobie mechanizm samoograniczenia. Nie da się zbudować wieży do nieba. Nawet światło nie wyciągnie więcej niż te swoje 300 000 kilometrów na sekundę. Potem robiłoby (mu) się niedobrze i przestawałoby robić zdjęcia.