Prawie każde zdjęcie w tym albumie coś znaczy. Albo jest znaczące, albo znajduję na nim podteksty i ukryte symbole, albo po prostu znaczy coś dla mnie prywatnie i bezpośrednio. Dobrze wybrane zdjęcia. Trzydzieści lat, panie kochany. Trzydzieści lat od roku nadziei, która jak wiadomo, umiera ostatnia. Czy już umarła? Czy przeminęła? Czy jeszcze się tli?
1989. Album fotograficzny Chrisa Niedenthala. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Myślę, że oprócz zdolności fotograficznych i wydolności do noszenia toreb z toną aparatów fotoreporterowi najbardziej przydaje się świadomość. Zrozumienie i empatia dla tego, co widzi. Wtedy dopiero dobrze ocenia rzeczy przed obiektywem i wie, w co ten obiektyw należy wycelować. Redakcja „Time’a” nie mogła trafić lepiej – w Europie Wschodniej i Bałkanach pracował dla niej potomek polskich emigrantów do Wielkiej Brytanii, Chris (Krzysztof) Niedenthal, urodzony w Londynie, który języka polskiego nauczył się w szkółce sobotniej dla dzieci polonusów, a do kraju rodziców przyjechał na stałe w 1973 roku. Zanurzenie we wschodnioeuropejskim świecie i brytyjski paszport pozwoliły mu patrzeć uważniej, oceniać lepiej i mieć więcej możliwości, niż inni fotoreporterzy zachodni i niż fotoreporterzy polscy. Niedenthal wyrobił sobie renomę, pracując w Polsce jako wolny strzelec dla „Sterna” i „Newsweeka”, między innymi słynnym zdjęciem z wojny polsko-jaruzelskiej spod kina „Moskwa”, przedstawiającym transporter opancerzony na tle reklamy filmu „Czas apokalipsy”.
W 1989 roku był fotoreporterem „Time’a”. W czasie tego roku miał za zadanie towarzyszyć Michaiłowi Gorbaczowowi w jego wizytach w tym regionie i fotografować przemiany, jakie zapowiadały się w Polsce po lutowym okrągłym stole. Czy ktoś dziś jeszcze świętuje okrągłą lutową rocznicę okrągłego stołu? Dziękuję, nie widzę. Idźmy dalej.
Okrągły stół. Zdjęcia Niedenthala mogą wspaniale ilustrować narrację lewicową, o pokojowym i bezkrwawym przekazaniu władzy w Polsce, zgodzie narodowej i porozumieniu, ale też świetnie zilustrują narrację prawicową o niegodnym zblatowaniu elit i układach ze zbrodniczymi funkcjonariuszami reżimu. Którą narrację wybieracie? Wyskakujemy na solo w temacie albumu fotograficznego Chrisa Nidenthala? Na zdjęciach widzimy, jak w sejmie Jacek Kuroń ściska symbolicznie dłoń Czesławowi Kiszczakowi. Kogo tam dostrzegacie? Ludzi, dzięki którym w 1989 roku milicja nie strzelała na ostro do społeczeństwa w obronie ustroju, czy też dwóch członków PZPR, z których jeden zmienił poglądy, a drugi ma ręce unurzane we krwi?
Zostawmy te dylematy. Na zdjęciach Niedenthala jest przede wszystkim ferment, bigos, żywioł. Protesty przeciwko wyborowi Jaruzelskiego na prezydenta. Plakatowanie wyborcze, „w samo południe 4 czerwca”, „Głosuj na” plus zdjęcie z Lechem Wałęsą, kocioł ludzi przed lokalami wyborczymi, ciżba przed ciężarówką, z której handlują masłem, niespodziewane i dzikie zmiany, kiedy mięso nagle pojawiło się w sklepach, a magnetowidy w Peweksie. Za chwilę nowo wybrany senat i senatorowie Holoubek i Wende. Ja jednak dostrzegam tuż obok nich Gabriela Janowskiego, i natychmiast przypominam sobie udaną próbę jego skompromitowania, kiedy protestował przeciw sprzedaży polskich cukrowni. Pamiętacie? „Gabriel Janowski przedawkował proszki, śmiesznie podskakuje, wszystkich dziś całuje” – jak śpiewał Maleńczuk. Zatem przy oglądaniu tych fotografii niby radość, zgoda i nostalgia za pięknym czasem, ale tuż za nią jakiś niepokój. Człowiek chyba za dużo wie i za dużo myśli.
Polska w przemianach – fura z węglem obok nissana z Peweksu, demolka pomników, pięknie sfotografowana modlitwa majowa pod przydrożnym krzyżem, zadowolony Lech Wałęsa obok roześmianego Helmuta Hohla. A potem jest jeszcze ciekawiej. Kohl i Wałęsa jeszcze nic nie wiedzą, rozmawiają w Warszawie. 9 listopada – tego wieczora zaczyna się demontaż berlińskiego muru. Następnego dnia Chris Niedenthal leci, drugi raz w tym roku, do Berlina Wschodniego. Był tam już w październiku. Na czterdziestoleciu Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Przywitanie Michaiła Gorbaczowa z Honeckerem na lotnisku Schoenefeld. Całują się ogniście, przywołując na myśl słynny mural z Honeckerem i Breżniewem, wymalowany później na berlińskim murze. Niedenthal fotografuje manifestację młodzieży z pochodniami przed trybuną rządową. Ale fotografuje też samą trybunę. A na niej – Honecker, Gorbaczow, Jaruzelski, Ceaușescu, na tle przegigantycznego godła DDR. Znak czasu. Ceaușescu pojawi się jeszcze raz w tym albumie – jako pochowany już w bezimiennym nagrobku na środku alejki cmentarnej w Bukareszcie – tak by przechodnie mogli deptać po jego grobie.
