Któż nie lubi świątecznych tradycji? Zwłaszcza tych znanych z rodzinnego domu, przejętych z dziada pradziada. Tych przepisów na babki prababki. Tych rodzinnych anegdot przekazywanych z ojca na syna przy wigilijnym stole. Ja lubię. Niech się to wszystko co roku powtarza – do końca świata i jeden dzień dłużej. U mojej koleżanki na przykład co roku pewna ciocia zadaje to samo pytanie: A u was była na Wigilię grzybowa czy czerwony barszcz? Pytanie zasadnicze, wiele mówiące o ludziach. Jacyś bystrzy etnolodzy napisali już pewnie niejeden doktorat o tym fundamentalnym podziale. Może powstała nawet mapa zasięgów tradycyjnej wigilijnej zupy, może zbadano historyczne i geograficzne przyczyny takiego, a nie innego wyboru pierwszego dania w tym szczególnym dniu.
U koleżanki, tak jak u mnie – grzybowa. Zgodnie z prawdą koleżanka zawsze informuje o tym ciotkę. W tym roku jednak coś ją podkusiło i dla żartu odpowiedziała: u nas zawsze był barszcz. Ciotka łyknęła to bez mrugnięcia okiem, jakby przez dwadzieścia ostatnich lat nie uważała na lekcji. Zastanawiam się, co będzie na kolejnej Wigilii? Czy koleżanka podtrzyma wersję z barszczem, czy może wróci do grzybowej prawdy? A może od tej pory co roku będzie zmieniać odpowiedź i powstanie nowa rodzinna tradycja? Po latach wychowane w niej dzieci będą protestować, gdy ktoś się pomyli i w roku grzybowej wspomni o barszczu. Albo odwrotnie.
Podobnych pytań można zadać wiele: Podawało się u was makiełki czy jagły? Mieliście sztuczną choinkę czy prawdziwą? Była u was kapusta z grochem czy może groch z kapustą? Prezenty leżały pod choinką czy przynosił je Święty Mikołaj? No i proszę – nareszcie są i prezenty. Też bardzo lubię, nie przeszkadza mi nawet nieuchronna powtarzalność propozycji: książki, kosmetyki, ubrania, alkohole… Raz na kilka lat ktoś się wyłamie scyzorykiem, zaskoczy rzeźbionym kompletem szachów, zadziwi latarką na słoneczne baterie. Albo pizzą na rzepy.
Pizzą na rzepy? Wcale nie przesadzam – mój wnuk dostał w tym roku taką zabawkę. Żółte (posypane serem) kółko, do którego można przyczepiać małe kółeczka z narysowanymi pomidorami, oliwkami, cebulą czy plasterkami salami. No i jeszcze z czymś żółtym, co wziąłem początkowo za ser, a co okazało się ananasem (pizza hawajska). Dziecko przykleja sobie dodatki, a w dodatku może specjalnym narzędziem pokroić pizzę na kawałki, gdyż kółko składa się ze sklejonych rzepowymi paskami trójkącików. Pyszna zabawa.
Siedzimy więc sobie na tradycyjnej polskiej Wigilii i bawimy się w krojenie tradycyjnej włoskiej (hawajskiej) pizzy z ananasem. Zabawkę wyprodukowała niemiecka firma, zapewne przy sporym udziale chińskich podwykonawców. Coś się we mnie buntuje przeciwko temu zabawkarskiemu kosmopolityzmowi. Marzy mi się podobna, ale tradycyjnie polska zabawka. Tylko jak bawić się w bigos albo śledzie? W makiełki? W sałatkę warzywną? W końcu mam – pierogi. Można zrobić zabawkowe pierogi. Dziecko dostawałoby kilka zapinanych na rzepy łódeczek z plastikowego ciasta i zestaw kilku farszy – mogłoby sobie napchać do swoich pierogów kapusty, grzybów, sera, kaszy albo jagód (wszystko oczywiście na obrazkach przyklejonych do okrągłych guziczków, takich jakby żetonów). W zestawie byłby jeszcze garnek do gotowania pierogów i łyżka do nakładania na talerze (zabawka łączyłaby aspekt edukacyjny z ćwiczeniem manualnej zręczności).
To chyba niezły koncept. Tylko nie zdradzajcie go nikomu – agenci Lego tylko czekają na takie pomysły. Ani się człowiek obejrzy, a zrobią nam pierogi Duplo i obejdziemy się smakiem. Z całego interesu zostanie pizza z makiem.
Foto: Piotr Grobliński