Byłem na spotkaniu z kandydatem na prezydenta, który w programie wyborczym ma darmową komunikację. Nie chodzi o darmową komunikację z elektoratem, chodzi o darmowe przejazdy tramwajami i autobusami. W ramach komunikacji z elektoratem kandydat (za darmochę) rozwinął ideę darmowych przejazdów. Brzmiało to nawet sensownie: Rocznie transport publiczny w Łodzi kosztuje 400 milionów złotych, z czego 270 to dotacja z budżetu miasta, a 130 milionów to wpływy z biletów. Tę ostatnią sumę trzeba pomniejszyć o koszt przygotowania, dystrybucji i sprawdzania biletów, o zarobki kanarów i działu odwołań, o koszt zakupu i konserwacji kasowników wreszcie. I teraz uwaga – zdaniem kandydata można zrezygnować z biletów i wyjść (jako miasto) na zero, wprowadzając kartę miejską dla płacących tu i teraz podatki. Wiele osób zameldowanych jest gdzie indziej, ale mieszka i/lub pracuje w Łodzi. Karta miejska uprawniająca do darmowych przejazdów będzie dla nich zachętą, by się przemeldować. Miasto zyska w podatkach to, co straci, dotując w całości swoje autobusy i tramwaje. Zyskiem będą mniejsze korki i czystsze powietrze – zyskiem dla wszystkich, także dla niekorzystających. Brzmi rozsądnie, ale…
Każdy pomysł ma jakieś słabe punkty, w każdej całości można znaleźć dziurę. Albo dziurkę, jak w sprawie kasowników. Jeżeli darmowa komunikacja ma być tylko dla posiadaczy karty miejskiej, to kontrolerzy nadal będą potrzebni. I kasowniki, i kioski z biletami. Bo dla przyjezdnych komunikacja darmowa nie będzie. Co gorsza – wyobraźmy sobie tych sfrustrowanych kontrolerów, którzy cały dzień nikogo nie mogą złapać i w końcu trafia się im jakiś nieznający języka student z dalekiego kraju albo widząca pierwszy raz w życiu kasownik kobiecina ze wsi. Wtedy ruszą do akcji szukania dziury w całym i nie odpuszczą tak łatwo. A teraz niby odpuszczają łatwo? Po drugie – jeśli program zadziała, to przybędzie nagle wielu pasażerów, więc trzeba będzie uruchomić dodatkowe kursy i zapłacić kierowcom, mechanikom, sprzątaczom i sprzątaczkom, paliwowym koncernom. (No chyba, że efektem eksperymentu ma być większy tłok w pojazdach). Zatem trudno będzie wyjść na zero, bo nie 400, a 500 (powiedzmy) milionów będzie to wszystko kosztować. Czy wzrost wpływów z podatków to wszystko pokryje?
Może jednak warto? Może warto dopłacić, by choć 10% mniej samochodów zapychało ulice? Taki jest trend. Darmowa komunikacja już funkcjonuje w wielu mniejszych miastach, a nieraz nawet w większych. Pionierem jest tu Tallin (ponad 400 tysięcy mieszkańców) – w stolicy Estonii mieszkańcy jeżdżą bez biletów już od 5 lat. Co ciekawe, w tym roku w Estonii zaczęto wprowadzać darmowe autobusy w całym kraju (czyli darmowy estoński PKS). Dodajmy, że Estonia to kraj bardzo nowoczesny, wyznaczający trendy, inwestujący w zaawansowane technologie informatyczne. No cóż – informatyka to także komunikacja. Być może za kilkanaście lat darmowe tramwaje i autobusy to będzie oczywistość. Taka jak darmowe parki czy biblioteki. Kiedyś za wstęp do parków się płaciło (w Łodzi bilety były w Helenowie) – dziś to raczej rzadkość (ogrody botaniczne i parki przy zabytkowych pałacach). Miasta utrzymują tereny zielone, ktoś tam nawet czasem sprząta, bo ma to sens – mieszkańcom żyje się lepiej. Podobnie z bibliotekami, coraz częściej z koncertami, spotkaniami literackimi, odczytami. Kiedyś za to wszystko się płaciło.
Oczywisty kontrargument – teraz też się płaci. Za funkcjonowanie biblioteki, występ znanej gwiazdy na dniach miejscowości płaci każdy mieszkaniec z podatków. Płaci niezależnie od tego, czy lubi danego wykonawcę. Chce czy nie chce – musi zapłacić i musi… wysłuchać, bo koncert odbywa się często na świeżym powietrzu. Podobnie z darmowymi tramwajami – będą darmowe tylko z nazwy, a za tę darmowość zapłacą także ci, którzy jeżdżą rowerami czy samochodami. Nie ma darmowych lunchów, nie ma darmowych obiadów, nie ma też zapewne darmowych kolacji. Jak pisał Andrzej Bursa: Za darmo nie dostaniesz nic ładnego/ zachód słońca jest za darmo/ a więc nie jest piękny. Tyle że cytowany wiersz ma tytuł Sylogizm prostacki. Czystsze powietrze będzie darmo – chyba że wprowadzimy opłatę klimatyczną.
Argument trochę mniej prostacki: to, za co się nie płaci, jest gorszej jakości. Jest gorsze subiektywnie (jest postrzegane jako gorsze), a może i obiektywnie – obsługa mniej się stara, gdy klient nie płaci. Darmowe autobusy będą brudne i będą się spóźniać (to już oczywiście nie Bursa, a anonimowy głos zwolennika utrzymania biletów). Owszem, będą się spóźniać, tak jak te z biletami. Więc co dalej z kasownikami? Co dalej z kanarami? Na pewno nie jest to zawód przyszłości. Co innego specjalista od komunikacji. No to na koniec wierszyk:
Muzeum komunikacji
Co roku trzeba wymieniać/ pięć procent taboru./ To się nazywa techniczna/ śmierć.
Co roku grupa hobbystów/ odnawia dwa wycofane z ruchu/ tramwaje. To się nazywa/ miłość.