Aparat, jakim dysponuję, jak większość lustrzanek, ma możliwość strzelenia zdjęcia w trybie „B”, czyli robi zdjęcie tak długo, jak długo naciskamy spust migawki palcem (lub zdalnie). A czy ktoś jest chętny na naciskanie spustu migawki przez dwanaście miesięcy? Na szczęście są inne sposoby na taką sztukę.
Jak wiemy Facebook ma dużo wad. Ale jak się przyjrzeć, to ma też trochę zalet. Pewnego dnia zobaczyłem na fejsiku zdjęcia użytkownika Obscurnie –LINK i to dało mi do myślenia. Damian Kępiński je robi. Ale JAK robi? Wkłada papier fotograficzny do camera obscura w postaci puszki po herbatnikach, po kawie, albo kawałka rury kanalizacyjnej z wykonaną dziurką. Montuje je na kilka miesięcy. To tak mnie zainteresowało, że postanowiłem podrążyć temat. Oto wynik wiercenia dziury w brzuchu Damiana Kępińskiego z Obscurnie:
Marcin Andrzejewski: Masz Pan cierpliwość! Ile trzeba czekać, zanim takie solarne zdjęcie się zrobi? Jakie są minimalne i maksymalne wymagania czasowe? Czy im dłużej, tym lepiej?
Damian Kępiński – Obscurnie.: Minimalny czas to tak naprawdę jeden dzień, ale wtedy na negatywie zarejestruje nam się jedynie ślad Słońca i kontury obiektów, które znalazły się w kadrze. Według mnie sensownym minimum są 3 miesiące, a optymalny czas, po którym zdjęcie powinno wyglądać bardzo dobrze, to pół roku. Mówię „powinno”, bo warunek jest taki, że zdjęcie nie zostanie w międzyczasie przez kogoś zerwane, zniszczone przez wilgoć lub inne nie do końca przewidywalne czynniki. Maksymalna granica czasu w zasadzie nie istnieje, bo można naświetlać zdjęcia nawet latami. Według mnie jednak tak długie ekspozycje trochę mijają się z celem, bo po jakimś czasie papier może stracić swoją czułość i przestać reagować. Inna sprawa, że na wieloletnim zdjęciu nie zauważymy wyraźnie więcej szczegółów niż na zdjęciu rocznym czy nawet półrocznym. Spośród zdjęć, które już, rekordowym jest zdjęcie remontu na Jasnej Górze – naświetlane prawie dwa lata. Widać na nim „duchy” armat, które usunięte zostały z tego miejsca po kilku miesiącach od rozpoczęcia przeze mnie ekspozycji, ale jednocześnie drewnianą konstrukcję, którą zbudowano długo PO usunięciu armat. Z tego powodu wszystkie te obiekty zapisały się jako przezroczyste – oczywiście w przeciwieństwie do budynku sanktuarium, który ze względu na ciągłą obecność w kadrze wyszedł bardzo wyraziście.
Mam również kilka kamer zamontowanych w pobliżu zapory solińskiej, które wiszą tam od prawie 3 lat, bo jak do tej pory nie jest mi po drodze po nie jechać i licznik ich czasu będzie tykał przynajmniej do najbliższego lata, bo wtedy możliwe będzie wejście tam, gdzie wiszą.
Skąd fascynacja fotografią otworkową? Jak to się zaczęło? Każdy zaczynał od jakiejś ciemni w łazience – Ty też?
