Dużo, więcej, za bardzo. W każdej dziedzinie i na każdym kroku. Na przykład domy, te budowane w latach 90. Piwnica, parter, dwa piętra i duży garaż, który robi teraz za komórkę. Ile takich niewykończonych hangarów stoi na przedmieściach, ile oferowanych jest do sprzedaży. Budowane z myślą o dorastających dzieciach, o wielopokoleniowych rodzinach, o produkcji skarpet w piwnicy… Dzieci się wyprowadziły, piętra nie ma za co ogrzać, więc siedzi się w dwóch pokojach na parterze i narzeka. A ja tam nie narzekam – mówi z przekąsem miły pan poznany na przyjęciu. – Miałem dom 400 metrów kwadratowych, ale zostawiłem byłej żonie. Niech sobie sprząta do woli. Wyciąga skądś akordeon i gra. Ładnie, ale za długo, za głośno…
Jak już grać, to głośno. Jak grzać, to porządnie. Od święta i na co dzień. Zimą w pokojach 24 stopnie – taką temperaturę sobie ludzie ustawiają. Na przegrzanej planecie przegrzewają sobie mieszkania. Globalne ocieplenie sypialni – jakby zimą trzeba było chodzić w majtkach i T-shircie. Co ciekawe, ci sami ludzie latem ustawiają sobie klimatyzację na 21 stopni. Jak już chłodzić, to na maksa. I włączyć kilka wiatraczków. Wiatraki prąd produkują, wiatraczki prąd zużywają. Taką mamy klimę.
Przy takich upałach owoce obrodziły jak nigdy. Nie miał kto zbierać truskawek, nie opłaca się zbierać jabłek. Koleżanka przywozi mi dwie siaty szarych renet, w zamian dostaje torbę malinówek. Obdarowujemy się nawzajem, bo ile można zjeść jabłek. Ile w ogóle można zjeść? Ile można zjeść mięsa, byle jakiej kiełbasy, ile można wypić piwa, ile kupić ciastek i batonów! Można mało, trzeba – dużo. Za dużo. Za dużo jemy, a i tak za dużo wyrzucamy żywności. Ale trzeba kupować – to nam nakręca koniunkturę. Dlaczego za dużo kupujemy? Ktoś musi kupować, by sprzedać mógł ktoś. Najwyżej potem zaczniemy się odchudzać, kupimy coś na odchudzanie. Właściwie to powinni te tabletki dokładać w komplecie do boczku czy karkówki. Albo nawet robić takie rolady, golonki faszerować lekami na wątrobę, suplementami diety.
A wiecie, jakie słowo jest w słowniku przed słowem dieta? „Diesel”, moi drodzy, słowo diesel. Silnik, napęd, ruch. No przecież się ruszamy – jeździmy do klubów fitness, by pochodzić po ruchomych bieżniach. Jeździmy do kiosku po czasopismo o zdrowym stylu życia, jeździmy po owoce leśne i grzyby, jeździmy na narty i na sanki. Jeździmy się przejechać. Gdyby w „Familiadzie” padło pytanie: Czego jest za dużo?, odpowiedziałbym, że samochodów. By samochody miały sens, musi ich być mało (mniej w każdym razie). Zupełnie jak milionerów albo brylantów. Wyobrażacie sobie kolejkę milionerów po brylanty? Milionerów stojących w milionowych korkach. Swoją drogą ciekawe, że mówi się stać w korku, skoro w korku wszyscy siedzą. Stoi się w kolejce – na Giewont (albo na Kasprowy), w korku się siedzi i słucha muzyki.
Za dużo wszędzie tej muzyki, za dużo informacji, radia za dużo i telewizji, komputerów za dużo i maili za dużo. Za dużo śmiesznych felietonów i zdecydowanie za dużo felietonów mało śmiesznych. Za dużo sportu w telewizji, za dużo reklam w sporcie w telewizji. Za dużo Roberta Lewandowskiego i za dużo Anny Lewandowskiej. Za dużo kandydatów na listach wyborczych i za dużo wyborów. Za duży wybór w sklepach, za dużo sklepów do wyboru. Za dużo ironii i za dużo wielkich słów. Za dużo fanatyzmu u wierzących i za dużo niewiary u niewierzących. Za dużo pracy, za dużo już tego „za dużo”.
Za mało miłości.
Foto: Marcin Andrzejewski