Muezin zaśpiewał w czerni nocy i wyrwani z głębokiego snu mogliśmy zacząć się zastanawiać: gdzie my właściwie jesteśmy? W obcym kraju, zapewne. Nie wąsaci Janusze z Podkarpacia, tylko wąsaci Mustafowie z Egejszczyzny czyhali na nas po wstaniu z łóżka. Jest tu bardzo ciekawie i bardzo swojsko. I egzotycznie. I swojsko. Nie wiadomo, co myśleć. Zupełnie jak o Polsce, która też jest swojska, a przy tym wionie egzotyką i łaciatością (pisało się o łaciatości Ciechocinka – LINK).
Wychodzimy na ulicę, a tu pomiędzy samochodami spacerują krowy. Jeden pan to się nawet zdenerwował, szzzu! wołał i machał rękami, bo mu kwiatki zjadały z żywopłotu. Egzotyka to podobno wytarte do niemożliwości słowo. Ale jeżeli coś jest różne od doświadczeń codziennych, jeżeli coś jest różne od jednolitego rytmu, to trzeba to egzotyką nazwać. No bo jak inaczej? Anomalią? Ewenementem? To chyba obraźliwe. „Egzotyka” ma w sobie coś z podziwu. Z zachwytu. Dzięki Bogu cały świat się z egzotyki składa, bo inaczej byłoby nudno.
Można się tu zachwycić. Niektóre narody w różnych bardzo ładnych miejscach się osiedliły. Niektóre się osiedliły i wkrótce ładne miejsca przerobiły na blokowiska, albo wieżowce hotelowe. Ale nie Turcy na półwyspie Bodrum. Bardzo dobra urbanistyka! Pejzaż niezepsuty blokhauzem. Wszystkie budynki niskie, białe, może nie wszystkie porywające architekturą, ale niewątpliwie stonowane i niekrzyczące. Łagodne białe kwadraciki wiosek i osiedli rozłożone na wzgórzach spadających do morza. Lazur. Palmy. Jachty, statki wycieczkowe, luksusowe motorowce. Prawie same nowe samochody. Bogato. Przyjemnie, estetycznie, na pierwszy rzut oka bardzo europejsko.
Ale gdy usiąść sobie w spokoju na krzesełku obserwatora, to od razu widać, że Turcy mają inne problemy. Powierzchownie sądząc i bez dogłębnej znajomości rzeczy (nie znam się, to się wypowiem), mają oni problemy ze sobą. Patriotyzm deklarowany aż bucha. Tureckie flagi zwisają tu z takich rzeczy, z jakich u nas nie odważają się zwisać. Z motoriksz do przewożenia kapusty, ze śmieciarek, z wozów asenizacyjnych. Powiewają na każdej wyższej górze. Na KAŻDEJ. Nalepione na bagażniki, na baki motocykli, na szyby restauracji. Wiatr porusza nimi na sklepach, na bazarach, na straganach.
No i na szybie co trzeciego samochodu, w tym miejscu gdzie nasi mają napisy „No bass no fun”, albo „Patrz w lusterka, sprawdź dwa razy…” zamaszysty podpis: „K. Atatürk”. To ten pan, który przeorał Turcję i zasiał zupełnie nowe ziarno. Zmienił kraj i zmienił społeczeństwo na zupełnie nową skalę. Był to rzeczywiście niesamowity facet.
W latach przed I wojną światową Turcja, a raczej Imperium Osmańskie, to był kolos na glinianych nogach, kraj rządzony metodami średniowiecznymi, feudalny na wskroś. Na czele państwa stał sułtan, zarządzający całością poprzez wojsko i urzędników znanych z korupcji. Kraj chłopów feudalnych. Kraj niemający właściwie żadnego przemysłu, żadnych stosunków kapitalistycznych, oprócz drobnego handlu. Kraj, który przed wiekami podbijał pół Europy i pół Azji i karmił się niegdyś podbitymi ziemiami, ale upadał powoli przez ostatnie lata. Sąsiednie imperia zabrały coraz większe połacie dawnych włości sułtana, Rosja zabrała Bułgarię, Włochy Libię, a Grecja wybiła się na niepodległość. W tym wszystkim Turcja przystąpiła do I wojny po stronie Niemiec, nieco przez nie przymuszona i postawiona pod murem.
