Jubileusz 130-lecia Teatr im. Stefana Jaracza uczcił wystawieniem Operetki Witolda Gombrowicza w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. 9 listopada w południe były rocznicowe przemówienia i wręczanie odznaczeń, a wieczorem sztuka wielkiego prześmiewcy Gombrowicza. I to właśnie Operetka – ironiczna wobec konwencji i przełamująca sztuczność sztucznością do potęgi drugiej! A zatem obchodzimy, celebrujemy, świętujemy, ale mamy do tego (do siebie?) dystans.
Inscenizacja jest zmodyfikowaną wersją dyplomowego spektaklu, który w zeszłym roku Zawodziński przygotował ze studentami Wydziału Aktorskiego w Teatrze Studyjnym. Można zapytać, czy na taką okazję nie warto było przygotować czegoś specjalnego zamiast z oszczędności odgrzewać znane już przedstawienie. Być może, ale idea zaproszenia na scenę młodych aktorów wydaje mi się godna uwagi – zwłaszcza w kontekście jubileuszu. Przecież grający tu studenci (część obsady jest dla obu przedstawień wspólna) zasilą niedługo profesjonalne sceny, być może także zespół Teatru Jaracza. Spotkanie w przedstawieniu Zawodzińskiego doświadczonych twórców z aktorską młodzieżą jest więc symboliczną sztafetą pokoleń we wchodzącym w kolejny etap swojej historii teatrze.
Poza tym samą Operetkę można czytać w bardzo różnych kontekstach. Gombrowicz w odautorskim komentarzu pisał, że rzecz z jednej strony winna być od od początku do końca operetką, nienaruszalną i suwerenną w swoich operetkowych elementach, a z drugiej ma być jednakże patetycznym ludzkości dramatem. Wyzwanie, konieczność połączenia przeciwieństw, sprzecznych żywiołów zabawy i powagi, karnawału i głębszych refleksji, konwencji i inwencji. Gra w konwencji i gra z konwencją – czyż to nie istota teatru? Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że groteskowa rywalizacja Szarma i Filureta może oznaczać dwie strony scenicznego medalu: arystokraci u Gombrowicza rywalizują w liczbie uwiedzionych kobiet, ale również teatr uwodzi widza. Uwodzi blichtrem operetek, tańcem, śpiewem, bogatymi strojami albo uwodzi głębią słowa, psychologicznymi, egzystencjalnymi lub filozoficznymi spostrzeżeniami, rodzącymi się w dialogu postaci. Jeden i drugi teatr ma swoich amatorów (i zawodowców). Stan pojedynku mniej więcej remisowy, według lokaja Stanisława: 256 do 257, według krytyków teatralnych – dokładnie nie wiadomo. Ale od dokładnej rachuby ciekawszy jest problem, czy obie postawy da się pogodzić w wielkiej syntezie?
Wydaje się, że pierwszy akt pokazanej w Jaraczu Operetki zbliża się do takiego ideału. Jest zabawnie, swobodnie, jest rozmach i energia. Ale jest też inteligentnie, jest myśl o historii i jej (bez)sensie i jest myśl o braku myśli – kwestia Księcia …bo my od dawna nie mamy żadnej myśli pada wyraźnie w stronę publiczności. Przede wszystkim jest jednak rytm – rytm operowych arii i ansamblów, wytupywany rytm zbiorowych układów choreograficznych, rytm teatralnej narracji wynikający z układu scen i precyzyjnej reżyserii. Zgranie tych rytmów w jedną strukturę powoduje, że teatralna machina działa bez zarzutu. Wzięta w galop publiczność ma też okazję do powtarzania za aktorami bezpretensjonalnego refrenu: ha, ha, ha, ha. Na przykład przy żarcie z rozkładaniem dywanu – lokaje ubrani jak kelnerzy tworzą ten dywan z… własnych ciał. Wielkie brawa także za scenę z rodzicami Albertynki. Grażyna Walasek i Bogusław Szuszką robią z niej perełkę: duet starszych, zdziwaczałych ludzi zamkniętych w kręgu powtarzanych w kółko kwestii, tworzących dwuosobową maszynę do robienia na drutach.