Mój staż to około 3,5 roku, a na pierwsze ślady solarygrafii trafiłem w jednej z astronomicznych gazet kilka lat temu, podczas jazdy na astro-zlot w Niedźwiadach – pamiętam ten dzień dokładnie. Muszę tutaj przyznać, że w zakresie wiedzy o fotografii byłem w tamtym czasie totalnym lamusem, który jakiekolwiek aparaty częściej widział w telewizji, niż trzymał w dłoniach i mimo momentalnej fascynacji opisaną tam techniką ubzdurałem sobie, że koniecznie potrzebuję profesjonalnej ciemni, by wystartować ze swoimi pierwszymi zdjęciami. Patrząc z perspektywy czasu, to było dość śmieszne. Taka bezsensowna blokada trwała u mnie przez kilka dobrych miesięcy – dopiero po tym czasie przełamałem się i postanowiłem poskładać swoje pierwsze kamery. Start miałem bardzo „mocny”, bo naraz zbudowałem około 200 aparatów z pudełek po kliszy (czarnych, z szarym dekielkiem), zapakowałem do środka papier Foma i rozwiesiłem je w moim rodzinnym Bełchatowie. Na plastikowych paskach zaciskowych. Zamysł miałem taki, że zawieszę tych solarek bardzo dużo i część zostawię na bardzo długi czas, a część będę zdejmował po paru dniach/tygodniach/miesiącach, by sprawdzać, jak postępuje naświetlanie. To było najrozsądniejsze, tym bardziej, że wiedziałem, iż moja niecierpliwość w tamtym czasie nie pozwoli na długotrwałe wiszenie ich wszystkich.
Po trzech dniach wybrałem się zerwać ze słupów pierwszą partię i… konsternacja, bo już po tak krótkim czasie kilka z nich wysunęło się z pasków i spadło na ziemię. Winę za to ponosi ich podatność na różnice temperatur, w efekcie czego na zmianę sprężają się i rozprężają, tracąc swoją sztywność. Na domiar złego już w domu okazało się, że negatywy, które wyciągnąłem z pudełek, są bardzo zaciemnione. Bez żadnych konturów budynków, bez krajobrazów. Jedyne, co w tamtym momencie wzbudziło mój zachwyt, to fakt, że na wszystkich obrazkach lekko majaczyły łukowate ślady Słońca. Moje pierwsze! Jednak zachwyt zachwytem, ale szybko zacząłem zastanawiać się, o co chodzi z tymi prześwietleniami, i doszedłem do wniosku, że pomalowanie szarej pokrywki ciemnym markerem to zdecydowanie za małe zabezpieczenie przed przedostającym się do środka światłem – powinienem okleić wszystkie kamerki czarną taśmą. Nie zrobiłem tego myśląc, że światło nie przejdzie przez pokrywkę. Oczywiście przeszło. W tym momencie na mieście wisiało jeszcze około 180 moich pudełek, które skonstruowane były dokładnie tak samo, więc stało się jasne, że trzeba je wszystkie zerwać i pogodzić się z bolesną porażką 0:200.
Tę „traumę” potraktowałem jako motywującą naukę i wziąłem się do pracy – tym razem z większą dbałością o zabezpieczenie przed światłem i stabilne montowanie na wybranej miejscówce. Od tego czasu zacząłem owijać kamerki aluminiową taśmą (jak się okazuje, idealną do zabezpieczenia przed światłem) i przyklejać je bardzo mocnym klejem montażowym MamutGlue, zamiast śmiechu-wartymi paskami zaciskowymi. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to pewnego rodzaju przeskok „technologiczny”, z którego korzystam do dzisiaj.
Właściwie nie potrzeba do fotografii otworkowej kupować sprzętu. Ale trzeba go sobie samemu wykonać. Jak się do tego zabrać?
