Po co książki? Czy nie lepiej byłoby żyć w kulturze ustnego przekazu? Nie ścinać drzew na papier, nie tracić czasu na dyskusje nad każdym zdaniem, nie ślęczeć pod lampą do północy. Może lepiej. Ale co zrobić?
Skala sześciogwiazdkowa:
****** – Tusku, musisz!
***** – bardzo dobra, wysoka satysfakcja.
**** – dobra, warta przeczytania.
*** – może być, ale może też nie być.
** – słabo, jest słabo.
* – w ogóle nic ni ma.
Marek Krajewski Mock. Pojedynek **** i pół
Niezły kryminał, o bardzo ciekawym anturażu, może nawet ciekawszym niż fabuła. Krajewski dał w tym „wczesnym” Mocku obraz uczelni wrocławskiej, studenckich korporacji i zwyczajów oraz zanikającej w końcówce XIX wieku tradycji pojedynków. To mi się podobało. Obraz młodzieńca, którego znamy z poprzednich książek jako faceta w średnim wieku, jego wyborów i tego, co miało na niego wpływ, także jest dobry. Niedobre są dwa czy trzy dialogi, zwłaszcza pod koniec książki, w które włożono skomplikowane wyjaśnienia wcześniejszych wydarzeń. Brzmią fałszywie, jak wykład na uczelni, a nie głos żywego bohatera. Niemniej warto. Zwłaszcza dla ciekawych uczelnianych „didaskaliów”, ciekawszych niż w poprzednich kryminałach Krajewskiego.
Emile Ajar / Romain Gary Życie przed sobą ******
Wspaniałe. Językowo, psychologicznie, atmosferą. Mały chłopak, syn prostytutki, wychowywany w nielegalnym przytułku opisuje swój świat i swoje problemy, do których podchodzi ze stoicyzmem i wrażliwością jednocześnie. Refleksje na temat przemijania, które nasuwa nieuchronne starzenie się wszystkich opiekunów chłopca, kąśliwe uwagi narodowościowo – religijne oraz zestaw najróżniejszych przedziwnych typów, które zamieszkują sąsiedztwo. Wszystko zanurzone w dziecięco – naiwnym, a przy tym do bólu szczerym i celnym widzeniu świata. Sporo humoru w typie Hrabala. Tusku musisz! Pełną recenzję tej książki napisałem TUTAJ.
Michał Olszewski Chwalcie łąki umajone ****
Sentymentalny, osobisty reportaż – strumień świadomości z polskiej prowincji lat 90. Życie zabite dechami i biedujące, które dziś powolutku znika i zaczyna przechodzić do historii. Bardzo ciekawe opisy egzystencji przygranicznych przemytników i reporterska relacja z wyprawy za kaliningradzką granicę. Bardzo dobry esej o zbieraczach rzeczy niepotrzebnych. Jednak w pewnym momencie poczułem przesyt. Zda się ta książka środkiem autora do przypominania sobie przeszłości, do wyrzucenia z siebie wrażeń, zanotowania ich, zanim zginą, pochwalenia się nimi, poetyckiego eksploatowania wciąż tej samej tematyki. Może za dużo w tym autorskiego „ja”?
Łukasz Kubot, Artur Rolak Łukasz Kubot. Żyjąc marzeniami ***
Ciężko opisać mistrza Wimbledonu i najlepszego deblistę świata i ciężko wniknąć w jego życie, bo to człowiek zamknięty i nieco skryty. Jak napisali o nim inni: jest dwóch Łukaszów Kubotów – jeden na korcie, a drugi poza kortem. Dla pierwszego nie liczy się zupełnie nic oprócz tenisa, drugi zachowuje się tak, jakby tenisa nie było. Godna podziwu koncentracja na celu, konsekwencja i nieustanna praca nad sobą. Wyróżnia go to spośród innych tenisistów.
Nie dziwię się, że ludzie mówią o mnie, że jestem trudny. Bo jestem, nawet dla siebie. Ciągle chcę czegoś więcej. Nawet gdy wszystko idzie dobrze, mamy wyniki, wygrywamy ja nadal nie jestem „najedzony”, oczekuję kolejnych zwycięstw. Ktoś może pomyśleć, że brakuje mi luzu, a ja po prostu nie mam teraz czasu, aby się cieszyć. Jestem na takim etapie kariery, że muszę wycisnąć z siebie jak najwięcej. Szkoda energii na niepotrzebną, jeszcze przedwczesną radość i rozpamiętywanie tego, co już w przeszłości.
