Czytam dziennik Sándora Máraiego. We wpisie z 1944 roku, a więc z okresu dramatycznych wydarzeń wojennych, znajduję opis dnia – jednego dnia z życia znanego węgierskiego pisarza przed wybuchem wojny. Budził się o siódmej, wypijał szklankę soku z cytryny i pomarańczy, przeglądał gazety, czytał w łóżku. O dziewiątej pokojówka wtaczała do sypialni wózek ze śniadaniem, od 10 do 11 pisarz pisał, potem pod dom podjeżdżał samochód. Godzinka tenisa, kąpiel, pływalnia, masażysta, kawa. Potem lekki obiad, drzemka, znów trochę pracy, spacer. Wieczorem życie towarzyskie – wyjścia z wizytą, jakaś kolacja z żoną i znajomymi. Powrót do domu przed północą, lektura. I zakończenie: Przed snem człowiek stwierdzał, ziewając, że kolacja była niesmaczna, towarzystwo nudne, poziom życia literackiego opada, a życie, takie jakie jest, wydaje się naprawdę nie do zniesienia. Bóg jeden wie, może rzeczywiście takie było.
W bombardowanym Budapeszcie takie życie jawiło się jak sen. Jak bajka? Ułuda? Ja bym się zamienił, przynajmniej na jakiś czas. Bo w końcu pewnie by mi się znudziło – ile razy można jeść śniadanie w łóżku. Ileż można rozegrać tenisowych meczów, ile wypić kaw w kawiarni przy kortach. Ale przez jakiś czas chętnie bym spróbował. Pierwszy krok już zrobiłem – budzę się o siódmej i wypijam sok z cytryny (polecam na żołądek). Czasami mógłbym nawet przejrzeć gazety (wczorajsze, bo kto pójdzie do kiosku) albo internetowe portale, w weekend mógłbym poczytać do dziewiątej. Gorzej z wjeżdżającym na wózku śniadaniem. Raz czy dwa mógłbym namówić żonę na zabawę w pokojówkę, ale co potem? Wynająć kogoś na godziny (bo na stałe to nie bardzo są warunki lokalowe)? I co – wstawać, by go wpuścić i przytrzymać psa? Ubierać się i rozbierać czy otwierać drzwi w jakimś szlafroku? Oddać klucze obcej osobie?
Powiedzmy, że jakoś pokonałbym tę trudność (w ostateczności mogę sam sobie zrobić śniadanie) – co dalej? Wszystko niby da się zorganizować, szofera zastąpić taksówkarzem, znaleźć korty, masażystę. Problem w tym, że przy dzisiejszych korkach nie zdołałbym tego wszystkiego zorganizować logistycznie. Brakłoby mi czasu. A jeszcze bardziej brakłoby mi pieniędzy. W opisany tu sposób można żyć, będąc dziedzicem niemałej fortuny albo niemało zarabiając. Dwie godziny dziennie pisania miałoby to wszystko sfinansować? Ile można napisać przez dwie godziny? Kilka stron powieści, wiersz. Ja jestem w stanie stworzyć pół felietonu, a i to jedynie raz w tygodniu. Márai niekoniecznie pisał szybciej, pisał lepiej.
W tym momencie dochodzimy do kluczowego punktu. Mój mózg już pracuje w kierunku taniego usprawiedliwienia w rodzaju: gdybym miał takie warunki, też bym napisał genialną powieść. Dajcie mi służbę z wózkiem specjałów, a stworzę wam arcydzieło. Dajcie mi najlepsze wina, zaproszenia na koncerty operowych gwiazd, inteligentnych rozmówców mi dajcie – taki wniosek składam do ministerstwa. Takie bym chciał stypendium. Wpadamy tu w błędne koło jajka i kury: Márai pisał dobrze, bo żył wygodnie, czy żył wygodnie dzięki dobremu pisaniu? A może jedno z drugim nie ma związku? Może dobrze pisać można w każdych warunkach? Jest jeszcze inna możliwość – pisałby jeszcze lepiej, gdyby go nie rozpraszały sporty i kolacyjki. Gdybyśmy mu tak zostawili tylko sok z cytryny, spacer i kolację z przyjaciółmi raz w tygodniu. Masaż tylko wtedy, gdy od pisania zdrętwieje mu ręka. Gdyby go zamknąć w klasztornej celi…
A co z tym ostatnim zdaniem? Bóg jeden wie, może rzeczywiście takie było. To może wyglądać na samokrytykę klas posiadających, na wyrzuty sumienia za zmarnowany czas. Za dużo przyjemności, za dużo bezproduktywnej zabawy? Dwie godziny pracy dziennie to rzeczywiście mało, ale przecież zajęcie pisarza to także lektury, wypełnione myślami spacery, rozmowy. Jeśli to wszystko policzyć, można by pewnie mówić o nadgodzinach, więc to nie to. Nie chodziło też chyba o monotonię – pewien porządek dnia wymusza aktywność, przedstawiciele wolnych zawodów nieraz go potrzebują. Jeśli już to o monotonię doświadczeń, zamknięcie się na pewne sfery życia. Nigdy nie palić w piecu, nie rąbać drzewa, nie przygotowywać posiłku, nie opiekować się dzieckiem, nie kupować na targu, nie zrywać z drzewa owoców – to wyjaławia duszę. Zaczynamy ziewać, narzekać przed snem. Znudzeni przeglądamy gazety.