Zadziwiające, jak różnie ludzie postrzegają świat. Jak różnie go opisują, filtrują i inne rzeczy wydobywają. Kompletnie inaczej ogniskują swoją uwagę. Kompletnie inaczej niż ja, oczywiście. To dowodzi, że jeszcze nie jesteśmy robotami. To chyba dobrze?
Paweł Kwiatkowski zrecenzował z wdziękiem Jedyną historię Juliana Barnesa – LINK, a potem mnie do niej zachęcił i ją podsunął (Zaraz przejrzę i zachęcę – cytat z Pimki i mojej Mamy). Czytałem wcześniej Zgiełk czasu” Barnesa, omawiany w jednym z moich poprzednim rankingów – LINK. Tam była wiwisekcja upodlenia w komunistycznym totalitaryzmie, w którym Dymitr Szostakowicz trwa w zaciskającej się pętli. Tutaj autor nicuje na wskroś historię trudnej miłości.
Dobra książka, bardzo wnikliwa psychologicznie, obrazująca skomplikowanie związku i jednocześnie sposób, w jaki pamiętamy o przeszłości. Dziewiętnastoletni żółtodziób zakochuje się bez pamięci w kobiecie dwukrotnie od siebie starszej. Konsekwencje tego związku formują go na całe życie, bo nie jest to, bynajmniej, przelotna miłostka, a bohater nie uchyla się od żadnej za ten związek odpowiedzialności. Teraz, po latach analizuje swoje i swojej kochanki zachowanie, zgłębia ulotne chwile, które kształtowały ich miłość, znaczy jeden za drugim kamienie milowe swojego życia. Zastanawia się, przemyśliwuje, wariantuje swoje uczynki.
Niełatwa ta miłość. Czysta i prawdziwa, ale niełatwa. Paul musi mierzyć się z nieprzychylnymi głosami z rodzinnego miasteczka, z wrogością swoich rodziców, ze zdziwieniem swoich przyjaciół i znajomych. Ale przede wszystkim musi się zmierzyć z przeszłością swojej kochanki, która jest mężatką w nieudanym związku i matką dwóch córek. Z początku nic nie jest postawione na ostrzu noża i nic nie rysuje się w złych barwach. Kochankowie dążą wspólną drogą do szczęścia i wolności… A może tylko tak pamięć podpowiada wspominającemu bohaterowi? Paul zagłębia się w coraz mroczniejsze zakamarki swojej historii, zwłaszcza że jego długoletni związek z Suzan nie był usłany różami i raczej stanowił równię pochyłą niż schody do nieba.
Suzan i Paul wykazują się w równym stopniu naiwnością i niedoświadczeniem. Niefrasobliwością, która pozwala omijać konsekwencje swoich działań. Ale z tej pary to Paul jest bardziej odpowiedzialny, bardziej świadomy… A może to tylko pamięć podpowiada wspominającemu bohaterowi?
Dobra, głęboka uczuciowo książka, ale jednak, co ciekawe, najzupełniej obca mojemu pojmowaniu świata. Przeciwna mojemu ja. Otóż nie dość, że nigdy w życiu nie miałbym ochoty na tak drobiazgową analizę swoich uczuć, to jeszcze moja pamięć działa najwyraźniej zupełnie inaczej, niż pamięć Juliana Barnesa i jego bohatera. W moim najszczerszym przekonaniu (a ja, co do siebie, oczywiście nigdy się nie mylę), jako wesoły pesymista wręcz nigdy nie filtruję pamięcią samych pozytywów, jakie wyświetla mi przeszłość, wręcz przeciwnie – równie wyraźnie pamiętam różne negatywy i traumy. One wyświetlają mi się równie często. Widocznie Barnesowi i jego bohaterowi – nie. I musi zastosować przymus względem swojego umysłu, żeby uświadomić sobie nieocukrowaną pełnię swojej historii.
Nie odczuwam też potrzeby drobiazgowej wiwisekcji moich odczuć i zachowań, rozpatrywania krok po kroku każdego elementu, który mnie kształtował. Czy wy rozpatrujecie? Może po prostu żyję szczęśliwszym, mniej skomplikowanym życiem niż Paul. Choć przecież nie zna się dnia ani godziny. Nie wiadomo co nas czeka, nie wiadomo, kiedy Ruskie albo Niemcy wejdą, nie wiadomo, kiedy fortepian spadnie na głowę. Wszystko przed nami. Wesoły pesymizm.
Przez drobiazgowość narracji „Jedyna historia” wydaje się stosunkowo chłodna. Nie jest szarpiącą wściekle emocjami książką, choć opowiada czasem o niewesołych sprawach. Filtr pamięci i rozumu działa też jako tłumik, przez który sączą się wolno wspomnienia, meandrują i płyną. Barnes potrafi się zagłębiać. Dociekać korzeni, motywów zachowań. Celnie opisywać przeszłe myśli. Obejmować rozumem. Stawiać lustra i po analizie odpowiadać na pytania.
Przeczytałem z przyjemnością i zainteresowaniem, ale nie zamierzam podkuszony przez Jedyną historię we własne lustro nieustannie zaglądać. Może odbicie w nim jest po prostu zbyt banalne… A może to tylko pamięć mi źle podpowiada?