Teatr Mały specjalizuje się w komediach i adaptacjach klasyki. Czasami jednak u dyrektora Pilawskiego zobaczyć można inny repertuar. Tak jest w przypadku najnowszej premiery – Sklep to żaden interes Zbigniewa Pacury w reżyserii Mariusza Pilawskiego jest sztuką obyczajowo-historyczną z elementami komediowymi, której akcja rozgrywa się w Łodzi przed drugą wojną światową. Kontekst lokalny wydaje się w tym przypadku bardzo ważny – to przedstawienie o Łodzi skierowane do łodzian, opowiadające im historię miasta z odniesieniami do literackich mitów (Ziemia obiecana, Ślepy Maks). Zdjęcia przedwojennych ulic i muzyka z trzeszczących płyt budują atmosferę nostalgii. W tak przygotowaną scenerię wchodzą aktorzy, by odegrać napisaną przez autora historię (Historię przez duże H pisze i odgrywa kto inny).
Tytuł recenzji wbrew pozorom nie odnosi się do przedświątecznej atmosfery towarzyszącej grudniowej premierze. Ten tytuł to nazwa fikcyjnej łódzkiej gazety, którą założyli główni bohaterowie sztuki, dwóch przyjaciół znających się od dziecka – Polak o imieniu Staszek (Rafał Dąbrowski) i Żyd Kuba (Jan Jakubowski). Pierwszy z nich wylatuje z wojska, drugi porzuca studia prawnicze i – nie mając ochoty przejmować ojcowskiego sklepu odzieżowego – postanawia zostać dziennikarzem. Wkrótce jednak i on popada w kłopoty, robiąc w tekście zabawną literówkę. Dowcip to może mało wyszukany, ale śmieszy…
Staszek i Kuba mają w sam raz tyle, by bezskutecznie próbować założyć gazetę. Zanim bogaty wuj Kuby (Marek Kołaczkowski) zdecyduje się wejść z nimi w spółkę, wpadają jednak na genialny pomysł – zwracają się o pieniądze do dyrektora wodociągów i dyrektora miejskiej elektrowni. Pomysł, że świetny interes można w mediach zrobić, współpracując z ludźmi z miejskich spółek znajduje i dziś wielu entuzjastów. Ileż to gazet także i w naszych czasach żyje z ogłoszeń zamawianych przez władze. Iluż polityków zarządza miejską infrastrukturą. Nieco naciągane na pozór rozwiązanie scenariuszowe okazuje się aluzją do współczesności.
Poza tym to sztuka historyczna – mamy stare piosenki, mamy polsko-żydowskie realia, mamy powracającego w rozmowach marszałka Rydza-Śmigłego, mamy przedwojenne ogłoszenia prasowe. Poznajemy nawet ceny usług prostytutek na ulicy Solnej i relację tych cen do średniej płacy. Ten ostatni wątek jest o tyle ważny, że oprócz Staszka i Kuby jest jeszcze kobieta. Janka (Ewelina Kudeń-Nowosielska) jest prostytutką (nie chce iść do fabryki, a musi jakoś zarabiać), w której zakochuje się Kuba. Pomyślicie, że będzie to przyczyną jakiegoś dramatycznego konfliktu? Że zawód wykonywany będzie przeszkodą w romantycznej miłości? Nic z tych rzeczy: Kuba przekonuje swoją wybrankę do zmiany profesji i więcej do tego nie wracają. Oś konfliktu przebiega gdzie indziej – ojciec Kuby (Marek Lipski) wymyślił dla niego zawód kupca, a syn chce zarabiać piórem i maszyną do pisania (jak jego brat Julek – w domyśle Tuwim). Argumentem, który pada najczęściej, są pieniądze. I wszystko mogłoby się dobrze skończyć, gdyby nie… wojna.
Głos z offu informuje widzów, że bohaterom nie dane było zrealizować życiowych planów, po czym widzimy fragmenty archiwalnych filmów z Hitlerem i Niemcami. Na koniec wspomniany głos informuje o wojennych i powojennych losach poszczególnych postaci. No cóż… nie da się ukryć, że trochę tego za dużo, trochę to zbyt łopatologiczne. Moim zdaniem pierwsze wejście z offu jest całkiem zbyteczne – średnio rozgarnięty widz, gdy zobaczy na ekranie hitlerowskich żołnierzy, zrozumie, że wybuchła wojna i plan wydawania Gwiazdy Łódzkiej spalił na panewce. No chyba, że ma to być przedstawienie dla młodzieży szkolnej, ale wtedy należałoby ocenzurować wątki obyczajowe.
Pełne uroku malowane dekoracje, stare meble i rekwizyty (radio, maszyna Singer, maglownica) w umowny sposób budują sceniczną rzeczywistość. Podobnie na granicy umowności i realizmu zaprojektowane zostały kostiumy. Aktorzy grający postaci Żydów delikatnie zaznaczają akcent, ale nie silą się na odtwarzanie charakterystycznego sposobu mówienia. I bardzo dobrze, gdyż moglibyśmy dostać wtedy kabaretowy wieczór szmoncesów. Choć i takie elementy w przedstawieniu występują (scena ze swatem, bardzo dobrze odegrana przez Witolda Łuczyńskiego). Bardzo przekonujący jest też Jan Jakubowski w roli Kuby – młodemu aktorowi udało się stworzyć sympatyczną, wielowymiarową postać, której wierzymy.
Przedstawienie warto zobaczyć, szczególnie, jeśli mieszka się w Łodzi. I jeśli chce się tu robić interesy – wydając gazetę, prowadząc sklep albo teatr.
Foto: Beata Michalczyk, materiały teatru