Nasz naród jak lawa,/ Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa,/ Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi… To Adam Mickiewicz – niezbyt może precyzyjny w geologicznej terminologii, ale intrygujący w narodowych diagnozach. Może to tak tylko kiepsko wygląda z wierzchu, a w środku mamy żarliwość i moc? Ogień mamy, co grzeje i daje światło. Może więc na co dzień kłótnie, swary głupie, za to od święta… Od święta to mamy swary specjalne, odświętne i rocznicowe. Kłótnie jak na weselu, bijatyki jak na wiejskiej zabawie, machanie szabelkami na sejmiku. Rocznicowe wota i liberalne veta. Ale wewnątrz ogień, tli się w popiele. Na dnie popiołu diament.
Nasz naród… Sto lat temu niepodległość odzyskało państwo, ale uchwałą sejmu obchodzimy 11 listopada Narodowe Święto Niepodległości. Jako kraj należymy do Organizacji Narodów Zjednoczonych (a nie do Wspólnoty Niepodległych Państw), ONZ jest kontynuatorką Ligi Narodów. Ta ostatnia nazwa ostatnio powróciła wraz z nowymi piłkarskimi rozgrywkami – Ligą Narodów UEFA. I jeszcze Narodowe Forum Muzyki, Narodowe Centrum Kultury Filmowej, narodowe instytucje kultury. Naród, narodowy – niektórych te słowa drażnią, są dla nich podejrzane. Podejrzane o nacjonalizm i ksenofobię. A przecież te słowa mają swoją wagę. Nie bójmy się ich. Niepodległość mamy też dzięki prawu do samostanowienia narodów, uznanemu za jedną z podstawowych instytucji prawa międzynarodowego.
Naród to wspólnota, wspólnota ludzi o tej samej kulturze, historii, o tych samych obyczajach. Wspólnota kulturowa, a nie wspólnota krwi, wspólnota oparta na poczuciu przynależności, a nie na urodzeniu. Polakiem jest ten, kto Polakiem się czuje, kto Polakiem chce być. Takie rozumienie pojęcia naród budziłoby zapewne mniej obaw. Stulecie niepodległości obchodzi w tych dniach kilka państw. Nie zawsze chodzi o odzyskanie niepodległości, w przypadku Łotwy na przykład – jest to powołanie państwa do życia. Różnie te państwowe urodziny są obchodzone. Na przykład Finowie budują sobie w Helsinkach wspaniałą, nowoczesną bibliotekę – za 100 milionów euro. Wszystkie partie się na to zgodziły, bo to dobry pomysł jest (u nas nie ma pomysłów, które poparłyby wszystkie partie). Ludzie będą czytać jeszcze więcej książek (już teraz Finowie są w czołówce statystyk), a kraj zyska architektoniczną perełkę, która będzie symbolem celebrowanej niepodległości. Podwójna korzyść – każda wypożyczona w tej bibliotece książka będzie podziękowaniem za niepodległość, a jednocześnie będzie budować kulturę.
Może zatem 11 listopada po prostu sobie poczytajmy – polską literaturę. Co nie znaczy, że nie możemy iść na spacer. Albo nawet na marsz. Taką mam wizję – Marsz Niepodległości idzie ulicami Warszawy do największej biblioteki. Tam każdy uczestnik wypożycza książkę i zaczyna się narodowe czytanie. Niechby i przy zapalonych racach. Wszędzie biało-czerwone flagi, na transparentach cytaty z wieszczów i anty-wieszczów. Mickiewicz i Gombrowicz, słowa Słowackiego, hasła Hłaski. Kibice skandują nazwiska pisarzy, policja na gorąco spisuje wrażenia po lekturze. Z biblioteki wylewa się lawa czytelników. Na pozór zimna i plugawa, lecz wszystkich trawi wewnętrzny ogień entuzjazmu. Chcą czegoś dobrego dla kraju – śpieszą się kochać ludzi, biegną nakarmić koty w pustych mieszkaniach, wraz z braćmi rozbijają mur, za którym płacze dziewczyna, budują dla niej szklane domy i sadzą czarnoleskie lipy. Dziewczyna przestaje płakać, śpiewa najpiękniejsze polskie pieśni i operowe arie. Dyryguje Krzysztof Penderecki. Gwiazdorzy disco polo obiecują poprawę i zapisują się do szkół muzycznych drugiego stopnia. Tłumy szturmują galerie sztuki, by kupić obrazy polskich malarzy.
I tak co roku – taka powstaje tradycja. Narodowa.