Myślę, że gdyby Artur Rolak nie napisał tej książki wraz ze swoim bohaterem, miałby większe pole do popisu w subiektywnych ocenach, w wierceniu życia Kubota, w drążeniu jego zwrotnych momentów (na przykład momentu rozstania z pierwszym trenerem). Tak wyszła książka w tonie zbyt chłodnym, by porwać. Między wierszami z tej biografii można wyczytać, że w najbliższych dziesięciu latach raczej nie mamy szansy dorobić się mistrza tenisowego na miarę Łukasza Kubota. On był niezwykle pracowity i zawzięty, wstawał o 5.30, żeby przed szkołą codziennie zrobić trening, dojeżdżał autobusami wiele kilometrów i grał w niedogrzanych halach. Ale dziś, nawet ktoś tak zawzięty, pochodzący z tego samego środowiska, nie miałby żadnych szans na wybicie się – po prostu nie byłoby go na to stać. W czasach początków Kubota działał jeszcze system wzięty z komunizmu, który choć ułomny, dofinansowywał juniorów darmowymi kortami. Dziś już nie działa. Tenisowe talenty mogą być wyławiane WYŁĄCZNIE spośród najbogatszych warstw społeczeństwa, a to, przyznacie, zawęża mocno spektrum możliwości.
Julian Barnes Jedyna historia *****
Trudna miłość rozłożona na czynniki pierwsze. Dziewiętnastoletni chłopak zakochuje się w kobiecie dwukrotnie od niego starszej. To prawdziwy, głęboki związek, nie przelotna miłostka. Niesie ze sobą poważne konsekwencje, a bohater nie uchyla się od odpowiedzialności. Problemy, skomplikowanie uczuć. Przegrana. Teraz, po latach analizuje swoje i swojej kochanki zachowanie, zgłębia ulotne chwile, które kształtowały ich miłość, znaczy kamienie milowe swojego życia.
Narracja „Jedynej historii” jest intelektualna, psychologiczna i jednak chłodna. Pomimo ciężkich przejść bohaterów pamięć narratora wycisza ich emocje. Jest to książka dobrze napisana i wnikliwa, ale sprzeczna z moim temperamentem i sposobem patrzenia na świat. Nigdy nie miałbym ochoty na tak dogłębną wiwisekcję własnych uczuć, własnej przeszłości. Może po prostu jestem mało dogłębny, w przeciwieństwie do Juliana Barnesa. Większą recenzję tej książki napisałem – TUTAJ
Krzysztof Osiejuk 39 wypraw na dziewiąty krąg *** i pół
Felietony o najbogatszych ludziach i rodzinach na świecie. W sporej części ciekawe, w części drażniące niedopracowaniem. Autor w niektórych miejscach daje lekceważące swoich bohaterów uwagi, bez solidnych podstaw uogólnia. Zdarzają się kiksy korektorskie – literówki albo składnia zdania, która zaprzecza logice. No cóż, jest to taki mniej więcej poziom, jak na mojej Fotodinozie, autor przyznaje się we wstępie do kompilacji internetowej wiedzy, tyle tylko, że ja zwykle podaję źródła. Niemniej sporo się można dowiedzieć o wielkich finansistach tego świata i o firmach z pierwszej setki Forbesa. Na przykład o tym, że Nike nie ma właściwie żadnej własnej fabryki. Całą produkcję zleca na Dalekim Wschodzie, a zaczynało od sprzedaży butów do biegania z bagażnika samochodu.
Michel Houellbecq Uległość ***** i pół
Zręczne to nad wyraz. Autor porusza się na cienkiej linie i zastanawiam się, czy nie spada tylko dlatego, że nazywa się Houellbecq i że dostał wcześniej francuskiego Nobla – prestiżową nagrodę Goncourtów. Być może gdyby jakiś Nie-Houellbecq napisał „Uległość”, to nie zostałaby wcale wydana, a przynajmniej cisza zapadłaby nad nią jak nad grobem. Otóż autor skondensował wszystkie stereotypy o Francuzach w swoim bohaterze. Zogniskował je jak w soczewce, dając przy okazji esencję, sedno tożsamościowych problemów współczesnej Europy, dotykających niewątpliwie także i Polski. Houellbecq skonstruował zatem bohatera – dupka, z którym trudno się utożsamić, a wręcz obserwuje się jego samotniczo-egoistyczno-zawikłane życie niczym karalucha w słoiku. Złapałem się na tym, że odczuwam złośliwą satysfakcję z powodu politycznego trzęsienia ziemi, jakie w „Uległosci” spotykają Francję i profesora Francoisa (zapewne Francuzi czytają tę książkę nieco inaczej).
Houellbecq nie utrudnia nam takiego odbioru, doprowadzając w różnych miejscach przemyślenia bohatera, profesora literatury na Sorbonie, do kompletnych absurdów, wzbudzających niespodziewaną śmieszność. Uciechy doczesne w postaci seksu (opisy ocierają się o pornografię) i wielce podkręconego smakoszostwa, które jednak nie pozwalają zapomnieć o samotności. Sybarytyzm, który wygrywa z jakimkolwiek zaangażowaniem, trwanie w swoim grajdołku, w kabotyńskim zadowoleniu z własnej pozycji. Czy jednak nie przypomina nam to własnej postawy „nasza chata z kraja”? Czy nie nasuwa myśli o „gwałtownych protestach” w postaci podpisywania facebookowych petycji albo ozdabiania profilowego zdjęcia stosownie zmienianymi flagami? Strategiczne planowanie własnej przyszłości, które zapewne psu na budę się zda, tylko bohater nic o tym jeszcze nie wie. Wszystko w „Uległości” jakoś tak „się samo zrobiło”, mimo woli bohatera i mimo woli społeczeństwa. Tak wypadało. Inni to wykorzystali i zrobili karierę. No nie wszystkim to po myśli, ale co zrobić? Trzeba się przyzwyczaić.
