Z dniem wolnym taki kłopot, że trzeba znaleźć sobie jakieś ciekawe zajęcie. Niby można by pospać dłużej, ale pies nie odróżnia dnia wolnego od zajętego, więc przed siódmą człowiek już dawno na nogach – gotowy do odpoczynku. Książkę poczytać? Na rower wsiąść? Komputer odpalić i stronę SNG studiować? Ależ to właśnie na co dzień robię, gdy idę (jadę) do pracy. W wolnym dniu postanawiam więc ogród z dawna nieplewiony do porządku doprowadzić. Tyle że przed siódmą nie bardzo można kosiarkę uruchamiać, by sąsiadów, a co gorsza – żony nie budzić. Wyjmuję zatem z komórki nieco korozją nadgryziony sierp i prastarym tym narzędziem kosić trawę zaczynam.
Dobrze mi się kosi, zabawa przednia, czuję się jak bohater jakiejś renesansowej sielanki. Słonko przygrzewa, nieużywane na co dzień partie mięśni pracują, człowiekowi chce się nawet jakąś pieśń zanucić. Jedyny kłopot – wydajność jednak mniejsza, niż gdy się używa kosiarki. W ten sposób to do wieczora przydomowych trawników nie skoszę. Zwłaszcza że moda zapanowała na trawę rodem z wimbledońskich kortów, króciutko ma być przystrzyżona – mówi zawsze żona i za wzór mi działkę sąsiadki stawia, pismem „Nowoczesne Ogrody” dodatkowo się posiłkując. Trawa wysoka w ogrodzie, nie masz gospodarza w zagrodzie – taką makatkę gdzieś ostatnio widziałem, a może mi się tylko zdawało.
Dawniej inaczej bywało. Pamiętam, ten sam ogród 50 lat temu – sąsiadka (nie ta co dzisiaj) w obórce na końcu ulicy trzymała krowę. Krowa wyjadała trawę wokół domów, sąsiadka dawała za to nawet czasem słoik mleka. Sąsiad z naprzeciwka hodował króliki – przychodził z sierpem i prosił o trawę. Kosił i wszyscy byli zadowoleni, żadnej kosiarki nikt nie potrzebował. Najwyżej się machnęło kosą parę razy i spokój. A czego się nie wykosiło, rosło sobie do woli – pod płotem trawa po pas, a jak kto mały, to po szyję. Tajemniczy ogród. Dziś producenci kosiarek nie darują najmniejszej trawce. Zupełnie jak producenci maszynek jednorazowych, pasków, wosków i laserowych urządzeń do depilacji. Nie darują człowiekowi, gdy poniżej głowy będzie owłosiony. Terror opinii publicznej działa jak w sprawie trawników.
Tak sobie myślę w czasie przerwy, przy stole pokrytym ceratą zasiadłszy. Kwaśnego mleka bym się napił, ale nie takiego z plastikowej buteleczki – marzę sobie. Cerata w jednym miejscu odchodzi, więc idę po młotek i gwoździki, przybijam. Potem młot odkładam, nieświadomie z sierpem go krzyżując. Symbol znienawidzony mi wyszedł przypadkiem, więc szybko młot odnoszę do komórki, a wracam z sekatorem – przyda się do przycięcia bzu wybujałego. Teraz na stole obok sierpa leży sekator, co z kolei daje obraz jakichś masońskich cyrkli. Trudno ułożyć sobie narzędzia do odpoczynku, więc wracam do pracy. W zasadzie mógłbym już uruchomić kosiarkę, ale jakoś ta cisza i śpiewy ptasie tak na mnie działają kojąco, że postanawiam swoim prawym sierpowym dalej walczyć z trawiastym żywiołem. Pod wieczór wszystko gotowe. Zamiast kwaśnego mleka mam zakwasy.
Z wolnym dniem w weekend ten jest zawsze kłopot, że wszyscy mają wtedy wolne i koszą, by nadrobić cały tydzień bez koszenia. Ileż razy z gazetą lub książką sadowiłem się na leżaku, by po chwili uciekać przed czterogłosową fugą działkowych silniczków. W południe na akustyczną udrękę nakłada się symfonia zapachów. Niestety, co tydzień grają to samo – kiełbasa z grilla z towarzyszeniem karkówki. To wszystko do siebie pasuje: skoszona trawa w plastikowych workach i aluminiowe tacki do smażenia kiełbasy. Sierpy w skansenie, sierpień – w zamorskim hrabstwie.