Z kilkunastoletnim opóźnieniem, w ramach odrabiania pracy domowej zadanej w liceum, przeczytałem Inny świat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Powieść jest relacją ofiary, kronikarza i badacza mechanizmów sowieckiego „innego świata”, zbudowanego na utopijnej, zbrodniczej ideologii totalitarnej. Narrator i jednocześnie bohater opowiadanej historii wspomina pobyt w trzech rosyjskich więzieniach, a także zesłanie do obozu w Jercewie, gdzie dzieje się większa część akcji książki. Obóz ten jest dziełem więźniów, którzy pracują przy wyrębie lasu w nieludzkich warunkach – w mrozie, w nędznym odzieniu i w nieustannym głodzie. Wspomnienia Gustawa Herlinga-Grudzińskiego zostały napisane w latach 1949–1950, po raz pierwszy opublikowano je w przekładzie angielskim w 1951 roku (A World Apart: a Memoir of the Gulag), a następnie po raz pierwszy po polsku w 1953 roku w Wielkiej Brytanii. W Polsce książka została wydana dopiero 25 lat później.
II wojna światowa różniła się od pierwszej nie tylko w liczbach. Zbrodniczość pierwszej działa się na froncie, w okopach. To, co najgorsze w II wojnie światowej, odbywało się na jej zapleczu, daleko od działań militarnych, między innymi w obozach pracy przymusowej. Z oczywistych względów historia sowieckich łagrów nigdy nie była zbytnio eksponowana, w przeciwieństwie do obozów niemieckich, które stały się symbolem zła. Grudziński pokazuje mniej znany ideologiczny biegun wojennego terroru, którego narzędziem był system niewolniczej pracy na terenach Związku Radzieckiego, zwany GUŁAG.
W kilkunastu rozdziałach, w chłodnym, dokumentalnym stylu, budowany jest obraz skrajnej degeneracji i upadku wszelkich ludzkich odruchów. Przerzucając kolejne strony tej książki, wczytując się w coraz bardziej mrożące krew opisy stopniowej anihilacji człowieczeństwa, popadłem w stan oszołomienia i uległem chwilowemu złudzeniu, że istnieję jednocześnie w dwóch odmiennych rzeczywistościach. W relacjach Grudzińskiego uderzające jest, jak łatwo zwyczajni na co dzień ludzie, uzyskując pretekst w stanie rozluźnienia kulturowych norm, ulegają w morderczym instynktom. W historii masowe okrucieństwo jest raczej regułą niż odstępstwem od niej, najlepszym tego przykładem są wojny. Szczególną formą przemocy w II wojnie światowej była jej systemowość. Komunizm zaszedł dalej chyba nawet niż nazizm w swojej destrukcyjnej strategii: miał na celu unicestwić człowieka za życia, zanim fizycznie go likwidował. W książce Grudzińskiego obsługa łagru, straż pilnująca uwięzionych, przedstawiona jest jakby w cieniu, wyeksponowane są za to postacie więźniów i zło, które sami sobie wyrządzają, a także przemiany, którym ulegają zaraz po przekroczeniu więziennych bram. Przebywając na zesłaniu, stają się jednocześnie ofiarami systemu i jego narzędziami. W warunkach pokojowych byli zupełnie normalni: pracowali, studiowali, wychowywali dzieci, kochali. Łagier opisywany przez Grudzińskiego był miejscem, które zamieniało więzionych w nim ludzi w bestie. Ale nie wszystkich i nie w tym samym stopniu. I to jest rzecz zastanawiająca w książce polskiego pisarza.
Współcześnie dominuje przekonanie, że człowiek jest z natury dobry, zło przychodzi do niego z zewnątrz, za sprawą ustroju politycznego, wychowania, obyczajów, norm kulturowych. Ten pogląd nazywany jest melioryzmem. Patrząc na dominujące w dzisiejszych czasach ośrodki opiniotwórcze, można wyciągnąć wniosek, że żyjemy w czasach rozkwitu melioryzmu. Człowiek jest według meliorystów z natury dobry, to świat jest źle zorganizowany, wystarczy więc stworzyć odpowiednie urządzenia społeczne, udoskonalić system prawny i gospodarczy, wprowadzić odpowiednie zapisy i paragrafy, a wtedy wypromieniuje z człowieka cała jego dobroć, uda się wreszcie usunąć z rzeczywistości odwieczny element konfliktu. Z awersji do świata wypływa zapał rewolucyjny. Melioryści nie dostrzegają, że im bardziej usiłują stworzyć lepszy świat, tym gorzej to wychodzi, i że cała historia ludzkości zaprzecza głoszonym przez nich tezom. Conradowskie jądro ciemności jest w nas i tylko poprzez nieustanny wysiłek pracy nad sobą możemy uniknąć jego uzewnętrznienia. Jednym przychodzi to z łatwością, innym z trudem, jeszcze inni nie stawiają żadnego oporu. Dyspozycja do ulegania złu lub opierania się mu jest w pewnym stopniu wrodzona, i stanowi tę część ludzkiej natury, której nie potrafią zmienić żadne formy wpływu zewnętrznego. Te dyspozycje to ludzki charakter, który ma się od urodzenia do śmierci niezmienny. W dwudziestowiecznych obozach pracy niewolniczej poddawany był on najtrudniejszej próbie. Zostawmy meliorystów z ich rojeniami, wróćmy do Innego świata. Na kilkunastu rozdziałach przedstawiających obozowe uwarunkowania, powieść się nie kończy.
