Nie mogę pisać o czym innym, a i o tym, co się stało w Gdańsku, trudno. Zło przypomniało o sobie, powrócił też temat słownej agresji, która może być wstępem do pełnych nienawiści czynów. Pozwolę sobie przypomnieć, co TUTAJ pisałem na ten temat dwa lata temu. Niewiele mam do dodania, może poza tym, że przez te dwa lata starałem się sam do swoich rad stosować – ze zmiennym powodzeniem. Napisać łatwo, trudniej zrealizować. Ale takie apele coś jednak mogą – trzeba tylko uwierzyć w możliwość zmiany. To działa jak samospełniająca się przepowiednia. Jeśli mówimy, że to i tak nic nie da, to rzeczywiście nic nie da.
Ale złagodzenie języka to chyba za mało. Nawet jeśli wyeliminujemy słowną agresję, skasujemy głupie komentarze i przestaniemy się obrażać, zło nie zniknie, jeśli nadal będziemy się nienawidzić. Nienawidzić w milczeniu, złorzeczyć w myślach, obrażać po cichu, udawać zgodę. Może nie będziemy nienawiścią zarażać innych, ale zje nas ona od środka. Może być i tak, że zaczniemy na głos prowadzić nasz wewnętrzny monolog pełen przekleństw i pretensji. Znamy wszyscy takie przypadki.
Czasami rzeczywiste lub urojone krzywdy przeżywamy w nieskończoność, rozdrapując ranki (i wieczory), nakręcając się swoimi opowieściami o doznanej niesprawiedliwości. Człowiek umie sobie wiele rzeczy w ten sposób przedstawić. Ja przynajmniej umiem. Ale można też sobie swoją historię opowiedzieć inaczej, zmienić narrację na trzecioosobową, najlepiej ze zmiennym punktem widzenia. Można też zacząć mówić do siebie o czymś innym. Na przykład o czymś dobrym. Albo pięknym. Nie podam przykładów, nie tym razem. Dziś miało być krótko.