Po przerwie (po obu przerwach) jest już nieco gorzej. Na scenę wchodzi historia i wszystko staje się zbyt dosłowne. Ogarnięci rewolucyjnym szałem lokaje zakładają długie płaszcze i opaski ze swastykami. W tym momencie przypomniał mi się film The Wall zespołu Pink Floyd – tam też mieliśmy umundurowanych funkcjonariuszy jakiegoś totalitarnego systemu, ale twórcy wymyślili dla nich nowy znak, czyli skrzyżowane młotki. Czytelna, oczywista, ale jednak metafora. W spektaklu Waldemara Zawodzińskiego mamy dosłowność, także w scenie egzekucji. W miejsce burzy, która była w tekście Gombrowicza – wieje (miało wiać) grozą i potem bardzo trudno powrócić do operetkowego nastroju zakończenia. Albertynka (Iwona Dróżdż-Rybińska) musi wstać z trumny, zachowując młodość, wszystko musi się dobrze skończyć, czym wobec tego był sugerowany choćby dekoracją (stosy porzuconych ubrań) koszmar – snem? W dodatku wcielający się w hrabiego Hufnagiela Krystian Pesta nie dorównuje poziomem gry Dorocie Kiełkowicz, Andrzejowi Wichrowskiemu czy Markowi Nędzy, a to właśnie Hufnagiel jest w tej części centralną postacią. Znakomite są jednak pojedyncze sceny: pojedynek trzymanych na smyczach złodziejaszków (Mateusz Czwartosz i Michał Włodarczyk) czy monolog Księcia (Andrzej Wichrowski) na temat arystokracji.
Arystokracji, która swą bezmyślnością i mechanicznym niczym taniec upiorów odtwarzaniem form i hierarchicznych relacji doprowadza do spuszczenia ze smyczy demonów rewolucji. Świat urządzany przez lokajów okazuje się jednak jeszcze gorszy. Zostaje nagość Albertynki, która w finale jest kimś w rodzaju dziecka-kwiatu (dziecka z kwiatem między nogami), które śpiewa swoją arię na jakimś rockowym festiwalu. Ocaleniem jest młodość i naturalność? Tyle że dzisiejsza Albertynka już na początku nie jest niewinna, a i złodziejaszek zapuszcza się ręką w inne rejony. Czy cudem odnaleziona, powstanie z trumny w stanie niewinności?
Ważną rolę odgrywa w przedstawieniu odgrywa muzyka. Odgrywa, a raczej jest odgrywana przez zespół muzyczny umieszczony w centrum sceny w obniżeniu między podestami. Taka wariacja na temat kanału orkiestry w teatrach muzycznych – ciekawy pomysł. Bardzo dobrzy muzycy grają na żywo utwory skomponowane przez Tomasza Kiesewettera (z pamiętnego spektaklu Dejmka sprzed 50 lat). Melodie niby operetkowe, ale to raczej delikatny pastisz operetkowej konwencji – dobrze się komponuje z choreografią Pawła Kułagi i kostiumami Marii Balcerek. Wymieńmy grających w spektaklu muzyków, bo jakoś w programie zabrakło dla nich miejsca (podobnie zresztą jak dla niewymienionych z nazwiska studentów): Michał Zarych – klawisze, Kinga Czech – skrzypce, Paweł Mirowski – wiolonczela, Kamil Biadała – kontrabas, Kamil Leszczyński – klarnet, Wiktoria Koziara – saksofon, Ozeasz Błaszczyk – perkusja.
Oprócz wymienionych w tekście aktorów w przedstawieniu występują: Baron Firulet Sergiusz Olejnik, Profesor Radosław Osypiuk, Hrabia Szarm Karol Puciaty, Proboszcz Mariusz Siudziński, prezes – Jan Napieralski (PWSFTViT), generał – Jan Butruk (PWSFTViT), markiza – Marta Wiśniewska lokaj Władysław – Aleksander Rudziński (PWSFTViT), lokaje – Krzysztof Oleksyn, Artur Ziółkowski, Rafał Kowalski, Mikołaj Bartosiewicz (PWSFTViT) goście – Antonina Jarnuszkiewicz, Sylwia Gajdemska, Viktoria Zmysłowska, Dominika Walo, Julia Szczepańska, Julia Chatys, Hubert Kowalczys, Wiktor Piechowski (PWSFTViT). Premiera – 9 listopada 2018.
Na zdjęciu: Dorota Kiełkowicz i Andrzej Wichrowski, foto Greg Noo-Wak, materiały prasowe teatru.