Mustafa Kemal niedługo przed wojną ukończył Osmańską Akademię Wojskową w Stambule. Wziął udział w prowadzonych przez kraje ościenne przeciwko Turcji wojnach bałkańskich, na których zdobył solidne doświadczenie militarne. Gdy I wojna rozwinęła się na dobre, został postawiony na czele dywizji w bitwie pod Gallipoli, gdzie jego wojska pokonały koalicję brytyjsko-francusko-australijsko-nowozelandzką. Jako generał walczył z Rosjanami na Kaukazie i z Anglikami w Palestynie, według historyków jest jedynym osmańskim generałem, który w I wojnie światowej nie przegrał żadnej bitwy. Wyrobiło mu to niesłychany mir u podwładnych i zwierzchników. Wraz z następcą tureckiego tronu odwiedził w 1917 roku Austrię i Niemcy, gdzie poznał cesarza Wilhelma II i przepowiedział mu klęskę państw centralnych.
Ponieważ Turcja należała do krajów przegranych, zwycięscy alianci, czyli Anglia, Francja i Włochy, popierane silnie przez Grecję i Armenię postanowiły o podziale Imperium Osmańskiego. Kemal sprzeciwił się temu, wystąpił z wojsk rządowych i zadeklarował walkę z wojskami okupantów. Dostał za to zaoczny wyrok śmierci. Zorganizował konwent tureckich przeciwników podziału – Wielkie Zgromadzenie Narodowe Turcji i został jego przewodniczącym. Już kilka miesięcy później pobił armię francusko-ormiańską, a wkrótce Zgromadzenie założyło niepodległy, alternatywny parlament.
Tymczasem wielki wezyr w imieniu dotychczasowego rządu podpisywał porozumienia w Sevres, pieczętując tym samym aliancki plan podziału Turcji. Wielkie Zgromadzenie odrzuciło te postanowienia i przystąpiło do wojny pod dowództwem Mustafy Kemala. Wkrótce wojska Kemala odniosły poważne sukcesy, wyrzucając armie okupacyjne z kraju. Zawarto też szybki sojusz z Rosją Radziecką, który pozwolił na zajęcie ziem Armenii i Grecji. Grecja ruszyła z kontrofensywą na zachodnią Turcję, ale sojusze się zaczęły sypać – Włochy i Francja, obawiając się zbytniej dominacji Greków, wsparły Turcję dostawami broni. Mocarstwa zachodnie zaproponowały rozmowy pokojowe, ale wobec swej przewagi Turcy mieli je gdzieś. Wkrótce traktaty zostały podpisane, ale na tureckich warunkach – Grecy utracili Smyrnę/ Izmir, Turcy dostali Anatolię, Trację Wschodnią i Kurdystan. Kemal ogłosił powstanie Republiki Turcji i przeniesienie stolicy ze Stambułu do Ankary. Sam został pierwszym prezydentem z gigantycznym poparciem. Tak naprawdę jego działania były wielokroć skuteczniejsze od działań naszego Piłsudskiego.
Ocalenie jedności kraju nie było główną zasługą Mustafy Kemala. Był zwolennikiem nowoczesnej demokracji na wzór Szwajcarii i Francji, wrogiem komunizmu i faszyzmu. Jego ideą był rozdział państwa od religii, która przez sześć wieków rządziła Imperium Osmańskim. W 1924 roku Kemal doprowadził do likwidacji kalifatu, szkół religijnych i zniósł prawo szariatu, obowiązujące w Turcji od zawsze, zastępując je kodeksem karnym. Zbudował całkowicie od nowa edukację świecką, do której zostały dopuszczone kobiety. Była to pierwsza taka rewolucja w kraju muzułmańskim.
W 1925 roku rozpoczął kampanię o zmianę tradycyjnego tureckiego stroju na europejskie garnitury. Zostali do tego zobowiązani wszyscy urzędnicy państwowi. Reforma zezwoliła też kobietom na noszenie strojów odbiegających od kanonów islamu i zachęcała je do tego. Kemal wypowiadał się osobiście przeciwko tradycji zasłaniania twarzy przez muzułmanki. A lud go posłuchał. Choć nie cały. Podobno moda na garnitury tak się rozpowszechniła, że nosili je nawet traktorzyści orzący pole. Pojawiła się jednak silna opozycja tradycjonalistów. Szykowano rebelię w celu ponownego wprowadzenia szariatu, ale została udaremniona. Podobnie kilka zamachów na życie Kemala.
