(…)Drobna irytacja przywraca mu zmysły i teraz ksiądz Benedykt Chmielowski, dziekan rohatyński, widzi, skąd miał to poczucie, że jeszcze śpi – stoi w mgle, która ma kolor jego pościeli, szarawy; złamana biel, którą już dopadł brud, ogromne zasoby szarości, które są podszewką świata. Mgła jest nieruchoma, szczelnie wypełnia całe podwórko, majaczą za nią znajome kształty wielkiej gruszy, murku, dalej – wiklinowego wozu. To zwykły obłok niebieski, który upadł na ziemię i przywarł do niej brzuchem. Czytał o tym wczoraj u Comeniusa. (…)
W końcu ruszają, ale jest tak, jakby stali w miejscu, o ruchu zaświadcza tylko kołysanie pojazdu i uspokajające skrzypienie. Tyle razy jeździli tą drogą, przez tak wiele lat, że nie trzeba już oglądać widoków i żadne punkty orientacyjne nie będą potrzebne.(…)
Widać tylko czubki drzew, znak, że mgła zaczyna opadać. – Patrzcież, dobrodzieju, Kaśka nie chce iść – mówi ponuro Roszko, gdy kolaska się zatrzymuje. Roszko schodzi z kozła i żegna się kilka razy zamaszyście. Potem nachyla się i zagląda w mgłę, jakby patrzył do wody. Spod jego odświętnego czerwonego, acz trochę już wypłowiałego kubraka wychodzi koszula.
– Nie wiem gdzie jechać – mówi.
–Jak to nie wiesz? Przecież już jesteśmy na rohatyńskim gościńcu – mówi zdziwiony ksiądz.
A jednak! Wysiada z kolaski i podąża za sługą, obchodzą bezradnie powóz, wytężając oczy w biel. Wydaje im się, że coś widzą, ale oczy, które nie mogą zaczepić się na niczym, zaczynają stroić sobie żarty. Że też im się coś podobnego przydarzyło! Przecież to tak, jakby się zgubić we własnej kieszeni.
– Cicho! – mówi nagle ksiądz i podnosi palec do góry, nadsłuchując. I rzeczywiście, gdzieś z lewej strony, z kłębów mgły dochodzi słaby szum wody.
– Jedźmy za tym szumem. To woda płynie – decyduje ksiądz.
Będą wlec się teraz powolutku wzdłuż rzeki zwanej Gniłą Lipą. Woda ich poprowadzi.
Olga Tokarczuk „Księgi Jakubowe”
*************
Jesienny świt na pustej, odkrytej przestrzeni, poprzecinanej brzozowymi zagajnikami. Z wilgotnych oparów mgły wyłoniła się szpica szwadronu idąca stępa. Kilkunastu jeźdźców w nieuporządkowanym szyku, prowadzonych przez młodego oficera o brawurowej urodzie, przygaszonej nieco zmęczeniem, jakie niesie wojna. Szpica przeszła strumień, wspięła się na niewielkie obłe wzniesienie, minęła brzezinę upstrzoną tu i ówdzie rachitycznymi sosenkami. Mgła jak to jesienią, nie uniosła się, lecz melancholijnie rozsnuła, pogrążając wszystko w zimnej, przejmującej zawiesinie.
Oficer uderzał od czasu do czasu otwartą dłonią w rękojeść przytroczonej do siodła szabli, ściągał wodze w lewo lub w prawo, toczył koniem w tę i w tamtą, zrywał go lub powstrzymywał, okrążał szpicę krótkimi łukami z jednej lub drugiej strony, wybijając ją z rytmu. Był niespokojny, a w obsesyjnych, nerwowych gestach czuło się nastrój, który poprzedza czasem wybuch niekontrolowanego gniewu lub furii. Reszta kawalerzystów starała się nie zwracać na to uwagi, choć pokora z jaką przyjmowali kaprysy młodego jeźdźca, zaświadczała o jego niekwestionowanej pozycji w oddziale. Następne obłe wzniesienie wyniosło szpicę ponad mgłę, a gdy pozostawili ją za zadami swych koni, z oparów wyłonił się kolejny oddział, liczniejszy od pierwszego, z którego wysforował się samotny jeździec w miękkim, rozkolebanym galopie.