Rzeczywiście, trzeba się tym zająć samodzielnie, ale to na tyle prosta procedura, że w zasadzie KAŻDY mógłby zacząć bawić się w konstruowanie kamer. Na początek trzeba uzbroić się przede wszystkim w cierpliwość… a poza tym w czarno-biały papier światłoczuły, puszkę po napoju (na przykład), czarną taśmę, drobny papier ścierny i cienką igłę. Osobiście używam wielu typów kamerek i ciągle próbuję nowych rzeczy, ale jak dotąd najczęściej używałem puszek po energetykach, rurek kanalizacyjnych, pudełek po kliszach i metalowych pudełek po herbacie. Fakt jest taki, że można użyć w zasadzie wszystkiego co da się szczelnie zamknąć, wyczernić i zrobić odpowiedni otworek, przez który do aparatu będzie wpadało światło. Według mnie puszki po energetykach to najbardziej wdzięczny materiał do wykorzystania na „body”, więc to na ich przykładzie warto opisać cały proces przygotowania kamery. Na początek więc nożem lub otwieraczem odcinam górną część puszki (tę z „kluczykiem”), a następnie mniej więcej 2/3 wysokości robię mikroskopijny otworek – szpilką lub igłą. W przypadku wspomnianej puszki dobrze, by dziurka miała około 0,3-0,4mm. Aby ułatwić sobie zadanie, przed nakłuwaniem szlifuję papierem ściernym blachę puszki, by stała się trochę cieńsza. Gdy mam dziurkę, ponownie delikatnie przecieram otworek od wewnętrznej strony puszki, aby wyrównać jej krawędzie. To dość misterna robota, bo dbałość o możliwie najbardziej okrągły kształt i gładkość krawędzi otworka ma ogromne znaczenie w kontekście jakości końcowego zdjęcia. Gdy otworek mam już dopieszczony, przychodzi czas na przygaszenie światła w pokoju (nie trzeba egipskich ciemności – wystarczy półmrok) i załadowanie do kamerki papieru światłoczułego, którego wielkość docinam tak, aby zmieścił mi się praktycznie na całej ścianie wewnątrz puszki. Po włożeniu przyklejam taśmą jego górne rogi do ściany puszki, by w czasie ekspozycji nie latał sobie swobodnie w środku – to dość ważne, bo każdy, nawet drobny ruch papieru (lub samej kamery) kończy się rozmazanym obrazem. Stabilizacja jest więc na każdym etapie kluczową sprawą. Po włożeniu papieru zaklejam zrobiony na samym początku duży otwór aluminiową taśmą, a następnie całą kamerę taśmą w kolorze kamuflażu – najczęściej wybieram kolor czarny lub szary. Ostatnie, co robię, to zaklejam skrawkiem taśmy mikroskopijny otworek przez który ma wpadać światło – taśma ta robi za migawkę, odsłaniam ją gdy kamerka znajdzie się już na docelowej miejscówce.
A co po kilkumiesięcznym naświetleniu?
Zrywam kamerkę, ponownie przy wygaszonym świetle wyciągam naświetlony negatyw i przygotowuję do skanowania. Najczęściej jest przemoczony i brudny, więc płuczę go i suszę. Kilka miesięcy to wystarczająco dużo czasu, aby w puszce znalazł się na przykład centymetr mieszanki złożonej z wody i pyłu, wpychanych przez wiatr przez otworek. Po wyczyszczeniu skanuję negatyw w zwykłym, domowym skanerze na ustawieniach .dpi na poziomie 600… A ostatnią fazą jest obróbka, czyli odwrócenie kolorów z negatywu do pozytywu, odwrócenie lustrzane i zabawy krzywymi/balansem kolorów/innymi opcjami według własnego uznania. Nie ma określonego kanonu, do którego bezwzględnie trzeba dążyć i dzięki temu podczas obróbki dozwolone są wszelkie chwyty i kolorystyczne szaleństwa.
Czy do sprawy podchodziłeś naukowo, czy eksperymentalnie? Precyzyjne wyliczenia rozmiarów i odległości papieru od dziury, czy raczej szedłeś na żywioł?
Wszystko na żywioł! Do tego stopnia, że do dziś nie znam żadnego wzoru odpowiedzialnego za wyliczenie średnicy otworu wobec odległości od papieru. :)
Czy eksperymentowałeś z wariantami materiału światłoczułego? Z jakimi efektami?