W 1926 roku zrównano prawa mężczyzn i kobiet w tureckim prawie cywilnym, dziesięć lat później kobiety otrzymały prawa wyborcze. Mustafa Kemal szedł za ciosem. W tym samym roku wprowadził kalendarz gregoriański, zmienił alfabet turecki na łaciński oraz wprowadził stosowanie nazwisk (sam przybrał miano Atatürk, „ojciec Turków”). Niezłe rewolucje. Przeorał kompletnie tureckie tradycje. A lud w większości wiernie poszedł za nim. Wprowadzono nowy system szkolnictwa wyższego, który upaństwowił wszystkie szkoły, również te wyznaniowe, zatem edukacja religijna od przedwojnia była kontrolowana przez świeckie państwo, jak nigdzie indziej w Islamie.
Atatürk prowadził niezwykle przemyślaną i spokojną politykę zagraniczną. W krótkim czasie doprowadził do podpisania umów sojuszniczych z większością swoich dawnych wrogów, także Grecją, ZSRR i Wielką Brytanią. Turcja stała się samorządną i niezależną oazą spokoju i stabilności na Bliskim Wschodzie. Gospodarka została przestawiona na nowe tory w duchu państwowego etatyzmu – kapitalizmu. Spora część dawnych zakładów przemysłowych, należących do byłych aliantów (Francuzów, Brytyjczyków i Greków) została znacjonalizowana, ale państwo wspierało silnie prywatny drobny i średni biznes. Turcja rozwinęła przemysł bawełniany i tytoniowy, a w latach 30. lotniczy i ciężki. Nieźle namieszał ten Atatürk. Mało komu na świecie udają się takie rzeczy. Nie dziwię się, że Turcy otaczają go kultem wręcz bałwochwalczym.
W Turcji po Kemalu Atatürku główny głos miała zawsze armia. Podczas gdy w innych krajach, zwłaszcza Ameryki Południowej, armia uznawana jest za emanację zamordyzmu, w Turcji, zgodnie z tradycją pierwszego prezydenta, stoi na straży demokracji i równowagi. Co to jest demokracja i co to jest równowaga – to jak wiadomo sprawy sporne. Dlatego też kilkakrotnie dochodziło w Turcji do wojskowych zamachów stanu, skierowanych a to przeciwko korupcji i indolencji gospodarczej, a to przeciwko wzrostowi w parlamencie sił komunistycznych, a to przeciwko autorytaryzmowi aktualnego prezydenta. Siły studenckie czasem mieszały się w owe zamachy i to po stronie wojska. Generalnie zamachy cieszyły się na ogół społecznym poparciem, co jest zdaje się światowym kuriozum.
Stan formalnego rozdziału islamu od państwa utrzymywał się do połowy lat 90., kiedy w wyborach zwyciężył Necmettin Erbakan i jego islamska i tradycyjna Partia Dobrobytu, reprezentująca religijną część społeczeństwa. Erbakan skierował Turcją w stronę złagodzenia laicyzacji, zaczął też różnicować politykę zagraniczną i kierować więcej uwagi w stronę państw Bliskiego Wschodu. Został szybko zmuszony do ustąpienia przez wojskowych. Jego duchowym następcą jest dzisiejszy premier Erdogan (Partia Sprawiedliwości i Rozwoju), który jednak prowadzi znacznie bardziej przemyślaną i dopracowaną strategię. Przede wszystkim deklaruje silne związki Turcji z Europą, oraz zdecydował o zakończeniu konfliktu wewnętrznego z kurdyjską mniejszością. Przy tym jest zwolennikiem wolnego rynku – czym zapewnił sobie poparcie Unii Europejskiej, ale i społeczeństwa tureckiego. Dodatkowe punkty zapewniły mu inwestycje w infrastrukturę (budowa 13 tysięcy dróg ekspresowych w latach jego rządów spowodowała spadek wypadków w Turcji o połowę), modernizację opieki zdrowotnej i ogólnie dobra koniunktura. Prezydent zwiększył też czterokrotnie wydatki na edukację, od czasu jego rządów powstało w Turcji blisko 100 nowych szkół wyższych. Przeprowadzono też wielką kampanię forsującą udział dziewcząt w edukacji, mającą wyrównać dysproporcje we wschodniej części kraju.