Doszedł szpicę i zawrzasnął:
– Rangułt! Do diabła, Rangułt!
Wywołany syknął coś przez zaciśnięte usta. Strzelił otwartą dłonią w głownię szabli, aż zagrzechotały kostki palców. Jeździec obserwował to w napięciu, którego nie starał się ukryć. Zbliżył się do Rangułta i rzekł zaglądając mu w twarz:
– Dziwny kraj.
– Mgła – odpowiedział Rangułt, zrywając kona trzy, cztery kroki w przód.
– Dziwna mgła! – wykrzyknął jeździec, zrównując się z Rangułtem.
– Idź precz, Rudzki! – odpowiedział Rangułt i wyrwał znów kilka kroków przed siebie.
– Dziwny kraj i dziwna mgła! – Rudzki znów go doszedł.
– Powiedziałem: idź precz!
– Gotujesz się, graf?
– Jak widać.
– Ano ochłodzę, jeżeli łaska…
Najechali teraz na siebie obydwaj. Któryś z koni przysiadł na zadzie. Kłąb przy kłębie, strzemię przy strzemieniu, bark przy barku. Naparli. Nie ustąpił żaden. Rzecz zawisła między żartem a powagą, swawolą a złością, zniechęceniem a determinacją. Przechylić się może w tę i tamtą.
Eustachy Rylski „Warunek”
Dwie mgły, w dwóch książkach, które zacząłem czytać prawie równocześnie. Dwie symboliczne początkowe mgły. „Warunek” Rylskiego połknąłem jednym mlaśnięciem i w szybkim tempie. Nad „Księgami Jakubowymi” Olgi Tokarczuk spędziłem cztery tygodnie, czytając, odkładając i znów idąc trochę dalej.
W pewnym momencie, tak w jednej trzeciej „Ksiąg Jakubowych” naszło mnie zwątpienie. Rozdział dalej kolejne. W ogóle różne uczucia, słabo związane z fabułą, nachodziły mnie podczas tej lektury. Pierwsze to właśnie zwątpienie w sensowność zainwestowanego przeze mnie zainteresowania. Czekałem, aż coś się zacznie, coś mnie schwyta, wciągnie, porwie, wessie, jak czarna dziura Hana Solo, tak że zapomnę o bożym świecie i przelecę na Kessel w dwanaście parseków, nawet o tym nie wiedząc. Niestety, jakoś się nie doczekałem. Zastanawiam się, czy wada tkwi w książce, czy może we mnie. Gdzie zanika literacki magnetyzm – w nadajniku, czy może w odbiorniku?
Olga Tokarczuk dostała za swą książkę Nike, a skoro dostała – nikt nie waży się złego słowa powiedzieć. Zwłaszcza że to o Żydach jest. No, o tych sprzed stuleci, ale jednak. Śliski temat, zwłaszcza gdy w tle dwóch premierów niedawno podpisało jakieś deklaracje.
– Oj, ślisko, ślisko, ślisko! – Wbij pazur, Hemi! (cytat z filmu „Skok przez płot”)
Wbijam zatem pazur i brnę. Tokarczuk napisała wielkie dzieło, opus magnum, historyczną stylizowaną powieść o osiemnastowiecznej Polsce, Bałkanach i żydowskiej sekcie, gęstą, ze zmiennymi punktami widzenia, olbrzymią wręcz panoramą społeczną, od postaci historycznych (jak ksiądz Chmielowski, ten od koń jaki jest – każdy widzi) , poprzez biedaków z żydowskich kramików i wielmożów z magnackich dworów, obieżyświatów, awanturników, kupców i kaznodziei. Czytamy listy i wspomnienia bohaterów, patrzymy na świat ich oczami, oczami narratora. Większość opisywana w czasie teraźniejszym, więc sugestywnie i jakby reportersko. Gęsto, wielobarwnie, pod wieloma względami interesująco. Bo też interesujący czas wzięła autorka na cel, wielonarodową Rzeczpospolitą, otwartą na wpływy i prowadzącą ożywiony handel i kontakty z południowym wschodem, Turcją, Wołoszczyzną, Grecją. Ponieważ też lubię te kierunki, jako cele wycieczkowe, wielokrotnie natykałem się na coś familiarnego, co uprzyjemniało czytanie, a to Widyń z twierdzą nad brzegiem Dunaju, a to Giurgiu, a to Kamieniec Podolski, a to Nikopol. Tam byłem, Tony Halik – LINK
Jednak nie było to czytanie łatwe. Ma ta powieść o objętości dwuręcznej cegły tempo niespieszne, a w swej gęstości czasem wręcz grzęźnie. Co tu dużo nie mówić – od czasu do czasu nudzi. Czasem w fabule pojawiają się błyskotki pomysłów fabularnych, żywe, ale drobne, zbyt drobne jakby, wobec ciężaru całej powieści.