Na początku oczywiście zdarzało mi się testować i eksperymentować z różnymi typami papierów, ale przeszło mi w momencie, w którym wpadł mi w ręce Kodak Polym. Polski rynek jest dość biedny, jeśli chodzi o dostępność najlepszych papierów, ale to nie znaczy, że kompletnie nie mamy w czym wybierać… Z dostępnych u nas najlepiej spisywała się u mnie Foma 311/312. To wytrzymały i ładnie reagujący papier. Wcześniej często z niego korzystałem. Spokojnie dawał sobie radę z ciężkimi warunkami, był odporny na wilgoć/mróz i dawał bardzo charakterystyczne, nasycone kolory. Mówiąc o najlepszych papierach, miałem na myśli wspomniany wcześniej Kodak Polymax, ale też Kodak Kodachrome czy AGFA MCP. Niestety, trzeba uganiać się za nimi na internetowych giełdach fotograficznych lub na Ebay. Eksperymentowałem swego czasu z kilkoma typami papieru Ilford, z kilkoma Fomami i z kilkoma Fotonami. Ten ostatni po wystawieniu na światło zachowywał się niemal tak, jak zwykła kartka papieru. Zero reakcji na światło. Ilfordy z kolei mimo pięknych kolorów śladów słońca cechowały się emulsją bardzo podatną na destrukcyjny wpływ wilgoci – po paru tygodniach często nie było co zbierać z negatywu. Fomy z kolei są dość solidną alternatywą dla papierów z wyższej półki, na przykład Kodaka. Ogólna konkluzja jest taka, że jeśli tylko jest możliwość, warto celować w papiery Kodaka.
Jak dużo puszek rozwiesiłeś do tej pory? Ile teraz się naświetla?
Dokładnych statystyk nie prowadziłem, ale myślę, że do tej pory zawisło około 650-700 sztuk, a w obecnej chwili wisi ich około 170. Z czego mniej więcej 120 w różnych zakątkach Polski, a reszta rozsypana po Austrii, Niemczech i Litwie.
Jak dokonujesz wyboru miejsca zdjęciowego? Czy to długie poszukiwania? Zdaje się, że sporo też zależy od położenia aparatu względem Słońca?
Regułą jest u mnie, że najpierw szukam ciekawych obiektów w Internecie i gdy trafię na coś intrygującego, to ustalam jakieś inne ciekawe miejsca po drodze i po prostu jadę tam. Lubię podróżować po Polsce i nie trzeba mi szczególnej motywacji, by zwiedzać miejsca, w których jeszcze nie byłem. Gdy już jestem pod danym obiektem, to poszukiwanie konkretnego miejsca dla kamerki trwa bardzo krótko. To ma o tyle znaczenie, że im dłużej się czaimy, tym bardziej zwracamy na siebie uwagę ludzi w pobliżu, dlatego zdecydowanie podczas montowania kamer jest dość ważne. Próbuję sobie wyobrażać, jak promienie słońca będą zachowywać się w danym kadrze. Nie jestem w żaden sposób zafiksowany na punkcie obecności wachlarza śladów słońca na obrazku i skupiam się bardziej na samym obiekcie, na odblaskach i innych „interakcjach” słońca z otoczeniem, niż na nim samym.
Nigdy o żadnej puszce nie zapomniałeś?
Nie, próbuję o nich zapominać, ale się nie udaje:). W moim przypadku wskazane byłoby, abym zapominał o swoich solarkach na te 5-6 miesięcy. To paradoksalne, ale jestem dość niecierpliwym człowiekiem i zapomnienie o solarkach w niektórych przypadkach wyszłoby mi na dobre, bo nie kusiłoby mnie, by rwać je przed czasem. Wiem, co i gdzie wisi, bo komórką robię poszczególnym kamerkom zdjęcia z włączoną opcją geotagu.
Czy zdarzało Ci się, że puszki znikały za sprawą wandali lub innych niemiłych osobników?
