No może prawie wszyscy. Muszą być jakieś wyjątki, jakieś marginesy geniuszu, które pojęcie przeciętności uczynią sensownym (wszak przeciętność to środek skali). Wszystko zależy od tego, jak szeroko ten margines zdefiniujemy: możemy według rozkładu Gaussa, możemy według zasady MM (zwanej też prawem Mozarta-Messiego). Według tej drugiej liczba geniuszy w dowolnej dziedzinie w zasadzie dąży do jedności – w porównaniu z prawdziwym geniuszem reszta to przeciętniacy. Na przykład Salieri. Salieri prawdziwy czy Salieri z filmu Formana? Miloša Formana. Miłosz i Miloš – znowu MM.
Salieri nie był przeciętniakiem. Przynajmniej do czasu przybycia do Wiednia Mozarta był muzyczną sławą. Piastował stanowisko nadwornego kapelmistrza, komponował opery znane w całej Europie (jedna z jego oper została wystawiona na otwarcie La Scali), uczył muzyki młodych kompozytorów, m.in. Beethovena i Schuberta. Przez pewien czas zapomniany, dziś powraca do sal koncertowych i oper. Ale Forman zrobił z niego symbol solidnego rzemiosła, które nie może pogodzić się z wyższością geniuszu. Symbol frustracji i niespełnionych ambicji.
W pewnych dziedzinach trzeba być najlepszym. Nikogo nie interesuje bycie trzydziestym skoczkiem w dal w Europie albo laureatem 17. miejsca w Konkursie Chopinowskim. Nie interesuje w znaczeniu nie budzi zainteresowania (mediów, publiczności, sponsorów), ale też nie interesuje w znaczeniu nie satysfakcjonuje. Nie satysfakcjonuje, a nawet frustruje, bo zwykle ktoś taki chce być numerem jeden. Ale numer jeden może być tylko jeden. Tymczasem tysiące dzieciaków rozpoczyna co roku naukę w szkołach muzycznych albo treningi w piłkarskich szkółkach. Tylko co tysięczny zrobi karierę, jeden na milion zostanie megamistrzem (MM). Problem w tym, że nie wolno im tego mówić, bo pozbawi się ich motywacji. Z drugiej strony powinno im się to mówić, by oszczędzić im rozczarowań.
Naiwnością byłoby wierzyć, że akurat my zostaniemy megamistrzami – najlepszym informatykiem na świecie, laureatem architektonicznego Nobla, najlepszym felietonistą w kraju. Czy powinno nas to martwić? Przecież potrzebny jest też drugi, trzeci czy czwarty rząd. Przecież Messi musi kogoś okiwać, zanim strzeli kolejną bramkę. I nie mogą to być byle frajerzy – on musi okiwać pięciu takich, którzy przedtem okiwali pięćdziesięciu innych (też nie byle kogo). Messi musi błyszczeć na tle pierwszej ligi hiszpańskiej, w której grają ci, którzy błyszczeli w drugiej lidze i tak dalej. Potrzebne są zatem wszystkie ligi, potrzebni są artyści-rzemieślnicy, by na ich tle zabłysnął geniusz mistrza.
Podobno Salieri złożył śluby czystości, by uzyskać dar tworzenia muzyki. Nie wiem, czy była to dobra strategia (Bach na przykład miał dwadzieścioro dzieci). Bóg nie obdziela talentem w zamian za coś, geniusz nie jest nagrodą za wyniki w nauce i dobre sprawowanie. Zresztą kto tak naprawdę wie, czym się kieruje, rozdając swoje dary? W przypowieści trzech służących dostaje talenty – pierwszy jeden talent, drugi trzy, a trzeci pięć. Dlaczego nie po równo? Bo tak się podobało ich panu. Błąd Salieriego (tego z filmu) polegał na braku wdzięczności za trzy talenty. Miał trzy, ale chciał dostać pięć. A przecież mógł nie dostać nic.
Podobno Bogusław Schaeffer, oceniając dzieła studentów kompozycji, wpisywał im dwie liczby. Pierwsza oznaczała rok, w którym kompozycja byłaby dziełem nowatorskim, druga – szacunkową liczbą ludzi, którzy potrafiliby takie coś napisać. Być wśród tysiąca najlepszych kompozytorów na świecie, być chociaż wśród tysiąca najlepszych felietonistów w kraju…
Foto: austriacki banknot z Mozartem, domena publiczna