Fabuła, mająca doprowadzić nas do historii proroka Jakuba, który przybywa do Polski z Bliskiego Wschodu, zdaje mi się niestety blada. Enigmatyczna. W powieści spotykamy wielu bohaterów, ludzi o szerokich horyzontach, obieżyświatów, podróżników poszukujących duchowości, poznajemy ich historie, a nawet przywiązujemy się do nich co nieco. Jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że są to ludzie z podręcznika do historii, że trzeba by o nich przeczytać jakąś Inną Książkę, żeby poczuć to, co oni czuli. Nie ma w nich zadry, nie ma konfliktu, mało w nich krwi serdecznej. Czytając „Księgi Jakubowe”, w najmniejszym stopniu nie mogłem zrozumieć JAK człowiek taki jak Jakub może zostać prorokiem i pociągnąć za sobą ludzi. Jest to w treści tej książki niedopowiedziane i mało wiarygodne, a wedle mojej intuicji powinno było stanowić oś i esencję całości. Są oczywiście liczne, monotonne wywody na ten temat toczone przez żydowskich kabalistów i sekciarzy, ale nie jestem w stanie utożsamić się i wniknąć w nie emocjonalnie. To powieść oparta na historycznych faktach. Ale może te fakty zbyt mało soczyste, zbyt odległe, oddzielone od nas zbyt grubą ścianą czasu? Czy da się wzbudzić w sobie empatię do bohaterów czytając o powstaniu Kostki- Napierskiego? Czy da się utożsamić z opisem stulecia wojen krzyżowych? Czy da się pokochać podręcznik historii?
Oczywiście są w „Księgach Jakubowych” postaci mocniej zarysowane: awanturnik i wagabunda Moliwda Kossakowski, wyrazista hrabina Katarzyna Kossakowska, Aszer Rubin – żydowski lekarz i sam ksiądz Benedykt Chmielowski. Wiele radości, przyniosła mi praca nad figurą księdza Benedykta Chmielowskiego, dziekana rohatyńskiego, później kanonika kijowskiego, pierwszego polskiego encyklopedysty. Wszystkim zainteresowanym polecam lekturę jego dzieła Nowe Ateny, albo Akademia Wszelkiej Scjencyji pełna (…) – pisze autorka w posłowiu. To widać. Postać ta jest najbardziej ze wszystkich bohaterów krwista i realna, ale cóż nam po tym, skoro znajduje się na zupełnym marginesie opisywanych wydarzeń, znika na drugim planie. Gdy w tym czasie pierwsze skrzypce grają postaci enigmatyczne, o mało zrozumiałych motywach działania.
Poszukiwania duchowe, które „Księgi Jakubowe” mają za temat, są dziś marginesem i to często wyśmiewanym szeroko i uznawanym za zabobony i wstecznictwo. Zwłaszcza że książka mówi o fałszywej, wyklętej religii. Wierze, która nie działa. Czy kogoś dziś jeszcze obchodzi fałszywa wiara? Duchowość, główny temat „Ksiąg Jakubowych”, jest dziwnie powierzchowna i deklaratywna jedynie.
Niemniej choćby czas odległy i ideały różne od współczesności, oczekuję od dobrej książki, że tchnie życie w swoich bohaterów, zuniwersalizuje przekaz i połączy jakąś emocjonalną więzią nas z nimi. Zespoli. Pokaże człowieka i jego niezmienną naturę, jego wieczne wady, zalety i sposób myślenia. Opowie coś ważnego o nas. U Olgi Tokarczuk jakoś to słabo wychodzi. Panorama zbyt szeroka, a bohaterowie w niej zbyt mali, żeby poruszyć na serio uczucia. Ich emocje są chwilą jedynie na tle całości. Ogląda się ich jak Pan Bóg w niebiesiech – z góry. A to słaba perspektywa do zaprzyjaźnienia. „Księgi Jakubowe” doceniam za oddanie ducha czasów, świetną panoramę historyczną, natomiast wypełnienie tej panoramy fabułą i treścią, choćby opartą na faktach, jest niestety mało porywające.