To jest niestety wpisane w tę zabawę. Początkowo zrywano mi około 30% kamer, czyli bardzo dużo. Ginęły głównie dlatego, że nie kamuflowałem ich dostatecznie dobrze i wręcz prosiły się o uwagę ludzi/służb. Wiele się wtedy nauczyłem, jeśli chodzi o kamuflaż i umiejscawianie kamerek, tak aby nie przyciągały wzroku i w efekcie teraz giną może 2 sztuki na 100. Generalnie jest sporo ludzi, na których trzeba uważać. Typowi przechodnie nie są problematyczni. Mam wrażenie, że nie zwracają uwagi na zawieszone solarki, nawet jeśli mocno nie pasują do krajobrazu. Za to z tzw. „keszerami” jest trochę inaczej. Keszerzy to ludzie bawiący się w geocaching, czyli terenową zabawę polegającą na odszukiwaniu za pomocą GPS różnego rodzaju pojemników ze schowanymi w nich drobnymi fantami na wymianę i listą, na której podpisują się wszyscy, którzy dany pojemnik odnaleźli. Niestety, zdarzało się, że miejsca, w których zostawiałem kamery, zbiegały się ze współrzędnymi „keszów” i wtedy najczęściej moje solarki omyłkowo brane były przez nich za właściwy „kesz”. Otwierali je więc, a do środka wrzucali na przykład karteczki z imionami i przedmioty typu agrafka, guzik czy pięciogroszówka. Najczęściej moje solarki były przez keszerów zrywane, ale szczęśliwie zostawiane w pobliżu pierwotnej miejscówki, więc udawało mi się przynajmniej odzyskiwać kamery. Trochę gorzej z negatywami, bo one zwykle były zniszczone. Inna bajka to wszelkiego rodzaju służby porządkowe. Miałem na przykład akcje związane z przyjazdami do Polski ważnych ludzi, typu Donald Trump wizytujący Warszawę czy papież Franciszek przyjeżdżający na ŚDM w Częstochowie. Kilka miesięcy przed przyjazdem tego pierwszego obstawiłem kilkanaście bardzo obiecujących kadrów w okolicach centrum Warszawy, ale okazało się, że przetrwała tylko jedna z nich. Było jasne, że służby wyczyściły tę okolicę. Analogiczna sytuacja miała miejsce z papieżem Franciszkiem w Częstochowie, przy czym tam nic nie przetrwało.
Czy mając już duże doświadczenie, jesteś w stanie przewidzieć, CO wyjdzie na fotografii, czy jednak za każdym razem jest to zaskoczenie?
Cała magia solarygrafii polega na tym, że pewnym można być tylko tego, że będzie się zaskoczonym. Przewidzieć jestem w stanie na pewno wygląd kadru. Z całą resztą bywa różnie i z reguły wszystko pozostaje zagadką aż do momentu zakończenia ekspozycji. Czasem nie da się przewidzieć, jak zachowa się papier w danym mikroklimacie – przykładowo duża wilgotność powietrza w danym miejscu sprawia, że emulsja zwiększa swoją czułość i przybiera bogatszą kolorystykę (co jest jedyną zaletą wilgoci według mnie), ale jednocześnie ta sama wilgoć może w którymś momencie zadziałać destrukcyjnie na emulsję światłoczułą i sprawić, że spłynie ona z papieru. Dlatego bardzo istotne jest wybieranie papieru, który sobie po prostu z tą wilgocią poradzi – na przykład wspomniany Kodak Polymax. Szczerze mówiąc, nie ma szans, by rosa nie dostała się do środka. Mikroskopijny otworek zupełnie wystarczy, bo skala czasu jest ogromna i woda da sobie radę z dostaniem się do środka – obojętnie, jak mocno będziemy się starać, aby to się nie stało. Kwestia tylko ograniczenia tej wilgoci jakimiś doraźnymi rozwiązaniami. Jeśli wiem, że kamerka będzie wisiała w bardzo wilgotnym środowisku (nad rzeką/w lesie/na łące), to montuję wtedy coś w rodzaju prowizorycznego systemu hydraulicznego – czyli po prostu sznurek wyprowadzony z wnętrza kamerki na zewnątrz.
