Ach, jaka ta Polska piękna! Na filmie. I to nie na filmie fabularnym, tylko na dokumentalnym.
Czy Polska jest piękna? Miejscowo. W niektórych miejscach jest. A czy jest kraj piękny w całości? Chyba nie, choć jedne kraje są jakby lepiej wyposażone niż inne. Zresztą – co to jest piękno? Turyści z zachwytem fotografują majtki rozwieszone na sznurkach wśród brudnych murów w Wenecji, ale z dezaprobatą patrzą na sznurki rozwieszane w brudnych podwórkach łódzkich Bałut. Syf, kiła i mogiła, panie, choć w Wenecji jednak taka więcej urocza i malownicza jakaś. Nie to co u nas. W miastach jeszcze jakoś ujdzie, choć widać różne braki i wybite zęby, spowodowane a to bombardowaniem, a to kiepską polityką miejską, a to inwencją burzących deweloperów. Ale jednak ujdzie w praniu. Natomiast na prowincji…
Czasami lepiej zamknąć oczy, żeby nie widzieć tych pejzaży. Okropnych, upstrzonych byle czym, bez ładu i składu. Dachy z dachówki, dachy z eternitu, dachy z niebieskiej blachy, dachy płaskie i skośne, jednospadowe i czterospadowe, wysokie, niskie, w kolorach tęczy. Obok siebie czteropiętrowe potwory jednorodzinne, których dzisiaj nie ma komu sprzątać ani ogrzewać, ale w latach 90. wydawały się niektórym być znakiem nowoczesności, i babcine chałupki, skromniutkie, drewniane, z dwuspadowym daszkiem nad dwuizbowym wnętrzem. Wszystko naraz. I to nie w skupiskach, ale wręcz przeciwnie – w rozleziskach. Ziemia rolna i tania leży odłogiem, to można budować się każdy na innym wzgórku. Jak Huculi ze swoimi grażdami, tylko dużo bardziej – bo ludzi więcej.
Szczerze mówiąc, poza miastami ładnie robi się dopiero, gdy nie ma domów w zasięgu wzroku. Wtedy – tak. Ładnie, a nawet pięknie. Ale kiedyś jakby piękniej było. Szczególnie, gdy odzyskaliśmy niepodległość. Pewnie widzieliście nowy film „Niepodległość”? A jeśli nie widzieliście, to spróbujcie koniecznie! Jest jeszcze dostępny w serwisie Ipla, tylko musicie powyłączać sobie wszystkie blokery reklam, żeby go obejrzeć. Ta czynność przerasta moje zdolności informatyczne, dlatego obejrzałem go w telewizji.
„Niepodległość” przynosi wiele przyjemnych zaskoczeń. To porządny film dokumentalny, z pokolorowanym z umiarem historycznym materiałem, unikatowym i nie oglądanym do tej pory. Historia odzyskiwania niezależności, dobrze zmontowana i soczysta jak żadna dotąd. Miejscami wzruszająca. Daje wrażenie bezpośredniego obcowania z wydarzeniami sprzed stu lat, krok po kroku. Twórcy dokopali się do materiałów militarnych, politycznych, obyczajowych. Oglądamy jak żywych Piłsudskiego, Dmowskiego, Paderewskiego, Hallera, prezydenta Wojciechowskiego i generała Żeligowskiego. Tłumy w demonstracjach na ulicach Warszawy, zdjęcia kręcone w Wilnie, we Lwowie, w Krakowie, podczas powstania wielkopolskiego, w czasie plebiscytu na Śląsku, nieznane mi zupełnie niesamowite widoki bitew z Rosjanami w 1920 roku, niemal kompletną kronikę przejścia wojsk armii Hallera z Francji do Polski, od wymarszu, przez drogę koleją via Niemcy, aż po powitanie na ziemiach polskich. Krótkie ujęcia walk samolotów w Galicji, przebłysk ujęcia kamery – Merian C. Cooper, lotnik amerykański, kawaler Virtuti Militari, późniejszy nieślubny ojciec znanego pisarza Macieja Słomczyńskiego. Podobny nawet! – myślę sobie, ale za chwilę już inne bardzo ciekawe rzeczy wodzę, bo historia toczy się dalej.