Tymczasem „Warunek” Rylskiego.
Naprawdę piękna, skondensowana polszczyzna. Ten język płynie jak strumień, błyszcząco i żywo. To powieść równie dokładnie historyczna, jak gruby tom Olgi Tokarczuk – wojny napoleońskie i klęska pod Moskwą. Jednak Rylski idzie kompletnie odmiennymi drogami. Tam gdzie u Tokarczuk historyczne stosunki społeczne są sednem treści, tam u Rylskiego historyzm jest solidnym tłem, ale pełniącym rolę podkreślenia istotnych w powieści wartości – honoru, wierności, także wierności swoim poglądom, kompromisów i wyborów, jakich trzeba dokonywać. To powieść całkowicie współczesna, można by te dylematy przenieść i we współczesny anturaż, ale wtedy straciłyby nieco ostrości. Kiedyś jakby poważniej traktowało się pewne rzeczy. Kiedyś kategoria honoru, wierności i dochowywania przysiąg była wdrukowana w człowieka na pewnym poziomie, dzisiaj jest zdominowana przez polityczne „nie wolno, ale można”.
Rylski skupia się na psychologii, na zadrach charakterów, na konfliktach narastających od drobiazgów do pryncypiów, wnika w dusze swoich bohaterów i podaje nam ich na tacy. To goście ze skazami, są tu, w tym miejscu, bo dopomógł im los albo sploty wydarzeń. Dwóch oficerów uciekających po klęsce napoleońskiej spod Moskwy, ale uciekających nie tylko przed wrogiem, ale też przed licznymi swoimi przewinami. Bohaterowie niebanalni. Każdy z nich ma ciemne momenty z przeszłości, które ciążą i kierują ich poczynaniami. Każdy z nich inaczej definiuje swoje miejsce w świecie i inaczej chciałby w nim się usadzić. I próbuje.
To powieść żywa i mocna, mimo spokojnej na pozór narracji, w której jak ukryte bomby zegarowe czyhają konflikty, zdolne wybuchnąć i zmienić bieg wydarzeń. Poprzez historyzm i lekkie aluzje ukryte w tekście „Warunek” wydaje się wręcz barwnym kondensatem najbardziej tradycyjnie polskiej literatury. Sienkiewicza, Żeromskiego, Iwaszkiewicza, ale przeniesionej we współczesność, intensywniejszej. Głębokiej. W pewnym momencie aż zakrzyknąłem do siebie: toż to wprost Gombrowicz jest! Tylko Gombrowicz realistyczny, bez ironii, bez śmieszności i udziwnienia. Gombrowicz serio.
Bardzo filmowa ta książka. Zdaje się wręcz scenariuszem, działa obrazami. Ale wymagałaby wybitnego reżysera i najlepszych aktorów, zdolnych wydobyć z niej całą psychologię, nie spaprać lakonicznych, mocnych dialogów. Czy ta książka jest męska? Czy to męska, maczystowska literatura w starym stylu? W końcu głównymi bohaterami są prawie sami faceci, i to do tego żołnierze, zabijaki, otrzaskani w walce. Ale czy Gombrowicz był męski? No nie bardzo. To jest wniknięcie w człowieka dużo dalsze niż wniknięcie w mężczyznę i jego męskie sprawy. Tak mi się wydaje. To zderzenie intencji, chęci określenia się w świecie, ustawienia się w nim. Dotyczy to każdego.
„Warunek” jest wręcz niedzisiejszo krótki, to cienka książeczka, nieidąca za modą na sześciusetstronicowe cegły. Jednak jej intensywność, no cóż napiszmy to podejrzane słowo – jej piękno i żywy realizm, wyróżnia się na tle standardowego tła. Dystansuje ciężki tom Olgi Tokarczuk, który się przy iskrze Rylskiego wydaje po prostu rozwlekły. Tylko jedna z tych książek grzęźnie we mgle przydługiej narracji, druga roznosi jej mleczny opar na ostrzach napoleońskich szabel.