Trudne do przewidzenia jest na pewno to, jakie wydarzenia zapiszą się na zdjęciu – czasem nie dzieje się nic szczególnego, ale czasem dzieją się cuda, jak na przykład wyparowanie budynku, który jeszcze kilka miesięcy temu znajdował się w kadrze, a w międzyczasie został wyburzony. Wtedy na negatywie rejestruje się jego przezroczysty obrys, z prześwitującymi przez niego obiektami z tła.
Czy zdarzały się skuchy?
Tak jest, skuchy chodzą w parze z solarygrafią :). Kilka takich było, ale jedna szczególnie mi się zapisała w pamięci – na szczęście z happy endem. Ogólnie lubię klimaty industrialne, a że w pobliżu mojego rodzinnego miasta mamy sporą elektrownię, to stwierdziłem, że pojadę tam na rowerze i obstawię ją z możliwie najbliższej odległości. To były moje początki zabawy z energetykami – spakowałem kilkanaście sztuk i pojechałem robić swoje. To był ładny dzień, nikt tam na mnie nie zwracał uwagi, więc wszystko szło wzorowo. Po paru godzinach zawiesiłem ostatnią i już miałem wracać, gdy nagle drogę zajechał mi samochód ochrony elektrowni. Nie miałem świadomości, że zrobiłem coś „nie tak”, więc humor mnie nie opuszczał, nawet gdy zdecydowanie zalecili, bym pojechał z nimi, bo mają podejrzenie o… działalność terrorystyczną. Wsiadłem i pojechaliśmy do ich centrali, gdzie na monitorach pokazali mi, jak zawieszam swoje solarki. Wytłumaczyłem im spokojnie, że to żadne ładunki wybuchowe, tylko bardzo proste aparaty fotograficzne. Nawet pokazałem im kilka wcześniejszych zdjęć na telefonie – oczywiście nie uwierzyli, że to możliwe. Zamiast tego ostrzegli mnie, że „zaraz będzie policja” i że im już wyśpiewam całą prawdę. Jeden z nich powiedział, że zanim przyjedzie policja, pofatygujemy się tam, gdzie zostawiałem wszystkie swoje „ładunki”. Gdy już byliśmy na miejscu, jeden z nich nakazał mi ze srogą miną, żebym zerwał to, co zawiesiłem. Podszedłem więc. Wisiała wysoko i gdy zacząłem po nią sięgać, kątem oka zauważyłem, jak każdy z nich robi kilka kroków do tyłu. Zaśmiałem się wtedy, choć pewnie nie powinienem… Gdy zerwałem kamerkę i (o dziwo) nic nie eksplodowało, zaproponowałem, że ją otworzę i pokażę, co jest w środku. Zgodzili się, ale jednocześnie kazali mi się do siebie z nie zbliżać. Zacząłem otwierać puszkę i co ciekawe, to była jedna z pierwszych, które tego dnia zawieszałem, więc bardzo delikatnie na papierze zarysował się obrys komina i bardzo krótki ślad słońca. Pokazałem im szybko negatyw, by mogli się przekonać, że to na serio działa. Byli skonsternowani, ale nastawienia do mnie niestety nie zmienili. Zamiast tego usłyszałem, że już nie podejrzewają mnie o terroryzm, a o „fotografowanie obiektów strategicznych”. Pomyślałem: „Cyrk”. Wsiedliśmy więc do samochodu, by wyzbierać całą resztę aparatów i wróciliśmy do centrali, gdzie czekał już na mnie policjant. Długo między sobą rozmawiali, a policjant bardzo dokładnie oglądał moje puszki. Po jakiejś godzinie poważnym tonem powiedział do ochroniarzy, że zabiera mnie na komendę i tam zostanę przesłuchany. Ochroniarze wyraźnie się ucieszyli, że „mam za swoje” i że spełnili już swoją misję. Wsiadłem z policjantem do radiowozu, i już na początku zapytał mnie gdzie zostawiłem swój rower. Odpowiedziałem, że jakiś kilometr stąd, a on ku mojemu zdziwieniu stwierdził, że mnie do niego podwiezie i pozwoli jechać do domu… Okazało się, że Pan policjant blefował mówiąc, że zabierze mnie na komendę. Zaintrygowały go moje solarki i nawet całkiem rzeczowo wypytywał o różne niuanse związane z techniką. Poza tym bardzo chciał, żebym dał mu dwie z tych zerwanych puszek. Powiedział: „dzieciom pokażę, pewnie się zainteresują”.
