Dobra passa gatunku trwa – znów kilka najgłośniejszych książek roku to reportaże historyczne. W 2018 roku ukazały się przecież Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak, Aleja Włókniarek Marty Madejskiej czy wreszcie Koronkowa robota Cezarego Łazarewicza. Podtytuł tej ostatniej brzmi Sprawa Gorgonowej, zupełnie jak film Janusza Majewskiego. Najsłynniejsza sprawa kryminalna II Rzeczpospolitej nadal intryguje. Zwłaszcza, że historię próbuje się dziś pisać z uwzględnieniem perspektywy kobiecej. Historia Emilii Margerity Gorgon byłaby ciekawa nawet bez wątku zbrodni i kary. Imigrantka z Dalmacji, która mąż przywozi do Lwowa i zostawia, wyjeżdżając do Ameryki, ekspedientka i guwernantka, która wiąże się ze swoim pracodawcą, matka dwóch córek, których nie mogła wychowywać…
Napiszmy od razu, że Łazarewicz nie odkrywa żadnych nowych faktów w sprawie morderstwa w Brzuchowicach. Z książki nie dowiemy się zatem, czy Gorgonowa zabiła Lusię Zarębiankę, czy może została skazana niesłusznie. Zdania były podzielone już podczas procesu i są podzielone do dziś. Reporterowi udało się odnaleźć obie córki Rity i inżyniera Zaremby – Romę i Ewę. Dziś już staruszki, wspominają na kartach książki swoje dzieciństwo i matkę. Pierwsza jest przekonana o jej winie, druga podejmuje próby wznowienia procesu i rehabilitacji matki. Ale do wznowienia procesu potrzebne są nowe dowody, a tych już raczej nikt nie znajdzie. Łazarewicz podaje jedynie nową hipotezę dotyczącą powojennych losów Gorgonowej. Zwolniona we wrześniu 1939 z więzienia, mieszkała w czasie wojny w Warszawie, na Roztoczu i w Lublinie. W 1945 przeniosła się na Ziemie Odzyskane i prowadziła sklep w jednej ze wsi. Miałaby zginąć w 1946 roku, zamordowana przez chcących przejąć jej dom sąsiadów.
Jeżeli o „sprawie Gorgonowej” nie dowiadujemy się niczego nowego, to w czym upatrywać walorów książki Łazarewicza? Po pierwsze to bardzo solidnie opowiedziana historia – autor dotarł do wszystkich dostępnych materiałów, przestudiował nawet zapiski biegłego kryminologa, który wydawał opinię dla sądu. Przestudiował gazety, wspomnienia, rozmawiał z ludźmi, którzy badali sprawę wcześniej. Po drugie bardzo ciekawa jest druga część książki, dopisująca do całej historii epilog z lat 2016-2017. Tu autor bada losy wplątanych w dramat postaci – rodziny Zarembów, córek Gorgonowej, jej samej, ale też ogrodnika posądzonego w kilku artykułach o dokonanie zbrodni czy dziennikarza, który w latach 50. napisał cykl reportaży o sprawie. Rola prasy w samym procesie i w budowaniu legendy Gorgonowej to osobny wątek książki. Po trzecie wreszcie – Koronkowa robota jest interesująca jako obraz życia w Polsce lat 30. Niejako mimochodem dostajemy wiele informacji – w szczególe ogniskuje się prawda o rzeczywistości.
Dowiadujemy się na przykład, że feralnej nocy domownicy położyli się spać o 21.30, a godzina pierwsza – moment zabójstwa – określana jest jako środek nocy. Dziś o pierwszej wiele osób kończy oglądanie filmów. Dowiadujemy się wielu ciekawych szczegółów z procesu – o biletach na salę rozpraw, które na czarnym rynku osiągały cenę 50 złotych, o łóżku ofiary, które w charakterze dowodu umieszczono w sali rozpraw (z poplamiona krwią pościelą), o niesamowitym stylu mów oskarżyciela i obrońców. Prokurator do ławy przysięgłych zwraca się słowami: Kiedy pójdziecie panowie do sali narad, by wydać sąd ostateczny, zaczołga się za wami duch niewinnie zamordowanego dziewczęcia (…) Podniesie ku wam piszczele swoich rąk, skieruje bezmięsny palec w waszą stronę i głosem cichym, zza grobu wyszepce: To ona mnie zabiła. Te retoryczne efekty miały przekonać przysięgłych – 12 sprawiedliwych, którzy mieli zadecydować o wyroku. Co ciekawe, inaczej niż w filmie 12 gniewnych ludzi, nie musieli podejmować decyzji jednogłośnie. Kim byli? W procesie krakowskim to: dwóch właścicieli browarów, dwóch emerytowanych wojskowych, dwóch właścicieli ziemskich, przemysłowiec, kupiec i czterech emerytów (byli urzędnicy). Możemy też zobaczyć stronę jednej z ówczesnych gazet, która obok zdjęcia z procesu zamieszcza reklamę kremu Cazimi Metamorphosa, od którego giną zmarszczki. Obok zdjęcie Gorgonowej z procesu, nawet jest trochę podobna do pani z reklamy.
Autor na ogół unika osobistego komentarza. Niekiedy jednak styl zdradza jego sympatie, na przykład gdy pisze o czekającej przed bramą więzienia „grupce najwytrwalszych pismaków”. Albo gdy cytuje opinię Zaremby o urodzie Rity i dodaje od siebie: To napisał Zaremba, wtedy łysy, pomarszczony, osiemnaście lat starszy do niej mężczyzna. Osiemnaście lat starszy, czyli czterdziestojednoletni. Pisząc książkę, Łazarewicz miał ponad 50 lat. Jak sam przyznaje we wstępie, 40 lat wcześniej usłyszał o Gorgonowej od własnej babci.