Podobno inteligencję emocjonalną mamy bardziej rozwiniętą niż inne narody (to teoria Stefana Moellera). Ponoć w lot rozpoznajemy intencje, zamiary i możliwości napotykanych ludzi. Moja polska inteligencja emocjonalna po obejrzeniu autentycznych zdjęć z 1918 roku podpowiada mi, że nieźle trafiliśmy – mieliśmy doprawdy wielu prawdziwych bystrzaków u steru. Wielu ludzi najwyższej klasy. Wielu wiedzących, co, jak i czym robić, żeby zrobić. Widać to na pierwszy rzut oka, nawet na niemym filmie.
Oglądamy też mimochodem, jak ta Polska w budowie realnie wyglądała sto lat temu. Miasta jak miasta – niewiele się różnią, choć bruki przebłyskują tam, gdzie dzisiaj asfalt. No w Warszawie stoją jak byk i cerkiew Michała Archanioła, wyburzona w 1923 (szkoda jej trochę) i pałac Saski, który chcą dziś odbudować (nie wiem, czy warto). Ale Poznań czy Kraków mogłyby i dziś z powodzeniem zagrać główną rolę w filmie o poprzednim stuleciu.
Natomiast prowincja! Natomiast Wisła! Natomiast wsie i przysiółki, przez jakie maszeruje wojsko! O, takich plenerów próżno byłoby szukać dzisiaj w Polsce. Trzeba by je komputerowo stworzyć za jakieś strasznie grube pieniądze. Błotniste bezdroża ciągnące się po horyzont. Strzechą kryte drewniane chaty, marne dobytki, mokradła i jeziora, wioski Galicji Wschodniej. Bosi i ubogo odziani chłopi. To było przaśne. To było strasznie biedne, nędzne, ledwo żywe. To było ubłocone i niedomyte. Ale dwóch rzeczy temu pejzażowi nie można odmówić – malowniczości i spójności. Nie ma ich dziś wcale, znikły jak sen jaki złoty.
Marne drewniane wioseczki na skarpach Wisły. Zdaje się, że Czerwińsk został na filmie uwieczniony. Marne domeczki. Ale żaden zamek Gargamela nie śmie wychynąć ponad strzechy, żaden nowobogacki blokhauz nie dominuje nad panoramą i nie przytłumia kościelnej wieży. Z filmu dowiadujemy się notabene, że w 1918 roku pomiędzy Krakowem a Toruniem mieliśmy na Wiśle całe pięć mostów. No, ale promy na szczęście trochę ratowały sytuację. Kilka razy widać na „Niepodległości” przeprawy promowe i konne zaprzęgi, które się tymi promami przeprawiają. Jaka biedna i zacofana ta Polska by nie była – była ona piękna, na pierwszy rzut oka. Harmonia pejzażu i architektury. Gdzieś to pogubiliśmy.
Wiadomo – wojna, okupacja, osiemnaście filmów o tym zrobiłem, można to wszystko zrozumieć i zapłakać nad tym. Tak to już jest. Postęp. Jaki postęp, Edek? Noo… postępowy, do przodu.
Wtedy jakoś, pewnie z biedy, harmonia robiła się sama. Tak się budowało, bo dziad i pradziad tak budowali swoje drewniane, nietrwałe domki. Dzisiaj buduje się chałupy na dwieście lat, ale żeby było ładnie, to musi o to zadbać gminny plan miejscowy. A nie dba. Wybujały indywidualizm budujących za nic ma harmonię pejzażu – byle by moja chałupa miała inny kolor i kształt dachu niż sąsiada. To jest ewidentnie najważniejsze.
Jeśli jeszcze nie oglądaliście „Niepodległości”, to obejrzyjcie. Nie uchronił się ten film od pewnych uproszczeń, oczywiście, no i opowiada przede wszystkim o tym, co zdołano znaleźć w filmowych archiwach, zatem narracją kieruje też po części przypadek. Niemniej warto – duża satysfakcja. Ale oglądając film, zwróćcie też uwagę na polski prowincjonalny pejzaż sprzed stu lat. Szczerze mówiąc, nie mieliśmy zbyt wiele dóbr, oprócz malowniczego pejzażu, kiedy Polska odzyskiwała niepodległość. Film pokazuje to dobitnie. Choć bogactwo dziś wzrosło niepomiernie, malowniczość zdołaliśmy jednak od tamtej pory w olbrzymiej części zlikwidować. Czyżby przestała być potrzebna?
Foto: kadr z filmu „Niepodległość” w reżyserii Krzysztofa Talczewskiego.