Świetna historia! Fotografując różne industriale, zawsze zastanawiam się, kiedy władza położy mi rękę na ramieniu i uzna za imperialistycznego szpiega. Do tej pory musiałem tylko uciekać między zaparkowanymi autobusami przed ochroniarzami z łódzkiej Manufaktury. Ale to nic w porównaniu z Twoim terroryzmem w elektrowni Bełchatów. Czy praktyka w montażu puszek pomaga w zrobieniu ciekawej fotki?
Czy praktyka pomaga w zrobieniu ciekawszych zdjęć? W pewnym sensie tak, ale w zdecydowanie większym stopniu pomaga unikać okoliczności, które mogą sprawiać problemy. (Na marginesie: częste podciąganie się na znaki drogowe celem zamontowania na szczycie kamery powoduje, że na każdy kolejny znak wchodzi się trochę łatwiej – pod tym kątem praktyka też jest bardzo przydatna :). Dzięki doświadczeniom i sporej liczbie błędów dowiedziałem się, czego unikać i jakie tricki wykorzystywać, by solarki bezpiecznie trwały na swoich miejscach. Nauczyłem się przewidywać niuanse, których wcześniej nie brałbym nawet pod uwagę. Przykład? Lepiej unikać przyklejania solarek na latarniach, które mają zamontowane na sobie rurki na flagi. Szczególnie niedługo przed świętami państwowymi, podczas których flagi na pewno się tam pojawią. Oczywiście nie flagi są tutaj „problemem”, a ludzie, którzy te flagi wkładają i przy okazji mają nakaz usuwać wszystko, co wystaje ponad kształt latarni. Praktyka pomaga też zrozumieć pewne zachowania ludzi, co okazuje się bardzo przydatne, bo regularnie zdarza mi się montować kamery pośród przechodniów i dobrze byłoby pozostać niezauważonym – jak to zrobić? Pójść w zupełną skrajność i stać się widocznym aż za mocno, na przykład założyć odblaskową kamizelkę robotniczą, a następnie przy tych wszystkich ludziach wspinać się na przyniesionej drabinie. Mimo kamizelki pozostaje się dla tych ludzi niewidocznym, bo sąprzekonani, że mają do czynienia ze zwykłą obsługą.
Czy masz jakieś marzenia i plany dotyczące fotografii?
Przede wszystkim chciałbym z powodzeniem wykończyć swoją drugą ręczną analemmę – to jest plan, nie marzenie. Tym razem analemmę uliczną, o wiele bardziej ryzykowną i przez to bardziej „stresogenną” niż poprzednia. To bardzo wymagający projekt – tym bardziej w formie, jaką ja sobie narzuciłem. Obecna kamerka analemmowa wisi przy ruchliwym skrzyżowaniu, z widokiem na powstającą budowę. Pierwszy punkt złapałem pod koniec czerwca i do tej pory zarejestrowało się ich już ponad setka. Póki co ma się ona bardzo dobrze i na razie nie zwróciła niczyjej uwagi. Z kolei pierwsza z analemm powstawała pod moim blokiem w Bełchatowie. Całe przedsięwzięcie musiało być rozłożone na okrągły rok, bo dokładnie tyle czasu trzeba, aby uzyskać pełną „ósemkę”. Analemma jest kształtem nakreślonym na niebie przez pozycje Słońca fotografowanego przez cały rok, codziennie i dokładnie o tej samej godzinie. Trzeba więc systematycznie pojawiać się przy niej, aby odkryć jej otworek na skromne 2 minuty.