Ale sposób rządzenia Turcją robił się coraz bardziej autorytarny, Erdogan skupia coraz więcej władzy w rękach swojej partii i coraz silniej kosi opozycję, zdarzały się aresztowania pod słabo potwierdzonymi zarzutami korupcyjnym, oraz uciszanie i szykany prasy niepochlebnej prezydentowi. Po próbie puczu w 2016 roku Erdogan miał pretekst do zamknięcia 120 gazet, licznych aresztowań wśród swoich przeciwników i czystek w rządzie, systemie sądowniczym i edukacji. Wprowadzono ustawy zabraniającej krytyki prezydenta, a prawo jest zmieniane w stronę dożywotniego sprawowania przez niego urzędu.
W kwestiach społecznych aktualny prezydent głosi powrót do tradycyjnych wartości i ról społecznych, wypowiada się głośno przeciwko aborcji i feminizmowi, jest zwolennikiem większej roli religii w życiu Turcji. Zakazał wszelkich reklam alkoholu i obłożył sprzedaż dużymi podatkami. Partia Sprawiedliwości i Rozwoju wspierała sunnickie Bractwo Muzułmańskie (Towarzystwo Braci Muzułmanów), którego ideą jest „zaszczepienie Koranu i Sunny, jako jedynego punktu odniesienia dla państwa, rodziny i jednostki”. Bardzo chętnie wprowadziłoby podatek pogłówny dla niewiernych, tak jak to było za Imperium Osmańskiego. Przy tym deklaruje akceptację dla demokracji. Zarówno Bractwo, prowadzące wręcz gigantycznie zakrojoną działalność dobroczynną i społeczną, jak i Partia Sprawiedliwości i Rozwoju cieszą się dużym poparciem.
Dochodzi tu jeszcze jedna, bardzo ciekawa kwestia. Turcja jest krajem formalnie laickim, w którym islam usunięto całkowicie z konstytucji już w 1924 roku. Wprowadzono wtedy państwowy Urząd do spraw Religii, który od przedwojnia odgórnie zarządza wszystkimi meczetami, imamami, kaznodziejami i szkołami koranicznymi. Jednym słowem państwo trzyma rękę na religii. O ile przy władzy jest frakcja świecka – wszystko idzie zgodnie z planem ojca narodu Kemala Ataturka. Ale jeśli wybory wygra partia islamska? Obecnie budżet Urzędu do spraw Religii został zwiększony do 2 mld euro, zatrudnia on kilka tysięcy imamów, w tym kilka tysięcy kaznodziei w Europie Zachodniej. Za czasów władzy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju zbudowano w Turcji kilkaset nowych meczetów. Co na to armia? Otóż armia została co nieco spacyfikowana. Finanse wydawane na wojsko zostały przez Erdogana wielokrotnie zwiększone, a armię w ciągu lat swoich rządów obsadzał w miarę możliwości swoimi zwolennikami. Tymczasem w bliskiej zagranicy Turcji wybuchło państwo ISIS i wojna w Syrii. Sprawy wewnętrzne zeszły zatem na daleki plan.
*****
90% Polaków deklaruje przynależność do katolicyzmu. 98% Turków deklaruje przynależność do Islamu. Ale choć Turcy są za udziałem religii w życiu politycznym i społecznym, to jednak wprowadzenie szariatu spotyka się z bardzo silnym sprzeciwem. Islam nigdy nie wiązał się tutaj (tak jak w Polsce) ani z przetrwaniem tożsamości narodowej, ani z uzyskaniem niepodległości. Stosunek do religii, naznaczony tradycją Atatürka jest całkiem inny. Ale tak naprawdę nie wiem jaki.