Kulminacja książki ma miejsce w epilogu, w którym dochodzi do drobnej, na pozór, sytuacji. W rzeczywistości przedstawiona scena ujawnia moralny problem, którego ocena przekracza ludzkie możliwości. Oto kilka miesięcy po wojnie do znajdującego się w Rzymie hotelu, w którym przebywa tymczasowo ocalony z wojennej zawieruchy Grudziński, przyjeżdża poszukujący go od miesięcy kolega obozowy narodowości żydowskiej. Przybyły opowiada historię, która była przyczyną jego przyjazdu do miasta. Po długim wstępie przyznaje, że podczas pobytu w łagrze złożył donos na czterech przebywających tam Niemców, co uratowało mu życie, a enkawudzistom dało pretekst do wykonania na niewinnie oskarżonych wyroku. Swoją opowieść kończy prośbą do słuchającego, by ten powiedział mu tylko, że go rozumie.
Odruchowo chcemy uznać, że Grudziński powinien przystać na prośbę dręczonego wyrzutami sumienia towarzysza. Czas spędzony w łagrze był dla przebywających w nim więźniów bardzo trudny, ludzie byli tam poddawani ekstremalnym wyborom, nie każdego stać było na heroizm. Mimo to trudno oprzeć się wrażeniu, jak dwuznaczna jest wyrażona prośba i jak dwuznaczna sytuacja ma miejsce. Grudziński ma przecież przed oczami czterech Niemców, których istnienie Jewriej (jak sam siebie kiedyś określił) podeptał. Czas miniony jest dla niego czasem realnym. Mówiąc „rozumiem”, przyłożyłby rękę do tego, co zrobił donosiciel. Reaguje niezwykle surowo: wstaje, odwraca się plecami do mówiącego i podchodzi do okna, nie wypowiadając ani słowa. Nie mówi „tak”, nie mówi też „nie”, mimo to przez jego milczenie przebija brak aprobaty dla czynu rozmówcy. Napięcie przedstawionego zdarzenia potęgują okoliczności: przez okna wlewa się żar słonecznego Rzymu, z ulicy dobiegają odgłosy cieszącego się końcem wojny miasta. Po chwili Żyd w milczeniu opuszcza pomieszczenie i wychodzi z budynku.
Ocena tego, co powinien powiedzieć zagadnięty w epilogu bohater powieści, zależy od tego, jak ocenimy gest przybyłego gościa. Po co właściwie przyszedł do Grudzińskiego? Chciał usłyszawszy słowa pocieszenia, zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności i ulżyć swojemu sumieniu? Najprawdopodobniej tak, z drugiej strony na pewno nie było mu łatwo uzewnętrzniać faktów ze swojej przeszłości, wyjawiać występku, na który się zdecydował. Mógł przecież o sprawie zapomnieć i do niczego się nie przyznawać. A jednak szukał miesiącami towarzysza obozowej niedoli, by zwierzyć mu się, z tego, co wydarzyło się w przeszłości. Rzecz musiała mu wyjątkowo doskwierać i ciążyć. Przyznam, że jego intencje nie są dla mnie jasne, a to nie koniec dwuznaczności.
Ocena intencji przybyłego gościa zależy od jeszcze jednego elementu: samego czynu, którego dokonał w łagrze, donosu na Niemców. Gdyby nie podpisał podsuniętych mu przez enkawudzistów zeznań, zginąłby, a oni i tak znaleźliby kogoś, kto by więźniów zadenuncjował. Został mu zaoferowany wybór między własną śmiercią a decydowaniem o czyimś życiu. Składając doniesienie, złamał ósme przykazanie Dekalogu: dał fałszywe świadectwo przeciw swym bliźnim. Złamał przykazanie, ale i tak los czterech Niemców był przesądzony. W sytuacjach tak skrajnych moralnie, jak przedstawiona, kiedy sumienie nie jest w stanie rozsądzić, co dobre, a co złe, nauka chrześcijańska nakazuje modlitwę. W słowach modlitwy słyszymy: i nie wódź nas na pokuszenie. Żyd, który otrzymał od bolszewików propozycję donosu, był wodzony na pokuszenie. Ale Grudziński, proszony przez niego o wyrozumiałość, także był wodzony na pokuszenie.
Ocenę opisanej sytuacji komplikuje dodatkowo jeszcze jeden bardzo niepokojący czynnik: czytający zastanawia się, co sam by zrobił w zaistniałych okolicznościach na miejscu jednego i drugiego człowieka. Dlatego by się nie zgubić, dodam tylko, że po wielkiej literaturze pozostają w pamięci obrazy. Kilka obrazów zostanie mi w pamięci po Innym świecie, szczególnie ten, w którym Grudziński obserwuje przez okno znajomego, który przechodzi przez ulicę i znika w kłębiącym się tłumie.
Tekst i ilustracje – Paweł Kwiatkowski