[Annalema przy okazji obrazuje ruch Ziemi wokół Słońca i nachylenie osi obrotu Ziemi do płaszczyzny jej orbity – przypis Marcin Andrzejewski]
Pierwsza analemma Obscurnie: https://www.facebook.com/240846306278893/posts/pierwsze-śliwki-nie-robaczywki-czyli-osiedlowa-analemma-zaliczona-zdjęcie-powsta/602552070108313/
Czy jakieś lokacje do zdjęć pozostają w sferze marzeń?
No jasne! Bardzo kręci mnie tematyka związana z cywilizacją Inków i marzy mi się obstawienie kamerami Machu Picchu. Nawet kilkudniowymi, aby tylko złapać kontur zabudowań i gór w tle. Z kolei wielomiesięczne solarki z tego miejsca są w sferze marzeń „ekstremalnych”, bo sprawiałyby one dość istotny kłopot – konieczny byłby powrót, co – delikatnie mówiąc – nie kalkulowałoby się zupełnie. Bardziej dostępne miejsca, które chciałbym zaliczyć, to na przykład opuszczone wesołe miasteczko w Prypeci.
Czy środowisko solarygrafistów jest w Polsce duże? Czy są jakieś formalne struktury?
Sformalizowanych grup nie znam. Ciągle jest to niszowe środowisko, ale w ostatnim roku zauważyłem dość wyraźny wzrost zainteresowania solarygrafią. Mam wrażenie, że ta magiczna i jednocześnie banalnie prosta technika przez lata była niedoceniana i schowana gdzieś w głębokim cieniu. Według mnie trzeba jej było wyjścia do ludzi i w miarę możliwości staram się nieść ten „kaganiec oświaty”, publikując swoje rzeczy w różnych zakątkach Internetu czy pokazując je na wystawach.
Notujesz coraz większe sukcesy, a o Twoich zdjęciach słychać coraz częściej. Zdaje się, że były też za granicą. Spodziewałeś się tego? Czy to cieszy i nakręca?
Tak jest, to mnie motywuje i pokazuje, że to, co robię, idzie w dobrym kierunku. A czy spodziewałem się „sukcesów”? W pewnym sensie tak, ale nie spodziewałem się, że będzie to miało miejsce już teraz. Na pewno bardzo cieszył mnie odbiór mojej pierwszej analemmy – wtedy naprawdę sporo się działo i czułem, że „Obscurnie” wzbudza bardzo duże zainteresowanie, nie tylko pojedynczych osób, ale i niektórych mediów. Z drugiej strony nie publikowano jeszcze moich zdjęć w National Geographic, więc do sukcesu (takiego prawdziwego, bez cudzysłowu) pozostała jeszcze dłuższa chwila :). W moim odczuciu poziom jaki prezentują moich zdjęć jeszcze nie jest taki, jakiego bym od siebie oczekiwał. Oczywiście jestem świadomy, że potrafią się one podobać, ale jednocześnie wiem, że mam jeszcze dużo pracy do zrobienia, by być w pełni zadowolonym z efektów. Mam spore parcie na dalszy rozwój i podnoszenie sobie poprzeczki – zarówno w kontekście obróbki końcowej, jak i od strony konstrukcyjnej.
Kiedy najbliższa wystawa?
Najbliższa wystawa zaplanowana jest na połowę lutego przyszłego roku, w Łódzkim Domu Kultury.
Super! Odwiedzę na pewno! Bardzo dziękuję za wywiad. Życzę okładki w National Geographic!