W naszym hotelu na uboczu jesteśmy jedynymi obcokrajowcami. Wszyscy inni goście to Turcy na wakacjach. Palmy, baseny, morze i sielanka. Dolce farniente. Wśród kilkuset wypoczywających są następujące osoby: 95% ubranych po europejsku mężczyzn i kobiet w kusych bikini, niektórych wręcz wyzywających, 3% pań w hidżabie (chuście nakrywającej włosy), 2% pań w burkach, z zasłoniętym zgodnie z Koranem wszystkim, za wyjątkiem twarzy, rąk i stóp. W basenie kąpią się jednocześnie kobiety prawie nagie oraz ubrane od stóp do głów, wraz z nakryciem głowy. Mam nieodparte skojarzenia, że to zakonnice w habitach wskakują z pluskiem do wody. Zastanawiam się jak, wyglądałby islam przeniesiony na nasz grunt, jak wyglądałoby życie w społeczeństwie, które na pierwszy rzut oka, ubraniem deklaruje stosunek do wyznania, kościoła i tradycji. No bo jak u nas idzie człowiek ulicą, to po moherowym berecie nie rozpoznaje się od ręki poglądów. Moja Mama na przykład chadza w moherowym berecie na marsze KOD.
Tymczasem jesteśmy tu w kraju teoretycznie islamskim, w którym nikt jednak żadnych dywanów do modlitw nie wystawia w stronę Mekki, w czasie gdy imamowie śpiewają z minaretów. Przynajmniej tutaj, na zachodnim wybrzeżu. Ba, nawet disco mjuzik nie jest w tym czasie przyciszana. Społeczeństwo stwarza wrażenie kompletnej sekularyzacji. No, chyba że chodzi o świąteczny długi weekend.
Dzwonię do wypożyczalni, żeby wynająć auto. Nie mamy żadnych aut dostępnych – mówi mi pan. No dobra, środek sezonu. Trudno. Dzwonię do następnej. Wszystkie auta mamy wynajęte – zapraszam za cztery dni – mówi drugi pan. Wszystkie??? Tak, wszystkie. Nie ma aut. Hmm… Trzecia wypożyczalnia. Przechodziłem obok niej godzinę temu i stał tam rządek samochodów z napisami „For rent”. Niestety nie mamy samochodów do wynajęcia. Ale jak to? Przed chwilą je widziałem! Bo u nas teraz jest „festiwal”- mówi pan.
W czwartej wypożyczalni się udaje, za nieco bardziej słoną kwotę. Ale w sumie nie jest źle – lir turecki spadł właśnie na łeb na szyję, po tym, jak prezydent Erdogan wziął się za stopy procentowe banków. Przyjeżdżamy w godzinę po telefonie odebrać samochód. Przed lokalem rząd białych fiatów „for rent”. Wchodzimy. Wszystkie samochody wynajęte! – krzyczy od progu pan z wąsami. Ale ja przecież dzwoniłem godzinę temu! Tak? No dobra, zapytam szefa. Na szczęście się udaje. To Id Al. Adha, zwane też Kurban Bayram, święto muzułmańskie, trwające cztery dni, podczas którego składa się rytualną ofiarę z barana lub kozy, dzieląc mięso dla krewnych i osób potrzebujących. Symbol poświęcenia dla Boga. Panowie Turcy! Nie „wynajęte”, tylko „mamy teraz akurat pierwszy, drugi i trzeci maja”. Polak zrozumie.
*****
Któregoś dnia do hotelu przyjechał pan z rodziną. Trzy zakwefione od stóp do głów panie, dwie starsze, jedna młodsza, nastoletnia i czwórka małych dzieci. Wieczorem pan zajmował się emablowaniem jakiejś niemal kompletnie roznegliżowanej dziewczyny nad hotelowym basenem, podczas gdy trzy panie zgodnie zajmowały się czwórką dzieci. Nasunęło nam to myśli, że chyba zakaz poligamii nie jest tu zbyt rygorystycznie przestrzegany. Nie wolno, ale można.
Czy u nas by to wszystko przeszło? U nas nie trzeba deklarować się w sprawie religii za pomocą stroju, a i tak przeciwnicy ideologiczni rzucają się jedni drugim do gardeł. W Turcji ten zagadkowy glajszacht superkontrastowej tradycji i nowoczesności działa jednak jakoś bez większych przeszkód. Jakoś to im idzie. Jakoś się kręci. Byłem tam tydzień. Tydzień się zastanawiałem i nic nie zrozumiałem. Trzeba tam jeszcze wrócić.
Tekst i zdjęcia – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski
P.S. Turecką panoramę motoryzacyjną opisałem gościnnie na najlepszym polskim blogu samochodowym Automobilownia – jest TUTAJ.