Ale już w listopadzie – fantastyczne zdjęcia z niemieckich wyłomów w murze, na czele z superobrazowym pejzażem z przejścia – w jednym kadrze: tabliczka z przekreśloną nazwą miasta „Berlin”, trabant przejeżdżający przez bramę, wśród szpaleru zachodnich berlińczyków z kwiatami, słynna tablica „ You are leavin the american sector, Wy wyjezżatie iz amerikanskowo siektora, vous sortez du secteur américain”, a wyżej wielkie pole zasieków na wygonie berlińskiego muru. Ileż skojarzeń i ile nostalgii.
W roku 1993 mnie też napadł mur berliński. Byłem tam wtedy pierwszy raz, na wymianie studenckiej, mając oczywiście jakie takie pojęcie o wcześniejszym podziale Berlina, ale bardzo słabe o topografii miasta i jego przedwojennej przeszłości. Drugiego dnia miałem się udać na przeciwne po przekątnej przedmieścia, zatem zstąpiłem do metra, przestudiowawszy uprzednio, czym na te przedmieścia dojechać. Przesiadka na inną linię wypadała na stacji Potsdamer Platz. Plac poczdamski, pomyślałem sobie – ładna nazwa. Trzeba by przy okazji zerknąć, co też tam jest na powierzchni, pewnie coś ciekawego. Wsiadłem do wagonu w środku Berlina Zachodniego i pociąg pognał, jak oświetlony transatlantyk, w ciemnościach metropolitalnego tunelu. Wysiadłem na stacji Potsdamer Platz jako jedyny pasażer tego pociągu. W ogóle jakoś tak nieswojo było na tej stacji, pusto kompletnie, dość obskurnie i liszajowato. Pomyślałem jednak, że to stacja we Wschodnim Berlinie, zatem brak luksusu nie wydał się zbyt dziwny. Raźno poszedłem ku schodom i jaśniejącemu wyjściu, omijając po drodze jakieś dziwne barierki zasłaniające sterty gruzu. Po brudnych stopniach wydostałem się na powierzchnię i stanąłem jak wryty, ze szczęką na ziemi. Znajdowałem się w środku kompletnej nicości! Daleeeko na horyzoncie majaczyły jakieś budynki przede mną. Kilometr za mną widać było sylwetkę odległego miasta. A ja wylazłem z mrocznej dziury na środku tysiąchektarowego nieużytku, w samym centrum! Niepowtarzalne uczucie. I już nie do powtórzenia. Teraz tam stoi, zdaje się, Sony Center i wypas na miarę XXI wieku.
Chris Nidenthal nie odpuszcza. Bo historia mu nie odpuszcza – Czechosłowacja, przeogromne manifestacje na Vaclawskim placu, znicze, armatki wodne i malowanie transparentów. Vaclav Havel na konferencji prasowej, przepychanki z milicją. Różowy czołg Davida Černego. Ale jest i drugi, o którym nie miałem pojęcia – przewrócony na bok czołg, na pamiątkę wydarzeń z 1968 roku. Z olbrzymim, wymalowanym napisem „Solidarność”.
Migawki z życia, wręcz streetfoto, ze Związku Radzieckiego, w tym prezentacja największego latającego transportowca świata – Antonova 225, który mnie zawsze fascynował. Armia radziecka z tobą od dziecka. Sklep na Ukrainie, w którym na jednej półce stoi 20 słoików, a wszystkie pozostałe są puste. Migawki z Azerbejdżanu i Uzbekistanu (to później, kiedy Nidenthal robi im zdjęcia, są jeszcze respublikami Sojuza). Z Chin i placu Tiananmen. Z Bułgarii i Węgier. Dużo z tych zdjęć jest po prostu dobrą fotografią z reporterskiej akcji z ewidentnymi elementami ryzyka tej roboty. Zaprawione nutką mojej własnej nostalgii przekazują ówczesne emocje i dostarczają pożywki do przemyśleń. Czasem gorzkich. Każdy fotograf chciałby wydać tak emocjonujący album.
Autor pisze na koniec: Bardzo na to liczę, że dziś – kiedy znowu ożywają demony nacjonalistyczne w różnych miejscach na świecie – uda nam się pokonać te niebezpieczeństwa i piękny rok 1989 nie pójdzie na marne. Też mam wiele nadziei i oczekiwań, ale nie zgadzam się z Niedenthalem – czy nie dostrzega, że gdyby nie, między innymi, „demony nacjonalizmu”, to wielu sfotografowanych w 1989 roku ludzi byłoby nadal obywatelami internacjonalnego Sowietskogo Sojuza? W sam raz przejrzeć sobie taki album na trzydziestolecie przełomu. Obyśmy się tylko przy tym nie pobili.