Książka zdecydowanie bardziej skupia się na tożsamości Francuzów (a przy okazji i nas Europejczyków), diagnozie ich ducha, opisie stanu posiadania, niż epatuje perspektywą muzułmańskiej ekspansji. Znów groteska, jakiej używa Houellbecq, służy do postawienia w ironicznym nawiasie realiów powieści. Prawie wybuchnąłem śmiechem, gdy Libia i Egipt zaczęły szykować się do wstąpienia do Unii Europejskiej. Houellbecq opisuje rzeczy chwilowo niemożliwe, ale jednak uprawdopodobnione, każąc zastanowić się czytelnikom nad przyszłością i postawą wobec niej. Muzułmańska rewolucja, jaką przedstawia, to najbardziej aksamitna rewolucja świata, choć de facto zmienia ona wszystko. Wyrywa korzenie tożsamości i mieli społeczeństwo, przy okazji demonstrując, że owe korzenie są zupełnie pustymi, odległymi sloganami. Zostaje tylko dogodne życie i uciechy doczesne. Nikt nie będzie przecież za owe korzenie umierać. To chyba już kiedyś było.
Gabriel Maciejewski Baśń jak niedźwiedź. Tom 1 **** i pół
Znany w pewnych kręgach bloger pisze zręcznie o ciekawych rzeczach. Są to wyraziste anegdoty wyjęte z odmętów polskiej historii. Niemniej już po pierwszych rozdziałach wyostrzyłem wzrok i uwagę, ponieważ autor w pewnych miejscach niemiłosiernie nagina fakty do swoich tez. To znaczy wybiera tylko te fakty, które mu pasują. Nadinterpretuje z wielką fantazją i całkowitym przekonaniem o swojej nieomylności, oraz o omylności wszystkich dotychczasowych historyków i literatów historycznych. Dobrze się to czyta, bo tematy nośne, różnorodne, od XVII do XXI wieku, postaci bardzo barwne i żywe, opisane w krótkich opowieściach – felietonach, a wielu z bohaterów – nieznanych. Od rozbiorów i powstania listopadowego do Enigmy i Czesława Miłosza.
Maciejewski w paru miejscach syntetyzuje różne kuriozalne wnioski, roztacza panoramy ukrytych wrogów sterujących polską historią, tylko nigdy nie konkretyzuje – kimż oni są? Autor na przykład otacza uwielbieniem polskie ziemiaństwo i wielce boleje nad utratą jego znaczenia, uznając to za spisek (czyj? – expressis verbis nie powiedziane). Zupełnie przemilcza jednak postępy rewolucji przemysłowej i gwałtowne prądy zachodniego kapitalizmu, które spowodowały ową utratę, a przy okazji pozwoliły bogacić się na potęgę innym niż ziemiaństwo warstwom społecznym. Czy mieliśmy zatem zostać krajem rolniczo-chałupniczym i konkurować z resztą świata produktami wiejskich gorzelni i tartaków?
Socjalizm i komunizm, święcące triumfy w XX wieku, wzięły na celownik polskie ziemiaństwo. To fakt, że w XX wieku Polska miała najpierw trochę szczęścia, a potem olbrzymie pokłady pecha, ale ŻADEN kraj nie żyje w oderwaniu od innych i niezależnie od geopolityki, nawet dzisiejsze USA i Chiny. I choćby na czele Polski w dwudziestoleciu międzywojennym stali Napoleon Bonaparte, Czyngis Chan i Bismarck razem wzięci, to nie udźwignęliby, taki to był ciężar ówczesnego geopolitycznego nacisku. Ziemiaństwo, które tworzyło kulturowo Polskę i de facto zapewniło przetrwanie narodu w latach zaborów – zostało wytrzebione przez historyczne kataklizmy. Gdyby nie zostało wytrzebione, wątpię, czy by przetrwało w niezmienionej formie i etosie, jak zapewne chciałby Maciejewski.
Chciałoby się podyskutować w wielu miejscach z autorem, ale szkoda na to czasu, niektórzy próbowali na jego blogu, ale polegli. On jest nieomylny. Niemniej w tej książce Gabriel Maciejewski ujawnia też fantastyczny talent narracyjny. Kilka rozdziałów jest opowiadaniami, napisanymi z wyczuciem, wrażliwością i autentyzmem. Tam wyraziste poglądy autora znikają przytłumione dobrą opowieścią i dla tych opowiadań warto „Baśń jak niedźwiedź” przeczytać. Zapadają w pamięć.